[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Uważaj na dziecko. Założyłam mu spodenki, żeby gzy nie pogryzły mu nóg.
W mieście zatrzymali się przy składzie lodu i kupili pięć kilo do chłodziarki napojów.
Grant przyniósł chłodziarkę z samochodu i nakrył ją kocem, aby zasłonić przed słońcem.
Kiedy Henry Ann rozkładała na ziemi koc, żeby posadzić na nim Jaya, obok zaparkowała
rodzina Austinów. Christopher siedział za kierownicą, obok niego pani Austin, pan Austin
z tyłu.
- Witaj, Henry Ann - zawołała pani Austin.
Henry Ann jęknęła. Dlaczego z wszystkich ludzi, których znała, właśnie Austinowie
musieli zaparkować obok? Podniosła dłoń i pomachała do nich, potem uśmiechnęła się
do Christophera.
Przelecisz się samolotem?
Sam jeszcze nie wiem.
To nie dla mnie. Nawet kiedy wchodzę na krzesło, kręci mi się w głowie - powiedziała ze
śmiechem. Bogu niech będą dzięki, pomyślała, kiedy ktoś zaparkował po drugiej stronie
Austinów i odwrócił uwagę pani Austin.
Johnny i Grant dołączyli do grupy mężczyzn zgromadzonych wokół jednego z
samolotów. Henry Ann posadziła Jaya na powrót w samochodzie, z przodu, gdzie mógł
siedzieć za kierownicą, udając, że prowadzi.
Ta stara kura gapi się na dziecko - Ciotka Dozie nachyliła się i mówiła przyciszonym
głosem. - Co jej powiesz?
Prawdę. Nic nie powiem, jeśli nie będę musiała. A jeśli już to tylko tyle, że pani Dolan jest
chora, więc pomagamy sąsiadowi.
Lepiej się przygotuj. Pani Austin właśnie tu idzie.
Jak się masz, Henry Ann? - pani Austin zignorowała Dozie. - Radzisz sobie jakoś? -
Potrząsnęła głową ze smutkiem. - Boże, Boże. Nadal nie mogę uwierzyć, że Ed umarł.
Radzę sobie. Była już pani kiedyś na pokazie lotniczym?
Nie. Nie chciało mi się iść, ale młody chciał to obejrzeć. Co miałam robić?
85
Mogłaś zostać w domu.
A co my tu mamy? - pani Austin klepnęła Jaya po głowie. - To mały Dolan, prawda?
Tak, to mały Dolan. Ma na imię Jay.
No proszę. Czy Dolanowie dołączą do was na piknik?
Nie jestem pewna. O, witaj Karen. Ciekawa byłam, czy nas znajdziesz.
Karen w słomkowym kapeluszu z wielkim rondem i w lekkiej spódnicy, która wirowała jej
wokół nóg, podeszła do nich szybkim krokiem.
Dzień dobry, pani Austin. Witaj, Ciociu Dozie. Cześć, brzdącu - pocałowała Jaya w
policzek. - Prowadzisz ten samochód?
Tata pozwala - Jay zakręcił kierownicą. - Pi-biip, pi-biip - zawołał naśladując klakson.
Karen roześmiała się dzwięcznie. Ileż w niej było pogody! Przez te wszystkie lata Henry
Ann rzadko widywała ją bez uśmiechu na twarzy. Karen zwróciła się teraz do Ciotki
Dozie i ścisnęła ją serdecznie za ramię.
- Nie mogłam się doczekać twojego pikniku, Ciociu Dozie. Wystarczy i dla mnie?
Starczy, starczy. Zrobiłam te diabelskie jajka, które tak lubisz i sałatkę z kartofli. A gdzie
twój ojciec?
Jest z Andersonami. Zaprosili go na piknik. Widziałam, jak jechaliście. Gdzie Johnny?
Poszedł z Grantem popatrzeć na samolot.
Słyszeliśmy, żeście kogoś najęli - pani Austin skorzystała z okazji i prędko włączyła się
do rozmowy. - Jest pracowity? Większość z nich to leniwe nieroby. Jedliby tylko i nic nie
robili. Czy ktoś go polecił?
Henry Ann zignorowała to pytanie.
- Grant to bardziej przyjaciel niż najęty robotnik. - Odwróciła się i wyjęła Jaya z
samochodu. - Pójdziemy do samolotu, Ciociu Dozie. Do zobaczenia, pani Austin.
Karen i Henry Ann odeszły trzymając Jaya za ręce. Przeszły przez pole i zbliżyły się do
samolotu, który wystawiono ludziom na pokaz. Drugi samolot stał po przeciwnej stronie
pola i pracowała przy nim grupa mechaników.
Ta kobieta sprawia, że w kieszeni scyzoryk mi się otwiera.
Właśnie widziałam - Karen zaśmiała się perliście.
Czy to było aż tak oczywiste?
Tylko dla mnie i Ciotki Dozie.
Musiałabyś chyba walnąć panią Austin młotkiem, żeby to do niej dotarło.
Johnny, Johnny - krzyknął Jay, kiedy zobaczył Johnny'ego i Granta. Podbiegłby do nich,
ale Henry Ann trzymała go mocno za rękę.
Johnny obrócił się, gdy usłyszał swoje imię. Na widok Karen uchylił kapelusza, po czym
podniósł Jaya i posadził go sobie na barana.
Siemasz, kowboju.
Siemasz, kowboju - jak echo odpowiedział Jay i zachichotał.
Johnny przeniósł Jaya do miejsca, skąd malec mógł dotknąć ogona samolotu.
Czy to nie piękny pomysł? - Karen zwróciła roześmiane oczy na Henry Ann. - Zmienił się.
Tak, zmienił się. Jestem z niego dumna. - Spojrzała na Granta i zobaczyła, że ten patrzy
na Karen. - Nie znasz Granta. Grant Gifford, Karen Wesson.
Miło mi - Karen podała rękę. - Czy myśmy się już gdzieś nie spotkali? Pańska twarz
86
wydaje mi się znajoma.
Grant zaśmiał się i uścisnął jej dłoń.
To ja powinienem to powiedzieć. Ale nie, nie sądzę. Może być pani pewna, że panią bym
zapamiętał.
O której zaczyna się pokaz? - zapytała Henry Ann. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl