[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciemną sylwetkę wartownika na wieży; ubrany był w ogromny kożuch i
czapkę uszankę. Nie zauważyłem drugiego; tego, który stał na ulicy
ubrany w taki sam kożuch i w taką samą czapkę. Ujrzałem go dopiero w
tej chwili, kiedy skierował prosto w moje oczy światło reflektora.
- Zejdzcie na jezdnię - powiedział. - Tędy nie ma przejścia.
- Którędy do stacji? - zapytałem.
- Prosto - powiedział. - Tam dalej już sami zobaczycie. A teraz
zejdzcie na jezdnię.
W bufecie było tak samo zimno, jak i na dworze. Wszystkie trzy
stoliki były zajęte. Znów podszedłem do telefonu i zamówiłem rozmowę
z Warszawą. Pomyślałem sobie, że może to jednak był przypadek; może
po prostu rozmawiała z kimś długo; może ze swoją matką, która mnie
nie cierpiała, albo z którąś z tych jej cholernych przyjaciółek,
przed którymi nie miała sekretów, tak jak i one przed nią nie miały
sekretów. Nie chciałbym być przy tych ich rozmowach. Trzymałem w
ręku brudną, lepką słuchawkę i myślałem o tym, że mężczyzna nawet w
chwili wściekłości czy rozpaczy nie potrafi tego powiedzieć o nich,
co one same potrafią nam powiedzieć w przystępie dobrego humoru.
Dużo bym dał, żeby uzyskać to połączenie i móc jej powiedzieć to, co
chciałem. Człowieka ogarnia czasami okrucieństwo; i to własne
okrucieństwo trudniej czasami wytrzymać od cudzego.
- Słyszy mnie pan? - zapytała telefonistka.
- Tak - powiedziałem.
- Numer jest wciąż zajęty - powiedziała. - To znaczy, nie zajęty,
musi być jakiś defekt. Nie mogę nic poradzić. Może pan chce nadać
depeszę?
- Dziękuję pani - powiedziałem. - Tak czy owak jutro rano będę w
Warszawie. Dobranoc.
Nie było gdzie usiąść. Przysiadłem się do jakiegoś stolika, przy
którym siedziała stara kobieta z jakimś mężczyzną. Dalej siedzieli
dwaj oficerowie z dziewczynami i jacyś dwaj kolejarze czekający na
poranny pociąg. Ten mężczyzna siedzący przy naszym stoliku wstał
nagle.
- Usiądz - powiedziała ta stara kobieta.
Ale nie usłuchał jej. Sprawiał wrażenie, że to wcale do niego nie
dotarło. Wstał od stolika i podszedł tam, gdzie siedzieli oficerowie
z dziewczynami. Nie zauważyli go. Stał tam nieruchomo i patrzył na
te dwie dziewczyny tępym, nieruchomym wzrokiem.
- U siądz - powtórzyła ta stara siedząca przy stole, gdzie i ja
163
siedziałem. Była to jego matka; o tym wiedziałem od razu. Była
ubrana bardzo biednie i czysto. Ręce trzymała nieruchomo na stole;
ciężkie, spracowane jak ręce chłopki. - Usiądz - powiedziała. I tym
razem nie poruszył się. Stał nieruchomo za plecami jednej z tych
dziewczyn, a w pewnym momencie wyciągnął rękę i dotknął jej, a wtedy
krzyknęła i odwróciła się nagle ku niemu.
- Kto to jest? - zapytał jeden z oficerów. - Znasz go.
- Nie - powiedziała. - Widzę go pierwszy raz.
- Czego chcesz? - zapytał drugi z oficerów. - Usiądz sobie i siedz
spokojnie, kiedy wypiłeś.
- Nie jest wcale pijany - powiedziała dziewczyna.
- Odejdz pan stąd - powiedział teraz pierwszy z oficerów; był to
kapitan: piękny, ciężki mężczyzna w mundurze lotnika. Za dziesięć
lat będzie już tylko otyły i niezgrabny, pomyślałem sobie. Ale teraz
jest piękny, ciężki, i to dodaje mu wdzięku, kiedy rusza się powoli
jak zwierzę. - Odejdz stąd, przyjacielu - powiedział kapitan. -
Pryskaj. I bądz u mnie jak sprężyna. Ale ten mężczyzna nie poruszył
się. Stał tam niby głuchy i ślepy i patrzył na nie - na te dwie
kiepskie dziewczyny, z którymi ci oficerowie siedzieli tylko
dlatego, że lepszych nie było w odległości pięćdziesięciu kilometrów
od lotniska. Trudno było powiedzieć, ile miał lat; mógł mieć
dwadzieścia osiem, ale mógł mieć i czterdzieści. Twarz miał nalaną,
białą, bez zmarszczek.
- Odejdz pan stąd - powiedziała jedna z tych dziewczyn. - Niech pan
powie, kapitanie.
- Jesteśmy przecież na ty - powiedział piękny lotnik. - Jak ty się
nazywasz? Maria?
- Tak, Maria.
Wtedy wstała ta stara kobieta, wzięła go za rękę i przy-prowadziła
do stołu. Wcisnęła mu do ręki bułkę z wędliną i począł jeść, żując
ją niezdarnie jak małe dziecko. Oficerowie i dziewczyny pili dalej
swoje wino. Ci dwaj robotnicy przy drugim stole ocknęli się nagle i
poczęli patrzyć na niego, na ślinę ściekającą z jego ust.
- Zaprawiony - powiedział jeden z nich.
- Może ma hyzia?
- Nie, zaprawiony.
- Nie wygląda na wlanego.
- To nie jest argument. A ty wyglądasz? Ty wyglądasz na wlanego,
kiedy wracasz do domu po wypłacie i czarujesz swoją starą?
- Nie - przyznał drugi.
Tamten skończył jeść bułkę i znowu wstał.
- Usiądz- powiedziała jego matka.
Znów - tak jak i poprzednim razem - niezauważalnie, cicho stanął za
tymi dziewczynami. Nie mogli go zauważyć; to już tak jest w tych
małych garnizonach w powszedni dzień, kiedy nie wolno wódki
sprzedawać w kantynie, i wtedy oficerowie idą na stację, żeby pić
wino: tanie, ciężkie wino, po którym nie można przyjść do siebie do
dwunastej godziny następnego dnia. Musieli już sporo wypić i może
już zapomnieli o nim; ale on znów wyciągnął rękę i znów dotknął
jednej z nich.
- No, bracie - powiedział jeden z oficerów. Nie ten duży, ten
piękny; ale ten drugi, który podśpiewywał tenorem. - Teraz to już za
dużo.
- Zostaw go - powiedział lotnik.
- Zostawię go - powiedział tamten. - Pewno, że go zostawię.
164
Zamachnął się krótko i mężczyzna upadł. Począł go kopać raz po raz
szpicem buta w twarz, podczas gdy tamten leżał nieruchomo na
podłodze, nie starając się nawet bronić.
- Słuchaj no pan - powiedział jeden z kolejarzy do oficera. - Tylko
nie tak, dobrze? Tylko nie tak.
- Siedz pan przy swoim stole - powiedział oficer.
- Nie tak - powiedział ten robotnik. - Powiedziałem już panu: nie
tak.
Stara kobieta znowu wstała; podniosła go z podłogi i przy-prowadziła
do stolika. Otarła mu krew; a potem podeszła do bufetu i kupiła mu
nową bułkę z wędliną. Słyszałem, jak rozmawia z bufetowym.
- Dużo tu bierzecie.
- Tu jest stacja - powiedział bufetowy. - Tu tak kosztuje.
- Ile jest w tym wędliny?
- Tyle, ile przepisy mówią, żeby było.
- Nie znam przepisów - powiedziała. - Odpowiedzcie ml, kiedy się was
pytam.
- Sto gramów. Bierzecie te dwie bułki czy nie?
Widziałem, jak kobieta liczy swoje pieniądze.
- Wezmę jedną - powiedziała. Wróciła z powrotem do stolika i dała mu
bułkę. Znów jadł patrząc przed siebie szklanymi oczyma.
- Za takie zachowanie można go wpakować na noc do komisariatu -
powiedział jeden z oficerów; skończył właśnie piosenkę i był
zdyszany, uszczęśliwiony. - Powiedzcie waszemu synowi, że nie wolno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl