[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nad zachodem jeszcze wisiało, panował przejmu-
jący chłód i prawie gęsty zmrok, w którym u dołu
odrzynały się od ściany zarysy stojącej na ziemi
trumny. Wszystko tu od śmierci siostry Kajetany
nieporuszonym pozostało. Obok tej trumny, w
której sypiała ona i może jej poprzedniczki, prawie
do sufitu wznosił czarne ramiona wielki, ciężki
krzyż, a u stóp jego, na niskim stołku, obok dziś
postawionej tu lampki, bielała trupia głowa. Nic
więcej.
102/259
Drżenie siostry Mechtyldy było instynktowe,
lecz trwało długo.
 Bóg jest ze mną i tylko On"  myślała i drżała
ciągle.
Raz, niegdyś, pozwolono jej do tego miejsca
zajrzeć; zapamiętała je i wiedziała, co w nim zna-
jdzie. Dlatego też, że wiedziała, zapragnęła go
w chwili niespodziewanego łamania się na dwoje
wewnętrznej swej istoty. W gęstym zmroku przed
czarnym widmem krzyża z opuszczonymi rękoma
stojąc myślała o tym, co ją tu czeka. Opowiadano
jej, że do tego miejsca nie dochodzą żadne
odgłosy panującego w klasztorze ruchu. Za tymi
drzwiami żadna droga do niczego nie prowadzi,
nie mija ich też i nigdy nie zastuka do nich nikt.
Za tym oknem nigdy żadna roślina nie zaszeleści z
wiatrem i żadne ptaszę nie zaszczebiocze. Wiecz-
na cisza, wśród której tylko nocami słychać rozle-
gające się i przewlekłe echa, budzące stuki, upad-
ki, tętenty. To szczury, nietoperze i całe gniaz-
da robactwa, żyjące w znajdujących się na dole
i naprzeciw rozległych, pustych strychach i
spichrzach. Wieczny także zmierzch i chłód, bo
ani jeden promień wschodu lub zachodu tu nie
przenika, a same upalne południa letnie nie os-
uszają dna tej studni, ani rozgrzewają potężnych,
wiekową wilgocią i pleśnią przepojonych murów.
103/259
Tu pokutę swoją spełniały grzesznice i na
niebo zapracowywały święte niezbyt długo. O tych
drugich zupełnie pewne daty i świadectwa
opowiadały, że przez ostatnie lata swoich istnień
dla braku sił nie opuszczały już wcale dobrowol-
nego swego więzienia i wcześnie pomarły. Inaczej
być nie mogło; siostrę Mechtyldę przypomnienie
to napełniło radością. Wkrótce zapewne i dla niej
przyjdzie czas, w którym będzie miała prawo nie
wydalać się stąd wcale, nic już stworzonego nie
widzieć, nie słyszeć, nie czuć i nigdy ani na chwilę
nie przerywać swego sam na sam ze Stwórcą.
Potem, jak poprzedniczki jej, rychło umrze... Na
klęczki przed krzyżem upadła i z dziwnym
wybuchem uśmiechów i łez wołała:
 Panie, prędzej wez mię do siebie... Racz wz-
iąść! litości!... prędzej! prędzej!
Nigdy żarliwsza modlitwa o rychłą śmierć z
niczyich ust nie wyszła, może dlatego, że na dnie
niczyjej piersi nie leżał cięższy i silniej w nią wrosły
kamień cierpienia. Wyobrażała sobie, że pochodzi
on od zbytecznej jeszcze w klasztorze bliskości
ziemi i że go w tym miejscu, tak do pustyni podob-
nym, z siebie wyrzuci. Teraz czuła, że nie było ono
jeszcze tym, czego pragnęła, i że z jej udręczenia,
w którym mieszały się z sobą pierwiastki tęsknoty,
104/259
żalu, głuchych pożądań i niepokojów, nie ubyło
nic.
 Bóg jest ze mną i tylko On  szeptała i nie
czuła żadnej pociechy. Pocieszyła ją dopiero myśl
o rychłych śmierciach poprzedniczek i nadzieja
dostąpienia takiejże łaski. Przez nią uspokojona,
długo modliła się w ciemności, przez chwilę wśród
modlitwy przysłuchiwała się dzwonkowi, który po
klasztorze silentium ogłaszał, a do niej dochodził z
takiej odległości, że za brzęczenie komara wziąsć
by go mogła. Potem z klęczek powstawszy zapal-
iła lampkę, która na tej malutkiej przestrzeni dość
obficie oświeciła ogromny, czarny krzyż, trupią
czaszkę i na ziemi stojącą trumnę. Na tę ostatnią
siostra Mechtylda, z podaną naprzód postacią i
rozszerzonymi oczami, długo patrzała. Zdało się
jej i może tak było, że płótna wyścielające jej
wnętrze i leżąca u jej wezgłowia poduszka za-
chowywały jeszcze pogłębienia i rysunek tego
ciała, które ostatnie wśród nich umierało. Miały
one zresztą barwę żółtawą i zalatywała od nich
woń stęchlizny. Trumna była bardzo starą, brzegi
jej tu i ówdzie kruszyły się od spróchniałości,
trochę też próchna usypywało przy niej ziemię.
Może w niej nie jedna tylko siostra Kajetana sypi-
ała i skonała, ale i tamte także, jej dawne, bardzo
dawne poprzedniczki? Siostra Mechtylda zaczęła
105/259
szybkie spojrzenia rzucać po malutkiej przestrzeni
zewsząd grubymi murami zamkniętej. Z murów
tych zdawały się wydobywać dziwne i rozmaite
dzwięki: szczekanie opętanej, głębokie szlochy
grzesznicy ziemskiej miłości, roztęsknione
westchnienia miłośnic nieba. Duszne powietrze
przerzynały świsty dyscypliny, pod niziutkim
sklepieniem przeciągały litości wzywające szmery.
Siostra Mechtylda drżała. Nigdy ani włosienica,
ani dyscyplina, ani srogie posty i bezsenne noce
nie budziły w niej takiego wstrętu, takiej trwogi,
jakie czuła wobec myśli położenia się w tej spróch-
niałej trumnie, na tej zbutwiałej pościeli, pośród
zamieszkujących tę czeluść widm jej przeszłości.
Zaczynała zdejmować z głowy welon i z przejmu-
jącym dreszczem opuszczała ręce. Ciało jej ze-
brało wszystkie swoje siły, aby odepchnąć ten
kielich, przed którym wzdrygało się w najgłęb-
szych swoich wnętrznościach. Ale było to ciało, i
siostra Mechtylda z oburzeniem i wzgardą obró-
ciła się przeciw niemu. Pokona je; dlatego tu
przyszła, aby ostatecznie je pokonać.
Niech wzdryga się od wstrętu, niech drży i
kurczy się od trwogi, tym lepiej, tym większym
będzie zwycięstwo duszy i łaskawszym zwrócony
ku niej wzrok Boga. Drżąc, wzdrygając się, kur-
cząc, pomimowolne szybkie spojrzenia za siebie
106/259
rzucając, zdejmowała welon i habit, oblekała
włosienicę i prędko szeptała:
 Dla miłości twojej, Panie! Za zbawienie mo-
je! Za rychłą śmierć moją! Za grzechy świata!
Panie, Panie, za grzechy i nędze świata!
Gdy niedaleko stąd, w samym klasztornym
ogrodzie, światła zachodu purpurą i złotem
jeszcze oblewały białym kwiatem oblane akacje, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl