[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Byłem bardzo rozczarowany, pozostając w domu -rozpaczliwie chciałem się dowiedzieć, co u
Alice. Ale nie miaÅ‚em wyboru, a Meg, mimo jej herbatki, rzeczy¬wiÅ›cie wymagaÅ‚a dozoru.
Stracharz szczególnie oba¬wiaÅ‚ siÄ™, że mogÅ‚aby wyjść z domu i gdzieÅ› zabÅ‚Ä…dzić. MusiaÅ‚em
zatem pilnować, by drzwi frontowe i tylne pozostawały zamknięte. Okazało się jednak, że
zrobi¬Å‚a coÅ› zupeÅ‚nie nieoczekiwanego...
Póznym popołudniem siedziałem w gabinecie stra-charza, zapisując lekcje w notatniku. Co
jakiÅ› kwa¬drans sprawdzaÅ‚em, co z Meg. Zazwyczaj zastawaÅ‚em jÄ… drzemiÄ…cÄ… przy kominku
albo szykującą jarzyny na kolację. Tym razem jednak, gdy zajrzałem do kuchni, odkryłem, że
jej nie ma.
Najpierw, na wszelki wypadek, pobiegłem do drzwi. Okazały się jednak zamknięte.
Sprawdziwszy w salo¬nie ruszyÅ‚em na górÄ™. SÄ…dziÅ‚em, że wróciÅ‚a do siebie,
102
103
gdy jednak, zapukawszy i nie usłyszawszy odpowie dzi, nacisnąłem klamkę, pokój okazał się
pusty.
Im wyżej się wspinałem, tym większe czułem obawy Kiedy strych także okazał się pusty,
zacząłem wpad^ w panikę. Odetchnąłem jednak głęboko. Myśl, rzekłem do siebie. Gdzie
jeszcze mogła podziać się Meg?
Istniało jeszcze tylko jedno miejsce: schody wiodące do piwnicy. Nie wydawało się zbyt
prawdopodobne bo stracharz wspominał, że sama myśl o schodach budzi u Meg lęk. Najpierw
sprawdziłem w gabinecie. Wdrapałem się na stołek i sięgnąłem na górną półkę, W żaden
sposób nie zdoÅ‚aÅ‚aby zabrać klucza bez mo¬jej wiedzy, ale wolaÅ‚em to potwierdzić. Nadal
tam le¬Å¼aÅ‚. Z westchnieniem ulgi zapaliÅ‚em Å›wiecÄ™ i ruszy¬Å‚em na dół.
Usłyszałem bramę na długo przedtem, nim do niej dotarłem. Dzwięczała głośno i ów brzęk
wstrzÄ…saÅ‚ ca¬Å‚ym domem. Gdyby nie to, iż spodziewaÅ‚em siÄ™ zastać tam Meg, uznaÅ‚bym, że
coś uwolniło się z piwnicy i próbuje wyjść na górę.
Ale istotnie to była Meg. Zciskała mocno pręty, po jej twarzy płynęły strumienie łez. W
blasku Å›wiecy uj¬rzaÅ‚em, jak szarpie bramÄ™. RobiÅ‚a to z mocÄ… najlepiej Å›wiadczÄ…cÄ… o tym, że
wciąż jest bardzo silna.
Chodz, Meg - rzekłem łagodnie. - Wracajmy na górę- Zimno tu i ciągnie. Jeśli nie będziesz
uważać, zaziębisz się.
Ale na dole ktoÅ› jest, Billy. KtoÅ› potrzebuje po¬mocy-
_ Tam nie ma nikogo - rzekÅ‚em Å›wiadom, iż kÅ‚a¬miÄ™. Na dole w jamie tkwiÅ‚a uwiÄ™ziona jej
siostra, parcia, dzika lamia. Czyżby Meg zaczynała sobie przypominać?
- Ale ja jestem pewna, Billy. Nie pamiÄ™tam jej imie¬nia, ale jest tam i mnie potrzebuje.
Proszę, otwórz bramę i pomóż mi. Pozwól mi zejść na dół. A może pójdziesz ze mną i
poświecisz?
- Nie mogÄ™, Meg. Bo widzisz, nie mam klucza do tej bramy. Chodz, proszÄ™, wracajmy
do kuchni...
- Czy John będzie wiedział, gdzie jest klucz?
- Pewnie tak. Może go spytamy, kiedy wróci?
- Tak, Billy, to świetny pomysł. Zróbmy tak!
Meg uśmiechnęła się do mnie przez łzy i ruszyła na górę. Zaprowadziłem ją do kuchni i
posadziÅ‚em w fo¬telu przy ogniu.
- Posiedz tu i rozgrzej siÄ™, Meg, ja zrobiÄ™ ci jeszcze herbaty. Przyda ci siÄ™ po tych
zimnych, wilgotnych schodach.
104
105
Meg wypiła już swoją dzienną dawkę i nie chciaW ryzykować, toteż nalałem zaledwie
odrobinę miksty ry i zmieszałem z gorącą wodą. Podziękowała i szybko opróżniła filiżankę.
Nim stracharz wróci} smacznie zasnęła.
Kiedy opowiedziałem mu, co się stało, pokręci} głową.
- To mi się nie podoba, chłopcze. Od tej pory bę. dziesz podawał jej rano trzy czwarte
cala. Nie chcÄ™ te¬go robić, ale nie mam wyboru.
SprawiaÅ‚ wrażenie szczerze przygnÄ™bionego; rzad¬ko widywaÅ‚em go w takim nastroju. Lecz
wkrótce od¬kryÅ‚em, że nie chodzi jedynie o Meg.
- DoszÅ‚y do mnie zÅ‚e wieÅ›ci, chÅ‚opcze - rzekÅ‚, opa¬dajÄ…c ciężko na krzesÅ‚o przy
kominku. - Emily Burns zmarła. Od ponad miesiąca leży w zimnym grobie.
Nie wiedziałem, co rzec. Minęły długie lata, odkąd był z Emily. Od tego czasu jego kobietą
była Meg. Czemu tak się zasmucił?
- Przykro mi - rzekłem niezręcznie.
- Ale nawet nie w połowie tak jak mnie - odrzekł szorstko stracharz. - To była dobra
kobieta. Miała ciężkie życie, ale zawsze starała się, jak mogła. Teraz, kiedy odeszła, świat
będzie gorszym miejscem. Kiedy
0§ dobrego umiera, czasami uwalnia dotÄ…d skrÄ™po¬wane zÅ‚o!
ChciaÅ‚em go spytać, co miaÅ‚y znaczyć owe tajemni¬cze sÅ‚owa, w tym momencie jednak Meg
poruszyÅ‚a siÄ™ j otworzyÅ‚a oczy, toteż umilkliÅ›my. WiÄ™cej nie wspo¬mniaÅ‚ o Emily.
***
Po Å›niadaniu ósmego dnia stracharz odsunÄ…Å‚ ta¬lerz, pogratulowaÅ‚ Meg Å›wietnego posiÅ‚ku i
odwrócił się do mnie.
- No, chłopcze, sądzę, że już czas, żebyś poszedł sprawdzić, co słychać u dziewczyny.
MyÅ›lisz, że tra¬fisz tam sam?
PrzytaknÄ…Å‚em, starajÄ…c siÄ™ nie uÅ›miechać zbyt sze¬roko i po dziesiÄ™ciu minutach
maszerowałem już w dół parowu w stronę zbocza pod otwartym niebem. Kierowałem się na
północ od Adlington, na Farmę Przy Moczarach, gdzie mieszkała Alice.
Kiedy stracharz postanowił wyruszyć do zimowego domu, zakładałem, że pogoda wkrótce się
zmieni, listotnie, robiło się coraz zimniej. Tego dnia jednak jakby się poprawiła. Choć ranek
był zimny i mrozny, na niebie świeciło słońce, powietrze było czyste i wi-
106
107
PASKUDNY TYP
działem wszystko w promieniu wielu mil. Takieg0 ranka człowiek cieszy się, że żyje.
Alice musiała zobaczyć, jak schodzę ze wzgórza, ł^ wyszła na podwórze i ruszyła mi na
spotkanie. Tu^ obok farmy rósł niewielki lasek; czekała tam na mnie w cieniu drzew. Minę
miała nietęgą i jeszcze nim się odezwała, pojąłem, że nie jest szczęśliwa w swym no-wym
domu.
- To niesprawiedliwe, Tom. Stary Gregory nie mógł mi znalezć gorszego miejsca.
Mieszkanie u Hurstów to nie bajka.
- Naprawdę jest aż tak zle, Alice? - spytałem.
- Lepiej by mi było w Pendle, a to wiele znaczy.
W Pendle mieszkaÅ‚a niemal caÅ‚a rodzina czarow¬nic, z której wywodziÅ‚a siÄ™ Alice. Alice
nienawidziła tego miejsca, bo bardzo zleją tam traktowali.
- Są dla ciebie okrutni? - spytałem niespokojnie. Pokręciła głową.
- Jak dotąd nikt mnie nie tknął, ale też prawie się do mnie nie odzywają. I szybko
zgadÅ‚am, czemu sÄ… ta¬cy smutni i milczÄ…cy. To przez ich syna, tego Morga¬na, o którego
pytał stary Gregory. To złośnik i okrut-nik, paskudny typ. Co za syn uderzyłby własnego ojca
i wrzaskiem doprowadził matkę do łez? Nie mówi do nich nawet mamo i tato, najlepsze, co
od niego słyszą, t0 stary i stara. Boją się go, o tak. I okłamali starego Gregory 'ego, bo
Morgan często ich odwiedza, a oni ;iriiertelnie się boją owych wizyt. Mnie to nie dotyczy, ale
nie wiem, jak długo tu wytrzymam. Jeśli będzie trzeba, załatwię go w taki czy inny sposób.
_ Na razie nic nie rób - uprzedziłem. - Daj mi po-m0wić ze stracharzem.
_ Nie sądzę, by pospieszył mi z pomocą. Myślę, że stary Gregory zrobił to specjalnie. Ten ich
syn jest ta¬ki jak on, nosi pÅ‚aszcz z kapturem i laskÄ™. Pewnie ka¬zaÅ‚ mu mieć na mnie oko.
- On nie jest stracharzem, Alice.
- A kim innym?
- To jeden z nieudanych uczniów stracharza. Nie są przyjaciółmi. Pamiętasz tamten
wieczór w Chipen-den, kiedy przyniosłem list i mój mistrz wpadł w złość? Nie miałem ci
okazji powiedzieć, ale ten list napisał Morgan. Groził stracharzowi. Mówił, że mój mistrz ma
coś, co należy do niego.
- To naprawdę paskudny typ - powtórzyła Alice. -Nie tylko odwiedza dom, lecz
czasami nocami schodzi ze wzgórza nad jezioro. Obserwowałam go wczoraj. Staje na samym
brzegu i wpatruje siÄ™ w wodÄ™. Cza-
108
109
sem porusza ustami, jakby z kimś rozmawiał. Jbg( siostra utonęła w tym jeziorze, prawda?
Pewnie roz. mawia z jej duchem. Nie zdziwiłabym się, gdyby sa^ ją utopił! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Byłem bardzo rozczarowany, pozostając w domu -rozpaczliwie chciałem się dowiedzieć, co u
Alice. Ale nie miaÅ‚em wyboru, a Meg, mimo jej herbatki, rzeczy¬wiÅ›cie wymagaÅ‚a dozoru.
Stracharz szczególnie oba¬wiaÅ‚ siÄ™, że mogÅ‚aby wyjść z domu i gdzieÅ› zabÅ‚Ä…dzić. MusiaÅ‚em
zatem pilnować, by drzwi frontowe i tylne pozostawały zamknięte. Okazało się jednak, że
zrobi¬Å‚a coÅ› zupeÅ‚nie nieoczekiwanego...
Póznym popołudniem siedziałem w gabinecie stra-charza, zapisując lekcje w notatniku. Co
jakiÅ› kwa¬drans sprawdzaÅ‚em, co z Meg. Zazwyczaj zastawaÅ‚em jÄ… drzemiÄ…cÄ… przy kominku
albo szykującą jarzyny na kolację. Tym razem jednak, gdy zajrzałem do kuchni, odkryłem, że
jej nie ma.
Najpierw, na wszelki wypadek, pobiegłem do drzwi. Okazały się jednak zamknięte.
Sprawdziwszy w salo¬nie ruszyÅ‚em na górÄ™. SÄ…dziÅ‚em, że wróciÅ‚a do siebie,
102
103
gdy jednak, zapukawszy i nie usłyszawszy odpowie dzi, nacisnąłem klamkę, pokój okazał się
pusty.
Im wyżej się wspinałem, tym większe czułem obawy Kiedy strych także okazał się pusty,
zacząłem wpad^ w panikę. Odetchnąłem jednak głęboko. Myśl, rzekłem do siebie. Gdzie
jeszcze mogła podziać się Meg?
Istniało jeszcze tylko jedno miejsce: schody wiodące do piwnicy. Nie wydawało się zbyt
prawdopodobne bo stracharz wspominał, że sama myśl o schodach budzi u Meg lęk. Najpierw
sprawdziłem w gabinecie. Wdrapałem się na stołek i sięgnąłem na górną półkę, W żaden
sposób nie zdoÅ‚aÅ‚aby zabrać klucza bez mo¬jej wiedzy, ale wolaÅ‚em to potwierdzić. Nadal
tam le¬Å¼aÅ‚. Z westchnieniem ulgi zapaliÅ‚em Å›wiecÄ™ i ruszy¬Å‚em na dół.
Usłyszałem bramę na długo przedtem, nim do niej dotarłem. Dzwięczała głośno i ów brzęk
wstrzÄ…saÅ‚ ca¬Å‚ym domem. Gdyby nie to, iż spodziewaÅ‚em siÄ™ zastać tam Meg, uznaÅ‚bym, że
coś uwolniło się z piwnicy i próbuje wyjść na górę.
Ale istotnie to była Meg. Zciskała mocno pręty, po jej twarzy płynęły strumienie łez. W
blasku Å›wiecy uj¬rzaÅ‚em, jak szarpie bramÄ™. RobiÅ‚a to z mocÄ… najlepiej Å›wiadczÄ…cÄ… o tym, że
wciąż jest bardzo silna.
Chodz, Meg - rzekłem łagodnie. - Wracajmy na górę- Zimno tu i ciągnie. Jeśli nie będziesz
uważać, zaziębisz się.
Ale na dole ktoÅ› jest, Billy. KtoÅ› potrzebuje po¬mocy-
_ Tam nie ma nikogo - rzekÅ‚em Å›wiadom, iż kÅ‚a¬miÄ™. Na dole w jamie tkwiÅ‚a uwiÄ™ziona jej
siostra, parcia, dzika lamia. Czyżby Meg zaczynała sobie przypominać?
- Ale ja jestem pewna, Billy. Nie pamiÄ™tam jej imie¬nia, ale jest tam i mnie potrzebuje.
Proszę, otwórz bramę i pomóż mi. Pozwól mi zejść na dół. A może pójdziesz ze mną i
poświecisz?
- Nie mogÄ™, Meg. Bo widzisz, nie mam klucza do tej bramy. Chodz, proszÄ™, wracajmy
do kuchni...
- Czy John będzie wiedział, gdzie jest klucz?
- Pewnie tak. Może go spytamy, kiedy wróci?
- Tak, Billy, to świetny pomysł. Zróbmy tak!
Meg uśmiechnęła się do mnie przez łzy i ruszyła na górę. Zaprowadziłem ją do kuchni i
posadziÅ‚em w fo¬telu przy ogniu.
- Posiedz tu i rozgrzej siÄ™, Meg, ja zrobiÄ™ ci jeszcze herbaty. Przyda ci siÄ™ po tych
zimnych, wilgotnych schodach.
104
105
Meg wypiła już swoją dzienną dawkę i nie chciaW ryzykować, toteż nalałem zaledwie
odrobinę miksty ry i zmieszałem z gorącą wodą. Podziękowała i szybko opróżniła filiżankę.
Nim stracharz wróci} smacznie zasnęła.
Kiedy opowiedziałem mu, co się stało, pokręci} głową.
- To mi się nie podoba, chłopcze. Od tej pory bę. dziesz podawał jej rano trzy czwarte
cala. Nie chcÄ™ te¬go robić, ale nie mam wyboru.
SprawiaÅ‚ wrażenie szczerze przygnÄ™bionego; rzad¬ko widywaÅ‚em go w takim nastroju. Lecz
wkrótce od¬kryÅ‚em, że nie chodzi jedynie o Meg.
- DoszÅ‚y do mnie zÅ‚e wieÅ›ci, chÅ‚opcze - rzekÅ‚, opa¬dajÄ…c ciężko na krzesÅ‚o przy
kominku. - Emily Burns zmarła. Od ponad miesiąca leży w zimnym grobie.
Nie wiedziałem, co rzec. Minęły długie lata, odkąd był z Emily. Od tego czasu jego kobietą
była Meg. Czemu tak się zasmucił?
- Przykro mi - rzekłem niezręcznie.
- Ale nawet nie w połowie tak jak mnie - odrzekł szorstko stracharz. - To była dobra
kobieta. Miała ciężkie życie, ale zawsze starała się, jak mogła. Teraz, kiedy odeszła, świat
będzie gorszym miejscem. Kiedy
0§ dobrego umiera, czasami uwalnia dotÄ…d skrÄ™po¬wane zÅ‚o!
ChciaÅ‚em go spytać, co miaÅ‚y znaczyć owe tajemni¬cze sÅ‚owa, w tym momencie jednak Meg
poruszyÅ‚a siÄ™ j otworzyÅ‚a oczy, toteż umilkliÅ›my. WiÄ™cej nie wspo¬mniaÅ‚ o Emily.
***
Po Å›niadaniu ósmego dnia stracharz odsunÄ…Å‚ ta¬lerz, pogratulowaÅ‚ Meg Å›wietnego posiÅ‚ku i
odwrócił się do mnie.
- No, chłopcze, sądzę, że już czas, żebyś poszedł sprawdzić, co słychać u dziewczyny.
MyÅ›lisz, że tra¬fisz tam sam?
PrzytaknÄ…Å‚em, starajÄ…c siÄ™ nie uÅ›miechać zbyt sze¬roko i po dziesiÄ™ciu minutach
maszerowałem już w dół parowu w stronę zbocza pod otwartym niebem. Kierowałem się na
północ od Adlington, na Farmę Przy Moczarach, gdzie mieszkała Alice.
Kiedy stracharz postanowił wyruszyć do zimowego domu, zakładałem, że pogoda wkrótce się
zmieni, listotnie, robiło się coraz zimniej. Tego dnia jednak jakby się poprawiła. Choć ranek
był zimny i mrozny, na niebie świeciło słońce, powietrze było czyste i wi-
106
107
PASKUDNY TYP
działem wszystko w promieniu wielu mil. Takieg0 ranka człowiek cieszy się, że żyje.
Alice musiała zobaczyć, jak schodzę ze wzgórza, ł^ wyszła na podwórze i ruszyła mi na
spotkanie. Tu^ obok farmy rósł niewielki lasek; czekała tam na mnie w cieniu drzew. Minę
miała nietęgą i jeszcze nim się odezwała, pojąłem, że nie jest szczęśliwa w swym no-wym
domu.
- To niesprawiedliwe, Tom. Stary Gregory nie mógł mi znalezć gorszego miejsca.
Mieszkanie u Hurstów to nie bajka.
- Naprawdę jest aż tak zle, Alice? - spytałem.
- Lepiej by mi było w Pendle, a to wiele znaczy.
W Pendle mieszkaÅ‚a niemal caÅ‚a rodzina czarow¬nic, z której wywodziÅ‚a siÄ™ Alice. Alice
nienawidziła tego miejsca, bo bardzo zleją tam traktowali.
- Są dla ciebie okrutni? - spytałem niespokojnie. Pokręciła głową.
- Jak dotąd nikt mnie nie tknął, ale też prawie się do mnie nie odzywają. I szybko
zgadÅ‚am, czemu sÄ… ta¬cy smutni i milczÄ…cy. To przez ich syna, tego Morga¬na, o którego
pytał stary Gregory. To złośnik i okrut-nik, paskudny typ. Co za syn uderzyłby własnego ojca
i wrzaskiem doprowadził matkę do łez? Nie mówi do nich nawet mamo i tato, najlepsze, co
od niego słyszą, t0 stary i stara. Boją się go, o tak. I okłamali starego Gregory 'ego, bo
Morgan często ich odwiedza, a oni ;iriiertelnie się boją owych wizyt. Mnie to nie dotyczy, ale
nie wiem, jak długo tu wytrzymam. Jeśli będzie trzeba, załatwię go w taki czy inny sposób.
_ Na razie nic nie rób - uprzedziłem. - Daj mi po-m0wić ze stracharzem.
_ Nie sądzę, by pospieszył mi z pomocą. Myślę, że stary Gregory zrobił to specjalnie. Ten ich
syn jest ta¬ki jak on, nosi pÅ‚aszcz z kapturem i laskÄ™. Pewnie ka¬zaÅ‚ mu mieć na mnie oko.
- On nie jest stracharzem, Alice.
- A kim innym?
- To jeden z nieudanych uczniów stracharza. Nie są przyjaciółmi. Pamiętasz tamten
wieczór w Chipen-den, kiedy przyniosłem list i mój mistrz wpadł w złość? Nie miałem ci
okazji powiedzieć, ale ten list napisał Morgan. Groził stracharzowi. Mówił, że mój mistrz ma
coś, co należy do niego.
- To naprawdę paskudny typ - powtórzyła Alice. -Nie tylko odwiedza dom, lecz
czasami nocami schodzi ze wzgórza nad jezioro. Obserwowałam go wczoraj. Staje na samym
brzegu i wpatruje siÄ™ w wodÄ™. Cza-
108
109
sem porusza ustami, jakby z kimś rozmawiał. Jbg( siostra utonęła w tym jeziorze, prawda?
Pewnie roz. mawia z jej duchem. Nie zdziwiłabym się, gdyby sa^ ją utopił! [ Pobierz całość w formacie PDF ]