[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Oficer wywiadu, mieszkaniec Orarc, mała istotka podobna do łasicy, odezwał
się, nie przestając się trząść:
 Dziwna, niewiarygodna wiadomość nadeszła z waszej ambasady w Strefie.
Sangh zesztywniał. Kolejnej złej wieści chyba nie przetrzymam  pomyślał.
 Co?
 Zgodnie z informacją. . .  Orarc przełknął nerwowo.  To niewiarygod-
ne. . . ale zgodnie z tą informacją. . .
 No, mów!
 Ambasadora Ortegi nie ma w Strefie.
Gunit Sangh znieruchomiał oszołomiony. Natychmiast zdał sobie sprawę z
wagi tej wiadomości oraz z tego, że jest zupełnie nieprawdopodobna. Jeżeli Orte-
ga opuścił Strefę, znaczyło to, że przełamał czar, który powstrzymywał jego pro-
ces starzenia się, a przecież już był stary. Był to koniec epoki, która rozpoczęła się
ze dwa tysiące lat przed urodzeniem się Sangha, a przecież i on sam nie był już
młody, koniec potęgi i osobowości, która przenikała i ubarwiała Zwiat Studnię,
jedyny świat jaki znał Sangh i wszyscy inny żyjący.
 To chyba pomyłka  odparł, uznając wiadomość za fałszywą.  Poszedł
do ubikacji albo coś w tym rodzaju.
Odwrócił się i chciał wejść do namiotu.
 To jest pewna wiadomość  upierał się Orarc.  Nasi ludzie widzieli,
jak przechodził przez Bramę Strefy. To nie był żaden sobowtór. Nie pomylono
też z nim innego Ulika. Jest nowy, młody ambasador Uliku w Strefie, Ortega zaś
odszedł. Mówi się, że wrócił do domu, żeby umrzeć.
 Nie  parsknął Gunit Sangh.  Tu coś śmierdzi. Ortega uczyniłby coś
takiego tylko wtedy, gdyby był pewien, że nie umrze i że ma zdecydowaną szansę
na zwycięstwo. Chcę się natychmiast dowiedzieć, co zrobił zaraz po powrocie do
Uliku. Chcę wiedzieć, gdzie jest w tej chwili i co robi, jeżeli przeżył podróż, a
przypuszczam, że przeżył.
 Natychmiast  powiedział oficer wywiadu i ruszył ku wyjściu.
Gunit Sangh był zupełnie spokojny, czuł się jednak niepewnie. Do tej pory
walka odbywała się głównie na fortele. Przegrywał, tak, ale zawsze miał szansę
wygrać, mając wciąż pełne rozeznanie w sytuacji. Teraz już je tracił. Gdy Ortega
włączył się do gry, i to poza Strefą (nie do uwierzenia!), ogarnęło go niepokojące
uczucie, że działo się coś groznego, że w grze pojawiła się jakaś nowa siła, której
nie można było ani zrozumieć, ani poskromić.
175
Zdał sobie nagłe sprawę, że w tej chwili tworzono coś więcej niż historię.
Tworzono przyszłość, całą przyszłość. Przyszłość ta była kształtowana przez nie-
widzialne dłonie, zmieniała się. Nie była już statyczna.
Przez całe życie całą energię poświęcał na utrzymanie status quo, co mu wiel-
ce odpowiadało i co wzmacniało jego osobistą przywódczą rolę. Jaki jednak bę-
dzie skutek zniknięcia Ortegi? Co się stanie, gdy Brazil dotrze do Studni?
Rozłożył mapy i starał się skoncentrować nad problemami nadciągającej bi-
twy. Po raz pierwszy w swoim długim życiu Gunit Sangh bał się.
Bache, przy granicy Dahiru
Cygan głęboko zaciągnął się papierosem, którego blask rozjaśniał jego twarz
w dziwny, nadnaturalny sposób. Jedynym innym światłem był czerwony blask
padający z oczu Marquoza.
Nathan Brazil zapalił niewielką latarkę i przyglądał się otoczeniu.
 Myślę, że tu jest dość bezpiecznie  powiedział.
Inni zgodzili się.
Gedemondianin określił Mavrę  rodzajem krowy . Brazil nie miał jednak żad-
nych wątpliwości. Odznaczała się wszystkimi cechami krowy. Białe i brązowe
łaty, takie same kształty. Może jej sierść była nieco dłuższa, a rogi muszlowa-
to skręcone, jak u wszystkich zwierząt w Dahirze. Współczuł jej. Gdy rozbłysło
światło latarki, odwróciła ciężką głowę i spojrzała ku nim swymi słabymi, krót-
kowzrocznymi, nie rozróżniającymi kolorów oczami.
Nie wyglądała na mocno wstrząśniętą transferem, jak zapewne zachowywała-
by się większość ludzi. Przechodziła różne transformacje już kilka razy przedtem.
Nie wszystkie były zamierzone lub bezbolesne. Czekała, aż przyjdą rankiem wy-
puścić krowy na pastwisko i bez opierania się wyszła wraz ze stadem, pozwalając
osobowości krowiej kierować swym postępowaniem. Gdy dotarła do wzgórz, sto-
czyła walkę z umysłem krowy, starając się przejąć kontrolę w sposób możliwie
powolny i naturalny.
Gedemondianie spotkali się z nią w umówionym miejscu przy małej sadzaw-
ce, z której korzystały krowy i inne zwierzęta, a położonej z dala od gospodarstwa.
Dalej ruszyli już razem, przełamując płot i wybierając opuszczoną drogę wiodącą
ku granicy.
Zauważyła, że Gedemondianie wydawali się osłabieni, nieco zdezorientowani
i że musieli się często zatrzymywać. Z początku myślała, że to wydarzenia ostat-
niej nocy spowodowały ich zmęczenie, ale po pewnym czasie zdała sobie sprawę,
że było to coś znacznie ważniejszego. Dokonanie jej transferu do ciała krowy wy-
magało ogromnej mocy i koncentracji. Wyglądali, jakby się raptownie postarzeli.
Ich stan nie poprawił się nawet, gdy zapadły ciemności. Także Brazil i in-
ni, którzy nie stykali się wcześniej z Gedemondianami i nie mieli możliwości
przeprowadzenia porównań, zauważyli różnicę. Brazil przypomniał sobie dawną
177
przygodę z Murithelniami. Pamiętał, że starszyzna, która potrafiła dokonać trans-
feru, uczyła się tej sztuki przez pół życia, a wysiłek związany z jej dokonaniem
był zabójczy. Mimo to w jego umyśle zaczęła powstawać niejasna myśl już od
chwili, kiedy po raz pierwszy usłyszał o transferze Mavry. Chociaż warto było
spróbować, wahał się z zadaniem pytania, ponieważ znał cenę.
 Ilu was jest w pobliżu?  zapytał Gedemondianina.
 Razem dwanaścioro  odparła biała istota.  W tym ja i jeszcze jeden
rzecznik.
 By dokonać transferu, potrzeba co najmniej trzech osób?
 Tak, trzech.
Popatrzył na grupę zmęczonych Gedemondian, siedzących na ziemi i opiera-
jących się o pnie drzew.
 Czy użycie większej liczby osób do takiej operacji zmniejszyłoby jej sku-
teczność?
Gedemondianin zrozumiał teraz, ku czemu zmierzają pytania Brazila.
 Nie przypuszczam. Kogo masz na myśli?
Brazil uniósł brwi w zaskoczeniu.
 Czy chcesz mi powiedzieć, że można dokonać ponownego transferu Ma-
vry? Myślałem, że obciążenie byłoby zbyt duże.
 Teraz byłoby znacznie mniejsze. Mavra nie stanowi naturalnej części no-
wego ciała. Nie przebywała w nim również dość długo, żeby się z nim w pełni
zjednoczyć. Poważnym problemem jest identyfikacja i zgromadzenie wszystkich
elementów duszy. Znacznie łatwiej jest, kiedy ma się do czynienia z ciałem obcym
niż z ciałem właściwym.
Brazil skinął głową, ale wciąż wahał się, patrząc na zmęczonych, wyczerpa-
nych Gedemondian, którzy dali z siebie tyle, by ratować Mavrę. Nie chciał prosić,
żeby inni poddali się temu samemu procesowi.
Komunikator zrozumiał.
 W porządku  pocieszył łagodnie.  Popieramy to, co robicie. Jest to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl