[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się prześlizgiwać między konarami dębów i nie wiadomo dlaczego przypominały mu ciało tej
kobiety. Długo patrzył bez ruchu, głuchy na wszystko w ciemną noc, jak gdyby mogło go to
zbliżyć do upragnionej kobiety. W końcu wyciągnął się w chatce na słomie i, owinięty w
wojskowy koc, spał nieruchomo. Było jeszcze ciemno, kiedy się zbudził. Spojrzał na
gwiazdy. Była pewno czwarta. Westchnął na wspomnienie otrzepał i obciągnął na sobie
sztruksowe ubranie i zupełnie rozbudzony, cicho jak skradające się zwierzę wyszedł do lasu,
zabierając strzelbę.
Szedł cicho, czujnie, szeroko rozwartymi oczami wypatrując w ciemnościach. Ale noc
nadal wypełniona była wspomnieniem ciała kobiety. Jak zawsze, cicho i czujnie obszedł
wokoło las. Bezksiężycowa noc przejmowała wilgocią i chłodem.
W końcu, gdy na wschodzie zamajaczyła pierwsza blada smuga świtu, zawahał się.
Powinien był pójść teraz do gajówki, rozpalić ogień i coś zjeść. Ale przeważało w nim to
inne, nieugaszone pragnienie, więc zawrócił i przeszedł powoli przez las i park. Blade światło
poranka przedzierającego się przez szare chmury, zwiastowało szary, deszczowy dzień.
Bezbarwny, nieruchomy świat roztaczał się przed nim, kiedy powoli szedł przez park, w
stronę domu. Dwór stał na pagórku, z frontem całkowicie odkrytym od strony parku.
Wszystkie ogrody znajdowały się za nim. Tylko podjazd, omijając kilka ogromnych, starych
drzew, piął się zakolem aż pod same schody, nie zasłaniając otwartej, porośniętej szorstką
trawą przestrzeni, która rozciągała się między nim i dworem.
Pani Bolton modliła się, by nadszedł świt. Sir Clifford bardzo długo nie mógł tej nocy
zasnąć. Kiedy się rozwidni, na pewno znów uśnie. Rozsunęła zasłony w jego sypialni i zgasiła
światło. Potem przeszła przez rozsuwane drzwi do przyległego gabinetu i podeszła do
frontowego okna, wychodzącego na park. Jeśli wpuści jak najwięcej dziennego światła i sir
Clifford upewni się, że już dnieje, na pewno znów zaśnie. A ona będzie mogła kilka godzin
odpocząć, zanim o dziewiątej poda mu śniadanie.
Kiedy cicho rozsuwała zasłony, zobaczyła mężczyznę, stojącego nieruchomo pośrodku
drogi, w pewnej odległości od domu i wpatrzonego w dom. W szarym świetle świtu
dostrzegła, że to gajowy stoi ze strzelbą w ręku. Nie było w tym nic dziwnego, bo zwykle o
świcie wychodził na obchód. Stał sztywno wyprostowany i dokładnie mu się przyjrzała. W tej
nieruchomej, niemal chłopięcej postaci, okrytej płaszczem z długimi połami, coś
nieuchwytnego zdradzało mężczyznę otumanionego miłością. Wyglądał trochę śmiesznie, jak
zakochany pies, daremnie warujący pod domem swej ukochanej. Uśmiechnęła się do siebie,
posępnie.  Kto by to pomyślał  szepnęła.  To zupełnie nie do wiary!  I cicho klasnęła
językiem o podniebienie z udaną troską o młodą żonę sir Clifforda, lady Chatterley, która
zadaje się z gajowym swego męża.  Można by się spodziewać, że poszuka sobie kogoś
lepiej urodzonego.
Ale pomimo wszystko, pani Bolton triumfowała. Sama nie wiedziała dlaczego, ale tak
było. Co więcej, postanowiła trzymać całą rzecz w tajemnicy. A nawet nie dopuścić, żeby
ktoś inny się o tym dowiedział. Będzie osłaniała Konstancję. I nigdy nie pozwoli, żeby jakieś
plotki doszły do sir Clifforda, jeśli tylko potrafi temu zapobiec. Gajowy! Jeśli o to chodzi,
Parkin niewiele różni się od jej zmarłego męża, który miał tylko dwadzieścia osiem lat, i na
zawsze pozostanie młody. A ona, mylady, też nie tak bardzo różni się od Ivy Bolton, jeśli już
mówić całą prawdę. Miała nadzieję, że ten Parkin zachowa się przyzwoicie. W tym leżało
całe niebezpieczeństwo. %7łeby tylko okazał się przyzwoity. W każdym razie wygląda na to, że
jest dobrym kochankiem. Zerknęła do sąsiedniego pokoju, gdzie sir Clifford spał, z twarzą
zasłoniętą potężnym ramieniem.  Nigdy się nie dowiesz, jeśli potrafię temu zapobiec 
szepnęła i cicho wysunęła się do swego pokoju.
I kiedy potem kobiety we wsi użalały się nad lady Chatterley, że jest żoną-zakonnicą,
pielęgniarka Bolton mówiła:  Coś mi się zdaje, że się mylicie. Ja też tak na początku
myślałam, ale potem musiałam zmienić zdanie. Mówię wam, że sir Clifford jest
stuprocentowym mężczyzną, chociaż wiem jak trudno wam w to uwierzyć. Tak, nigdy byście
w to nie uwierzyły, ale oni mają nadzieję doczekać się dziecka. Właśnie tak! A ja wcale się
temu nie zdziwię.
Mówiła to zadowolona, znów triumfując. Dzień był dżdżysty. Konstancja nadal chciała
być sama. Przez całe rano zajmowała się domowymi sprawami, a po obiedzie wybrała się do
miasteczka samochodem, który jej kupił sir Clifford. W tym dżdżystym dniu okolica
wyglądała szkaradnie, wiosna tu jeszcze nie dotarła. Samochód ciężko pchał się pod górę
przez Tevershall, ciągnącą się nieskończenie drogą wśród ciemnoczerwonych domków z
błyszczącymi czarnymi dachami z łupku, płaskimi jak pokrywki garnków. W oknach
nędznych sklepików widać było stosy mydła, pęki różowego rabarbaru lub bezładnie
rozrzucone tekstylia. Potem mijało się jedną po drugiej kaplice: baptystów, metodystów,
kongregacjonistów, prezbiterianów i jeszcze inne, ale wszystkie równie ponure i brzydkie. Na
szczycie wzgórza wznosił się stary kościół i stały stare kamienne domy  pozostałość
rolniczego osiedla, z okresu zanim zjawiły się tutaj kopalnie.
Tevershall leżało na gruntach Wragby Hall, ale Clifford i Konstancja unikali wszelkiego
z nim kontaktu. Miasteczko służyło zaspokajaniu potrzeb górników, którzy byli tu niemal
jedynymi mieszkańcami. Nie lubili Chatterley'ów. Najlepiej więc było pozostawić tę osadę
własnemu losowi. Mieszkańcy Wragby Hall nie interesowali się nią i rzadko kiedy pojawiali
się na tym dwumilowym paśmie nędzy i szpetoty. A jednak, pomyślała Konstancja, on się
wychował, a teraz jego stara matka żyje tu w jednym z tych domków, z jego dzieckiem! I on
jest stąd.
Westchnęła. To ta beznadziejna, ponura brzydota tak ją przygnębia. Przywykła do
Sussexu i łagodnego starego domu w kotlinie, wśród kredowych pagórków. Nigdy się nie
przyzwyczai do tego okropnego górniczego rejonu północno-środkowej Anglii. A jednak w
jakiś sposób też go polubiła. Wzruszała ją panująca tu atmosfera surowej męskości, ślepego,
nieustępliwego hartu tych ludzi. Gdyby tylko zdali sobie sprawę, jak tu brzydko i choć trochę
postarali się to odmienić.
Samochód wjechał na górę i kierowca skręcił w stronę Stacks Gate. Trochę dalej na
lewo, Konstancja zobaczyła kładącą się cieniem nad falistą okolicą, potężną bryłę zamku
Bolsover. Ale za nią i niżej, gęstą masą różowiły się tynki nowszych domów i w wilgotnym
kwietniowym powietrzu wznosiły się nad kopalniami pióropusze czarnego dymu i białej pary.
Na skrzyżowaniu dróg stał wielki, nowy, wspaniały, czerwony i złocony gmach
Coningsby Hotel. Opodal ciągnęło się samo Stacks Gate, czternaście rzędów nowych,
czyściutkich różowych domków, jak gdyby przypadkiem wzniesionych na przerażonych tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl