[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przebudziła się jednak. Spała dalej.
Chłód ciągle w nim dygotał. Głębiej naciągnął na ramiona kołdrę
i szczelniej się nią owinął. Na stoliku nocnym kołatał budzik. Teraz go
dopiero usłyszał. Przez moment ogarnęło go zdumienie. Jakiż spokój
mógł być większy? Noc. Uśpiony dom. Obok śpi żona. Zegar cyka.
Oto czas się nagle cofnął i zatrzymał wśród
185
jakiejś bardzo odległej, zagubionej godziny. Nieraz się tak zdarzało, że
budząc się w nocy, nie starał się zasnąć natychmiast. Lubił te chwile
samotności nie mające nic z osamotnienia. Z większą niż za dnia
łatwością mógł wtedy objąć doskonale zrównoważoną harmonię
swego życia. Toczyło się bezpieczne i przejrzyste. Cisza nocnej pory,
spokój domu, równy oddech Alicji pozwalały mu swobodnie wracać w
głąb minionych lat. Wśród ich rozległej przestrzeni nie znajdował ani
jednej chwili i ani jednego zdarzenia, których wspomnienie przejąć by
mogło niepokojem. Nie pragnął z przeszłości niczego przekreślić i
niczego wymazać. Niczego się nie musiał z przeszłości wstydzić i
niczego z niej nie potrzebował skrywać.
Lecz te mgliste wspomnienia nie poruszyły go żywiej. Gruba,
watowana kołdra rozgrzała mu plecy i ramiona, lecz w sobie wciąż się
trząsł. Pomimo znużenia bał się położyć. Przymknął tylko ciążące
powieki. Poczuł ulgę. Wniknął w mrok jak w bezgłośną pustkę.
Przestał nagle drżeć. O niczym nie myślał. Oparł głowę o podkurczone
kolana. Spokój. Cisza. Ktoś w ciemnościach krzyknął. Wyprostował
się i cały się zamienił w słuch. Koło domu rozległ się ten głos? Na
ulicy? Zrazu wydało mu się, że się przesłyszał. Po chwili dopiero się
zorientował: to w nim na nowo czaił się i wzrastał ten krzyk. Słyszał
go już wszędzie. W piersiach. W gardle. W skroniach. Krzyk bitego
człowieka. Skurczył się i zesztywniał, jakby nieruchomością ciała
zgłuszyć chciał ten odgłos.  Zaraz przejdzie..." - pomyślał. Zacisnął
pięści tak mocno, że paznokcie wpiły mu się w ciało. Lecz krzyk się w
nim nasilał, ogromniał, ciągnął za ramiona. Czuł, że jeszcze sekunda -
i wszystka ciemność dokoła, cała noc, w której niewidzialnych
kleszczach tkwił jak w ogromnej jamie, zawrzasną tym potwornym
wyciem. Nie mógł tego znieść. Poderwał się z posłania. Krzyknął.
Pani Alicja natychmiast się przebudziła. Usiadła i po omacku,
jeszcze odurzona snem, poczęła trzęsącymi się dłońmi szukać
kontaktu. Znalazła go wreszcie. Zaświeciła.
Antoni klęczał na tapczanie nie opodal. Ciężki. Masywny i
kanciasty. Twarz miał pobladłą, zmienioną. W pasiastej piżamie i z
niekształtną, ogoloną głową wyglądał w tej chwili na wypuszczonego
z więzienia zbrodniarza. Gdy skierował na nią szklane spojrzenie
martwych, nienaturalnie rozszerzonych oczu, cofnęła się odruchowo.
- Zgaś! - mruknął niewyraznie.
186
Usłuchała natychmiast. Ciemność z powrotem zaległa. Antoni nie
ruszał się. Skulona przy swojej poduszce widziała wyłaniający się obok
z mroku masywny, do kłody podobny zarys jego sylwetki.
- Antoni! Milczał.
- Co ci jest?
-Nic.
Musiała zdobyć się na duży wysiłek, aby opanować drżenie głosu:
- Dlaczego się nie kładziesz? Położył się. Znów się stała cisza.
- Antoni...
-Co?
- Zniło ci się coś?
- Może. Nie pamiętam.
- Krzyknąłeś.
- Czy tak?
- Obudził mnie twój krzyk.
- Bardzo mi przykro.
Mówił spokojnie i wyraznie. Nie czuł już lęku. Minęło wszystko.
Znów spokój. Leżał na wznak, równo wyciągnięty, z zamkniętymi
oczyma, usiłując oddechowi nadać rytm zasypiania. Wiedział jednak,
że nie zaśnie. Bliskość żony ciążyła mu coraz bardziej. Na cóż jeszcze
czekała? Czemu, zamiast się położyć i spać, siedziała bez ruchu w
swoim kącie, czujna, wyczekująca? Czego się spodziewała? Nie chciał
jej troskliwości. Nie potrzebował jej dobroci ani jej miłości. Niczego
od niej nie potrzebował. Tylko ludzie kiedyś najbliżsi mogą się stać
tacy obcy, jak obca i daleka była dla niego teraz ta dzieląca z nim
małżeńskie łoże kobieta. Cóż o nim wiedziała? Jak śmieszny był cały
jej niepokój! Jej litość. Wszystkie jej najlepsze uczucia i najlepsze
chęci trafiały w próżnię, daremne i niepotrzebne. I nagle poczuł, że za
to właśnie, że była dobra, łagodna i oddana, może ją znienawidzieć.
Ledwie to sobie uświadomił, doznał ulgi, radośnie się nieomal tą
nienawiścią zachłysnął. Odetchnął głębiej.
Pani Alicja poruszyła się:
- Nie możesz zasnąć?
-Nie.
187
Milczała chwilę. Ale Kossecki był pewien, że Alicja nie poprze-
stanie na tym jednym pytaniu. Cierpliwie czekał dalszych. Myśli
szybkie i śliskie, prawie nieuchwytne, przemykały mu przez głowę.
Jeszcze nie wiedział, w jaki sposób i w którym momencie uda mu się
najboleśniej dotknąć i zranić żonę, wiedział jednak, że to uczyni i że
sprawi mu to przyjemność. Nie musiał czekać długo.
-Antoni!
-Co?
- Chciałam cię spytać o coś...
- Słucham.
- Może ci przeszkadzam, chcesz spać?
- Nie. Słucham cię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl