[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wracać do domu piechotą, skoro Jason...
- Myśl właściwa, pora niedobra - powiedział nieco łagodniejszym tonem. Był zmęczony
i cerę miał ziemistą, a pod oczami ciemne kręgi, zupełnie jakby od kilku dni nie spał. Przydałby
mu się prysznic i golenie. Prysznic zresztą chyba bardziej niż golenie. - Jak Shane?
- Lepiej. Pielęgniarka mówiła, że wszystko będzie dobrze, tyle że to trochę potrwa.
- Dobra wiadomość. Mogło się potoczyć inaczej. Dlaczego wracaliście do domu
piechotą?
Zaczęła się wiercić na siedzeniu. W przeciwieństwie do samochodów wampirów, z tymi ich
przyciemnianymi szybami, w samochodzie Lowe'a blask słońca zbyt mocno raził.
- No cóż, chcieliśmy, żeby nas ktoś podwiózł - tłumaczyła. Z perspektywy czasu żadne
wyjaśnienie nie wydawało się właściwe. Nie wspomniała o tym, że próbowała się dodzwonić
i do Lowe'a, i do Joego Hessa. Nie ma sensu wzbudzać w nich poczucia winy. Jeszcze większego. -
Pomyśleliśmy, że jak jesteśmy we trójkę...
- Niezły plan, gdyby chodziło o jakieś inne dzieciaki. Ale wy ściągacie na siebie kłopoty
podniesione do trzeciej potęgi. Nie jestem matematycznym geniuszem, ale to zdaje się jakaś duża
liczba. - Spojrzenie miał chłodne i odległe, a jej się wydało, że on zupełnie teraz nie myśli o niej. -
Posłuchaj, musimy na moment przystanąć. Już i tak jestem spózniony. Zostaniesz w samochodzie,
dobrze? Po prostu nie wysiadaj. Siedz w środku.
Pokiwała głową. Kilka razy skręcił, wjeżdżając w dzielnicę mieszkalną Morganyille, której nie
znała. Była zapuszczona i stara, z rozwalającymi się parkanami, na których jakieś gangi
powypisywały
swoje, teraz wyblakłe od słońca, hasła. Domy nic prezentowały się lepiej. W większości okien zamiast
zasłon wisiały zwykłe prześcieradła.
Zaparkował przed jednym z domów, wysiadł i powiedział:
- Zamknij okno i zamek w drzwiach.
Posłuchała polecenia i patrzyła, jak szedł wąskim, nierównym chodnikiem w stronę
frontowych drzwi. Otworzyły sie, kiedy drugi raz zapukał, ale nie widziała tej osoby w środku, a
potem Lowe zamknął drzwi za sobą.
Claire zmarszczyła brwi. Czekała na niego i zastanawiał;! się, co tam robi - pewnie jakieś
policyjne sprawy, ale w Morganville mogło to oznaczać wszystko, od biegania na posyłki dla
wampirów po łapanie zbiegłych psów.
Nie wracał. Zerknęła na zegarek i przekonała się, że minęło ponad dziesięć minut. Kazał jej
siedzieć w samochodzie, ale jak długo? Gdyby udało jej się wziąć taksówkę albo chociażby pójść
pieszo, już by była w domu.
A w samochodzie zaczynało się robić gorąco.
Kolejnych dziesięć minut i zaczęła się niepokoić. Okolica wydawała się odludna, ludzi na ulicy
nie było, mimo że był dzień. Nawet jak na Morganville to się wydawało nienormalne. Nie znała tej
dzielnicy, nigdy tu wcześniej nie była i zastanawiała się, co się tutaj dzieje.
Zanim Claire zdążyła zrobić coś naprawdę głupiego, na przykład wybrać się na poszukiwania,
posterunkowy Lowe wyszedł z domu i stukaniem w okno dał jej znać, żeby zwolniła zamki, a potem
wsiadł do samochodu. O ile to możliwe, minę miał jeszcze bardziej ponurą. Wręcz przybitą.
- Coś się stało? - spytała. W oknie domu zasłona z prześcieradła drgnęła, jakby ktoś ich
podglądał. - Proszę pana?
- Przestań mówić do mnie:  proszę pana" - uciął Lowe i odpalił silnik. -A poza tym to
nie twoja sprawa. Nie wtrącaj się.
Na dłoni miał krew. Kostki otarte. Lowe zerknął na Clain-z ukosa, kiedy samochód
przyspieszał na opustoszałej ulicy.
- Bił się pan? - spytała.
- A co ja ci przed chwilą powiedziałem?  Posterunkowy Lowe jeszcze nigdy się nie
wściekał, nie na nią, ale widziała teraz, że za moment straci panowanie nad sobą. Pokiwała głową
i spojrzała przed siebie, próbując nie zadawać pytań. Nie było to łatwe. Cisnęły jej się na usta
dziesiątki pytań. Chciała go zapytać, gdzie zniknął posterunkowy Hess. Chciała się dowiedzieć, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl