[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wadzony automatycznie, czy ręcznie, mogły trafić, w co tylko chciały.
Elfy otoczyły go, podziwiając Domę, dając mu niedwuznacznymi gestami do
zrozumienia, że ma się posuwać dalej. Zauważył, że noszą gogle i sprawiają wra-
żenie, że nie czują się tu dobrze. Przypuszczał, że są stworzeniami nocnymi. Za-
prowadziły go na polanę odległą o kilka kilometrów; jeden z nich robił masę ge-
stów przypominających język migowy, które było można odczytać zupełnie jed-
noznacznie. Miał stanąć tam bez ruchu, i oczekiwano, że nie będzie robił żadnych
kawałów.
To mu odpowiadało. Przywykł już do czekania. Doma pasła się na obfitej
świeżej trawie, a on się wyciągnął i spokojnie zasnął.
Vistaru w pośpiechu wpadła do parterowej siedziby Mavry.
 Mavra?
Leżała na specjalnie zbudowanym łóżku, przeglądając mapy i opisy geo-
graficzne Zwiata Studni, przeważnie dziecięce książeczki z obrazkami. Trudno się
nauczyć w ciągu paru tygodni skomplikowanego języka, zwłaszcza jeżeli stwo-
rzono go z myślą o systemie fonetycznym, którego nie sposób powtórzyć.
 Tak, Vistaru?  odpowiedziała, znużona i znudzona bezczynnością.
 Mavra, pojawił się jeden ze stworów biorących udział w wojnie, który przy-
szedł znad granicy w Djukasis przed kilkoma minutami. Właśnie dostaliśmy mel-
dunek radiowy.
Była to dość ciekawa nowina, ale w żaden sposób nie zmieniała jej dotych-
czasowego położenia.
 A więc?
 Przyleciał na ogromnym latającym koniu! Nie uwierzysz! Mówię ci,
ogromny, jasnozielony. Ale najważniejsze, Mavra: on stale cię woła! Bez ustanku
wrzeszczy twoje imię!
Zerwała się w mgnieniu oka.
 Jak wyglądał ten stwór?
Vistaru wzruszyła ramionami.
 Podobno to Agitar. Większy niż Lata, mniejszy od ciebie. Cały ciemnonie-
bieski, u dołu puchaty.
Mavra pokręciła głową.
 Pierwsze słyszę o czymś takim. Co o tym sądzisz? Jakiś chwyt?
 Jeśli to jest podstęp, to nieudany  odpowiedziała Vistaru twardo.  Gdy-
by tylko zrobił coś głupiego, nigdy nie wyjdzie stąd żywy. Pytał, czy byłabyś
skłonna z nim porozmawiać.
 Jeśli będę mogła  odpowiedziała i wyszła.
237
Szybkie przeniesienie jej nad granicę nie nastręczało problemów. Chociaż La-
ta unosili się w powietrzu i z tej racji nie potrzebowali dróg ani samolotów, musieli
przemieszczać rozmaite ładunki i żywność. Po prostu, powołując się na autory-
tet rządu zmieniali trasę dużej, wypakowanej skrzyniami ciężarówki, ku sporemu
niezadowoleniu kierowcy. Mavra Chang z trzema tysiącami skrzynek, pełnymi ja-
błek, pędziła na południe, ku granicy, na platformie, unoszonej dwoma wirnikami
helikoptera i przesuwającej się tuż ponad wierzchołkami drzew. Podróż zajęła jej
około trzech godzin, wylądowali póznym popołudniem. Przy danym położeniu
osi wszystkie sześciokąty miały taką samą długość dnia, wynoszącą nieco ponad
czternaście standardowych godzin.
Pegaz był naprawdę tak wielki i piękny jak w opisach, jezdziec za to był rze-
czywiście mały, pękaty i brzydki.
 Sprytny mały diabełek  mruknęła Mavra do siebie i faktycznie z czymś
takim kojarzyła się ta gęba. Uświęcony w starej tradycji obraz diabła o granatowej
skórze i czarnych włosach. Aoskot nadlatującego helikoptera przebudził stwora,
który wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem. Wydawało się niemal niemożliwe,
by tak cienkie nogi mogły unieść takie grube ciało; poruszał się tak, jakby ciągle
chodził na palcach, przypominając Mavrze wystrojonego  łabędzia z klasyczne-
go baletu.
Strażnicy, uzbrojeni w miotacze energii, podprowadzili go na otwartą prze-
strzeń otaczając ze wszystkich stron. Zastanawiał się, cóż to za gruba ryba przy-
chodzi, by obejrzeć przybysza, ale pierwszy rzut oka rozwiał jego wątpliwości.
 Mavra!  wrzasnął, ruszając ku niej. Strażnicy się nie lenili, więc stanął
jak wryty. Pokazując na siebie, zawołał:
 Renard, Mavra! Renard!
Powiedzieć, że ją zdołał wprawić w zdumienie, to mało. Znała przecież sys-
tem Studni, wyjaśniono jej to bardzo dokładnie, po raz pierwszy jednak spotkała
się tak bardzo bezpośrednio z rezultatem jego działania. Roześmiała się, a potem
odwróciła do Vistaru.
 Ten translator. . . czy mogę z nim rozmawiać?
Tamta potaknęła.
 Przecież masz translator.
 Renard!  zawołała.  Czy to naprawdę ty?
Diabełek się rozpromienił.
 No, pewnie, że ja! Trochę się zmieniłem, ale w środku I jestem ten sam!
Zamieniłem gąbkę na kozę!  odkrzyknął. Roześmiała się. Komunikacja funk-
cjonowała znakomicie.
Rozumiał, kiedy mówiła językiem Konfederacji, a język Agitar rozszyfrował
dla niej translator.
 Czy jesteś pewna, że to Renard?  spytał ją jeden ze strażników grani-
cy.  Czy to ktoś, kogo znasz? Tyle się teraz ludzi podszywa pod kogoś innego.
238
Kiwnęła, zastanawiając się nad ostatecznym dowodem. Po chwili krzyknęła:
 Renard! Potrzebują dowodu, że ty to właśnie ty. Prawdę mówiąc. . . ja też.
Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać  wybacz mi to pytanie.  Kiwnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl