[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ale tuż nad wodą stoi stara kaplica klasztorna. Ojciec Shedu odprawia w niej
nabożeństwa.
- Czy trudno będzie tam dotrzeć?
- Stąd? - Wzruszyła ramionami. - Nie dłużej niż w pół godziny. Mam łódz z
silnikiem.
Niezbyt pewną, ale potrafię się nią przedostać.
- Czy mogę ją pożyczyć?
- O, nie. - Potrząsnęła głową. - Złapaliby ciebie, nim przebyłbyś rzeką jeden
kilometr.
Ja znam ukryte przesmyki, ty nie.
Zza drzwi wyciągnęła ceratową kurtkę i rzuciła mu wraz z czapką z daszkiem.
- Włóż to.
Wzięła swój sztucer i przez frontowe drzwi poprowadziła go w dół, do rzeki.
Przy drewnianym pomostku nadal nie było widać łodzi. Minęła go i przedarłszy się
przez gęste podszycie, wyszła na niewielki, oczyszczony z roślinności odcinek brzegu,
opadający wprost do wody. Jej łódz, płaskodenna krypa bagienna ze starym silnikiem
przyczepionym do rufy, była przywiązana do drzewa.
Gdy zajęła się silnikiem, Chavasse odczepił cumę, a kiedy motor zaskoczył,
wepchnął krypę w otaczające to miejsce trzciny i wsiadł.
Liri Kupi z pewnością wiedziała, co robi. W jednym z miejsc na trasie trafili na
bystrze, gdzie rzeka wiła się wśród piaszczystych ławic i przelewała przez
wyszczerbione kamienie, ale Liri sterowała kruchą łódką jak doświadczony żeglarz,
wychylając rumpel dokładnie wtedy, gdy było trzeba, by mogli umknąć
niebezpieczeństwu.
Po niedługim czasie opuścili Bunę i skręcili w wąski strumyk, biegnący kręto
przez wielkie, zastałe bagnisko, rozpływające się w setki lagun i kanalików.
Gdy wreszcie znów powrócili na rzekę, znalezli się po zawietrznej dużej wyspy.
Od brzegu do brzegu mgła wisiała jak szara kurtyna, a gdy wysunęli się spod osłony
wyspy, by przebyć nurt w poprzek, Chavasse poczuł dym i usłyszał szczekającego
gdzieÅ› psa.
Z mgły wynurzyły się pierwsze domy, rozrzucone wzdłuż brzegu. Liri
skierowała barkę tuż koło nich. Z kieszeni wydobyła blaszane pudełko z papierosami i
cisnęła jednego Chavasse owi.
- Lepiej zapal sobie. Postaraj się czuć, jak u siebie w domu.
- W domu nigdy nie było tak jak tu.
Zapalił, oparł się plecami o rufę i patrzył na stopniowo ukazujące się miasto.
Obecnie było tu nie więcej niż pięciuset mieszkańców, to wiedział. Od chwili gdy zimna
wojna między Jugosławią i Albanią zrobiła się gorętsza, ruch na rzece prawie zamarł, a
Buna była teraz tak zamulona, że stała się nieżeglowna dla jakichkolwiek statków.
53
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Z mgły wychylił się klasztor - ogromna, rozsiadła, średniowieczna budowla z
sypiącymi się murami, położona o paręset metrów od brzegu.
Flagę albańską, zwisającą bezwładnie w deszczu, uniósł podmuch wiatru,
ukazując czerwoną gwiazdę na tle czarnego, dwugłowego orła. Dała się słyszeć
przyciszona trÄ…bka.
Nieco dalej wzdłuż brzegu pracowało czterdziestu czy pięćdziesięciu więzniów.
Niektórzy z nich, wbijając pale pod nowe molo, byli zanurzeni w wodzie do
pasa. Chavasse dostrzegł, że ci na brzegu mają kostki nóg skute łańcuchem.
- Polityczni - wyjaśniła krótko Liri. - Przysyłają ich tu z całego kraju. Gdy
nadchodzą upały, nie przeżywają długo w bagnie.
Skręciła rumpel, prowadząc barkę w stronę brzegu i małej, zrujnowanej kaplicy,
której rozpadające się mury sięgały samej rzeki. U ich stóp widniało wejście do
wÄ…skiego tunelu.
Liri tam skierowała łódz.
Do sklepienia było około dwóch metrów. Chavasse sięgnął dłonią i dotknął
zimnego, mokrego muru, wysilając i wzrok w mroku, który nagle znacznie pojaśniał.
Liri zgasiła silnik, a barka rozpędem podpłynęła do przystani, zbudowanej z wielkich
bloków obrobionego kamienia.
Aódz zachrobotała o kamienne schody, a Chavasse przywiązał ją do żelaznego
pierścienia i pomógł Liri wysiąść. Skądś z góry sączyło się światło. Dziewczyna
uśmiechnęła się w półmroku.
- Niedługo wrócę.
Weszła po schodach, a Chavasse zapalił kolejnego papierosa, usiadł na skraju
przystani i czekał. Nie było jej przez przynajmniej piętnaście minut. Gdy pojawiła się
znowu, nie zeszła po schodach, lecz wezwała go na górę.
Podszedł do niej szybko, a Liri otworzyła wielkie, dębowe drzwi i poprowadziła
go wąskim korytarzem. Na jego końcu otworzyła następne i razem weszli do wnętrza
małej kaplicy.
Zwiatła były bardzo przyćmione, a niżej, koło ołtarza, migotały świece, zalewając
blaskiem Matkę Boską. Zapach kadzidła był tak mocny, że Chavasse poczuł lekki
zawrót głowy. Od dawna nie był w kościele, od zbyt dawna, co matka nieustannie mu
przypominała, więc uśmiechnął się kwaśno, idąc z Liri przez nawę.
Ojciec Shedu modlił się, klęcząc przed ołtarzem; był odziany w brązowy habit,
jeszcze ciemniejszy w świetle świec. Oczy miał zamknięte, na pobrużdżonej twarzy
malował się całkowity spokój, a brzydko sfałdowana blizna po starej ranie od kuli,
zniekształcająca jego lewe oko, wydawała się całkiem na miejscu.
Był człowiekiem mocnym swą wiarą i pewnym swej wiedzy o tym, co ma
najwyższą wagę. Ludzie tacy jak Enwer Hodża i Adem Kapo mogli przychodzić i
odchodzić, aby w końcu rozbić się o skałę, którą był ojciec Shedu.
Przeżegnał się, płynnym ruchem wstał i zwrócił się twarzą do nich. Pod
54
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
badawczym spojrzeniem jego jedynego oka Chavasse poczuł się nagle nieswojo. Przez
chwilę znowu był małym chłopcem w wiosce swego dziadka w Finistere, tuż po
wyzwoleniu Francji; stał przed starym, nieubłaganym proboszczem, próbując
usprawiedliwić swą nieobecność na mszy i czując, że język wysechł mu w ustach.
Ojciec Shedu uśmiechnął się i wyciągnął dłoń.
- Cieszę się, że cię spotkałem, synu. Liri powiedziała mi pokrótce, po coś tu
przybył.
Chavasse uścisnął mu rękę, czując ogromną ulgę.
- Ona przypuszczała, ojcze, że możesz dopomóc.
- Wiem coś o tym, co się wydarzyło z posągiem Matki Boskiej ze Skutari -
powiedział kapłan. - To mój poprzednik, ojciec Kupescu, oddał ją pod opiekę młodego
człowieka, który pózniej został zabity na bagnach. Mogę dodać, że ojciec Kupescu
zapłacił życiem za swój czyn.
- Dziewczyna, która mi towarzyszyła, jest siostrą owego młodego człowieka -
odrzekł Chavasse. - Ona właśnie skierowała nas na miejsce, gdzie znalazła się szalupa
Minettiego.
Ojciec Shedu kiwnął głową.
- Ona oraz WÅ‚och nazwiskiem Orsini zostali przywiezieni do Tamy dzisiejszego
wieczoru. Zabrano ich do klasztoru.
- Jest ojciec pewien?
- Odwiedzałem w tym czasie chorych więzniów. To jeden z przywilejów, na
których zachowanie nadal nalegam.
- Jestem zdumiony, że w ogóle pozwalają ojcu działa.
Zakonnik uśmiechnął się słabo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl