[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powtórzył z uporem.
- To co, mam wierzyć małemu dziecku? - rzuciła Debora. - Czy gliniarzowi, który ma
piętnaście lat stażu i nasrane we łbie?
- Nie powinnaś ciągle mówić brzydkich wyrazów - zwróciła jej uwagę Astor. - Jesteś mi już
winna pięć i pół dolara. A poza tym Cody mówi prawdę, samochód był niebieski. Też go
widziałam.
Spojrzałem na Astor, ale czułem na sobie świdrujące spojrzenie Debory, więc ponownie
odwróciłem się do niej.
- No i? - powiedziała.
- Cóż - odparłem. - Bez brzydkich wyrazów: to dwójka bardzo bystrych dzieci, a policjanta
Suchinsky'ego nigdy nie wezmą do Mensy.
- Czyli mam im uwierzyć.
- Ja wierzę.
Debora chwilę to przeżuwała, i to dosłownie: poruszała ustami, jakby rozgryzała coś bardzo
twardego.
- No dobra - odezwała się wreszcie. - Czyli wiemy, że jezdzi niebieskim samochodem, jak
co trzeci mieszkaniec Miami. I co mi to daje?
- Wilkins ma niebieski samochód - przypomniałem.
- Wilkins jest pod obserwacją, do cholery - burknęła.
- Sprawdz.
Spojrzała na mnie, przygryzła wargę, pochwyciła nadajnik i wysiadła. Chwilę rozmawiała i
słyszałem, że coraz bardziej podnosi głos. Potem powiedziała następne bardzo brzydkie słowo ze
swojego repertuaru i Astor spojrzała na mnie, kręcąc głową. A Debora wpadła do samochodu i
trzasnęła drzwiami.
- Szlag by to.
- Zgubili go?
- Nie, jest w domu. Właśnie wrócił.
- Gdzie był?
- Nie wiedzą. Zgubili go, kiedy się zmieniali.
- Co?
- Balfour kończył służbę, DeMarco zaczynał - wyjaśniła. - Wymknął się, kiedy się
zmieniali. Przysięgają, że nie było go dziesięć minut, nie dłużej.
- Do jego domu jedzie się stąd pięć minut.
- Wiem. To co robimy?
- Niech dalej obserwują Wilkinsa - odparłem. - A ty tymczasem pogadaj ze Starzakiem.
- Chyba pojedziesz ze mną, co? - spytała.
- Nie - powiedziałem. Za nic w świecie nie chciałem się widzieć ze Starzakiem i choć raz
miałem w zanadrzu doskonałą wymówkę. - Muszę zabrać dzieci do domu.
Zrobiła skwaszoną minę.
- A jeśli to nie Starzak? - spytała.
Pokręciłem głową.
- Nie wiem.
- Aha. To tak jak ja. - Uruchomiła silnik. - Wracaj na swoje miejsce.
35
Było już dobrze po piątej, kiedy wróciliśmy na komendę, i choć Debora krzywo na mnie
patrzyła - i to jak krzywo - zapakowałem Cody'ego i Astor do mojego skromnego środka transportu
i ruszyliśmy do domu. Przez większość drogi siedzieli przygaszeni, najwyrazniej wciąż w lekkim
szoku po spotkaniu ze strasznym facetem. Ale że dzielne z nich dzieciaki - czego wymownie
dowodzi fakt, że po tym, co zrobił im ich biologiczny ojciec, w ogóle potrafią mówić - już jakieś
dziesięć minut od domu Astor zaczęła wracać do formy.
- Szkoda, że nie jezdzisz jak sierżant Debbie - powiedziała.
- Chcę jeszcze trochę pożyć - wyjaśniłem.
- Czemu nie masz sygnału? - dociekała. - Nie chciałeś?
- Ci z laboratorium nie jeżdżą na sygnale. A swoją drogą nie, nie chciałem. Wolę się nie
wychylać.
W lusterku wstecznym zobaczyłem, że zmarszczyła czoło.
- Co to znaczy?
- %7łe nie chcę zwracać na siebie uwagi - wytłumaczyłem. - Nie chcę rzucać się ludziom w
oczy. Też powinniście się tego nauczyć - dodałem.
- Inni chcą, żeby ludzie ich zauważali. Jeśli coś robią, to tylko po to, żeby wszyscy na nich
patrzyli.
- Wy dwoje jesteście inni - odparłem. - Zawsze będziecie inni, nigdy tacy jak cała reszta. -
Długo milczała i zerknąłem na nią w lusterku. Patrzyła na swoje nogi. - To niekoniecznie coś złego
- powiedziałem. - Jak inaczej mówi się na kogoś, kto jest normalny?
- Nie wiem - bąknęła.
- %7łe jest zwyczajny. Naprawdę chcecie być zwyczajni?
- Nie - odparła, już jakby mniej nieszczęśliwa. - Ale jeśli nie będziemy zwyczajni, ludzie
nas zauważą.
- Dlatego musicie się nauczyć tego, jak nie rzucać się w oczy.
- Byłem skrycie zadowolony, że okrężną drogą dowiodłem swojej racji. - Musicie udawać,
że jesteście naprawdę normalni.
- Czyli nikt nie może się dowiedzieć, że jesteśmy inni - stwierdziła. - Nigdy.
- Otóż to.
Spojrzała na brata i znów, jak to oni, odbyli długą rozmowę bez słów. Zapadła przyjemna
cisza i mogłem w spokoju jechać w wieczornych korkach i użalać się nad sobą.
Astor odezwała się po kilku minutach.
- To znaczy, że nie możemy powiedzieć mamie, co dziś robiliśmy.
- Możecie powiedzieć o mikroskopie.
- Ale o całej reszcie już nie? O tym strasznym facecie i o przejażdżce z sierżant Debbie?
- Zgadza się.
- Przecież nie wolno kłamać - zaprotestowała. - Zwłaszcza mamie.
- Dlatego nic jej nie powiecie - wyjaśniłem. - Nie trzeba jej niepotrzebnie martwić.
- Ale ona nas kocha. Chce, żebyśmy byli szczęśliwi.
- Tak, ale musi myśleć, że jesteście szczęśliwi tak, jak ona to rozumie. Inaczej sama nie
będzie szczęśliwa.
I znów nastąpiła długa chwila ciszy. Wreszcie, tuż przed skrętem na ich ulicę, Astor spytała:
- A ten straszny facet ma mamę?
- Prawie na pewno - odparłem.
Rita musiała czekać pod samymi drzwiami, bo gdy tylko przyjechaliśmy, otworzyły się i
wyszła nam na powitanie.
- Cześć - powitała nas radośnie. - I czegóż to się dziś nauczyliście?
- Widzieliśmy brud - odparł Cody. - Z mojego buta.
Rita zamrugała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
powtórzył z uporem.
- To co, mam wierzyć małemu dziecku? - rzuciła Debora. - Czy gliniarzowi, który ma
piętnaście lat stażu i nasrane we łbie?
- Nie powinnaś ciągle mówić brzydkich wyrazów - zwróciła jej uwagę Astor. - Jesteś mi już
winna pięć i pół dolara. A poza tym Cody mówi prawdę, samochód był niebieski. Też go
widziałam.
Spojrzałem na Astor, ale czułem na sobie świdrujące spojrzenie Debory, więc ponownie
odwróciłem się do niej.
- No i? - powiedziała.
- Cóż - odparłem. - Bez brzydkich wyrazów: to dwójka bardzo bystrych dzieci, a policjanta
Suchinsky'ego nigdy nie wezmą do Mensy.
- Czyli mam im uwierzyć.
- Ja wierzę.
Debora chwilę to przeżuwała, i to dosłownie: poruszała ustami, jakby rozgryzała coś bardzo
twardego.
- No dobra - odezwała się wreszcie. - Czyli wiemy, że jezdzi niebieskim samochodem, jak
co trzeci mieszkaniec Miami. I co mi to daje?
- Wilkins ma niebieski samochód - przypomniałem.
- Wilkins jest pod obserwacją, do cholery - burknęła.
- Sprawdz.
Spojrzała na mnie, przygryzła wargę, pochwyciła nadajnik i wysiadła. Chwilę rozmawiała i
słyszałem, że coraz bardziej podnosi głos. Potem powiedziała następne bardzo brzydkie słowo ze
swojego repertuaru i Astor spojrzała na mnie, kręcąc głową. A Debora wpadła do samochodu i
trzasnęła drzwiami.
- Szlag by to.
- Zgubili go?
- Nie, jest w domu. Właśnie wrócił.
- Gdzie był?
- Nie wiedzą. Zgubili go, kiedy się zmieniali.
- Co?
- Balfour kończył służbę, DeMarco zaczynał - wyjaśniła. - Wymknął się, kiedy się
zmieniali. Przysięgają, że nie było go dziesięć minut, nie dłużej.
- Do jego domu jedzie się stąd pięć minut.
- Wiem. To co robimy?
- Niech dalej obserwują Wilkinsa - odparłem. - A ty tymczasem pogadaj ze Starzakiem.
- Chyba pojedziesz ze mną, co? - spytała.
- Nie - powiedziałem. Za nic w świecie nie chciałem się widzieć ze Starzakiem i choć raz
miałem w zanadrzu doskonałą wymówkę. - Muszę zabrać dzieci do domu.
Zrobiła skwaszoną minę.
- A jeśli to nie Starzak? - spytała.
Pokręciłem głową.
- Nie wiem.
- Aha. To tak jak ja. - Uruchomiła silnik. - Wracaj na swoje miejsce.
35
Było już dobrze po piątej, kiedy wróciliśmy na komendę, i choć Debora krzywo na mnie
patrzyła - i to jak krzywo - zapakowałem Cody'ego i Astor do mojego skromnego środka transportu
i ruszyliśmy do domu. Przez większość drogi siedzieli przygaszeni, najwyrazniej wciąż w lekkim
szoku po spotkaniu ze strasznym facetem. Ale że dzielne z nich dzieciaki - czego wymownie
dowodzi fakt, że po tym, co zrobił im ich biologiczny ojciec, w ogóle potrafią mówić - już jakieś
dziesięć minut od domu Astor zaczęła wracać do formy.
- Szkoda, że nie jezdzisz jak sierżant Debbie - powiedziała.
- Chcę jeszcze trochę pożyć - wyjaśniłem.
- Czemu nie masz sygnału? - dociekała. - Nie chciałeś?
- Ci z laboratorium nie jeżdżą na sygnale. A swoją drogą nie, nie chciałem. Wolę się nie
wychylać.
W lusterku wstecznym zobaczyłem, że zmarszczyła czoło.
- Co to znaczy?
- %7łe nie chcę zwracać na siebie uwagi - wytłumaczyłem. - Nie chcę rzucać się ludziom w
oczy. Też powinniście się tego nauczyć - dodałem.
- Inni chcą, żeby ludzie ich zauważali. Jeśli coś robią, to tylko po to, żeby wszyscy na nich
patrzyli.
- Wy dwoje jesteście inni - odparłem. - Zawsze będziecie inni, nigdy tacy jak cała reszta. -
Długo milczała i zerknąłem na nią w lusterku. Patrzyła na swoje nogi. - To niekoniecznie coś złego
- powiedziałem. - Jak inaczej mówi się na kogoś, kto jest normalny?
- Nie wiem - bąknęła.
- %7łe jest zwyczajny. Naprawdę chcecie być zwyczajni?
- Nie - odparła, już jakby mniej nieszczęśliwa. - Ale jeśli nie będziemy zwyczajni, ludzie
nas zauważą.
- Dlatego musicie się nauczyć tego, jak nie rzucać się w oczy.
- Byłem skrycie zadowolony, że okrężną drogą dowiodłem swojej racji. - Musicie udawać,
że jesteście naprawdę normalni.
- Czyli nikt nie może się dowiedzieć, że jesteśmy inni - stwierdziła. - Nigdy.
- Otóż to.
Spojrzała na brata i znów, jak to oni, odbyli długą rozmowę bez słów. Zapadła przyjemna
cisza i mogłem w spokoju jechać w wieczornych korkach i użalać się nad sobą.
Astor odezwała się po kilku minutach.
- To znaczy, że nie możemy powiedzieć mamie, co dziś robiliśmy.
- Możecie powiedzieć o mikroskopie.
- Ale o całej reszcie już nie? O tym strasznym facecie i o przejażdżce z sierżant Debbie?
- Zgadza się.
- Przecież nie wolno kłamać - zaprotestowała. - Zwłaszcza mamie.
- Dlatego nic jej nie powiecie - wyjaśniłem. - Nie trzeba jej niepotrzebnie martwić.
- Ale ona nas kocha. Chce, żebyśmy byli szczęśliwi.
- Tak, ale musi myśleć, że jesteście szczęśliwi tak, jak ona to rozumie. Inaczej sama nie
będzie szczęśliwa.
I znów nastąpiła długa chwila ciszy. Wreszcie, tuż przed skrętem na ich ulicę, Astor spytała:
- A ten straszny facet ma mamę?
- Prawie na pewno - odparłem.
Rita musiała czekać pod samymi drzwiami, bo gdy tylko przyjechaliśmy, otworzyły się i
wyszła nam na powitanie.
- Cześć - powitała nas radośnie. - I czegóż to się dziś nauczyliście?
- Widzieliśmy brud - odparł Cody. - Z mojego buta.
Rita zamrugała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]