[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rudy Milek spał jeszcze, rozrzuciwszy szeroko ręce, jak gdyby chciał nimi ogarnąć cały stryszek,
który służył im za sypialnię. Liche to było miejsce noclegowe. Przez gonty w dachu przeświecało
wypogodzone niebo. Trochę przegniłej, zleżałej słomy rozrzuconej w kącie stryszku, miedzy starym,
zardzewiałym piecykiem a kupą żelastwa, stanowiło legowisko. Dwa dziurawe koce służyły za
okrycie. Maniuś nie zastanawiał się nad tym. Miał większe zmartwienie.
- Ty - zawołał trącając Milka - czy nie macie tu gdzie żelazka? Milek ocknął się.
- Zapytaj dziadka, może jest na dole.
Istotnie, żelazko znalazło się na dole. Dziadek zajmował małą klitkę, w której stało drewniane
wyrko i maleńki piecyk, a prócz tego po kątach walało się mnóstwo starych butów, łachów,
skrawków skóry, butelek i żelastwa. Stanowiły one skarb zasuszonego, głuchawego dziadka,
handlarza starzyzną.
Maniuś włączył żelazko i zabrał się do prasowania.
Dziadek mruczał:
- Tylko uważaj, gagatku, żebyś mi chałupy nie spalił... Ech... niedziela...niedziela... można się
wyleżeć, wyspać... A ty, co się tak rychtujesz?
- Mecz mamy - wyjaśnił krótko chłopiec, nie mając ochoty na dalszą rozmowę.
Wyprasował spodnie, koszulę, wyczyścił trampki... jak na wielką uroczystość. Gdy był już
gotów, zajrzał jeszcze na stryszek.
- Jeżeli chcesz ze mną iść, to zbieraj się! - zawołał na Milka.
Po drodze kupili w kiosku  %7łycie Warszawy . Maniuś szukał w gazecie najświeższych
wiadomości o turnieju. W rubryce sportowej znalazł schemat rozgrywek i terminy meczów.
- Gramy z  Antylopą dzisiaj o jedenastej - poinformował Rudego Milka.
Ten nie przejawiał zbyt dużego zainteresowania turniejem. Szedł z Paragonem dla towarzystwa.
Jego marzenia obracały się jedynie wokół wielkiej podróży kajakiem. Dla przyzwoitości zapytał
jednak:
- Jak myślisz, kto wygra?
- Coś ty! - oburzył się Paragon. - My, oczywiście, to znaczy  Syrenka . - Po chwili jednak dodał
mniej pewnym głosem: - Zresztą, nie wiadomo. Piłka jest okrągła. A do tego nasi grają beze mnie i
bez Tadka Puchalskiego.
Szkolny Park Sportowy w  Agrykoli szumiał już od wezbranego potoku ludzkiego płynącego w
stronę boiska. Tutaj miała się odbyć uroczystość otwarcia turnieju. Wśród tłumu przeważali mali,
rozkrzyczani chłopcy. Ci sami, którzy z wielkim hałasem oblegają bramy boisk piłkarskich przed
każdym ligowym meczem, ci sami, którzy stanowią niesforną publiczność  zielonych trybun ,
najgłośniej gwiżdżą na sędziego, najgoręcej kibicują swoim ulubieńcom, a na zakończenie meczu
wdzierają się na boisko, by odprowadzać triumfalnie zwycięzców i bezlitośnie wygwizdywać
pokonanych.
yle ubrani, zaniedbani, wrzaskliwi, gotowi do zaczepki, ale najgorliwsi miłośnicy piłki nożnej,
noszący w sercach umiłowanie sportu, ciągnęli teraz do  Agrykoli na własne święto. Tu na
wyłysiałej murawie szkolnego boiska miały się rozstrzygnąć losy, która z drużyn dzierżyć będzie
prymat podwórzowego piłkarstwa. Nic więc dziwnego, że przed wielkim turniejem toczyły się
zacięte spory: Kto wygra? Jaki będzie końcowy wynik turnieju?
Maniuś i Milek wmieszali się w tłum. Maniuś rozglądał się bacznie, by nie natknąć się na kogoś z
Woli. Gdy dobrnęli do boiska, rozejrzał się uważnie i wybrał wielki kasztan stojący najbliżej. Z
kocią zręcznością wdrapał się na drzewo. Pod tym względem miał już nie lada wprawę, na każdym
bowiem meczu ligowym zajmował  honorowe miejsce na  zielonej trybunie za zegarem. Pomógł
więc wdrapać się na drzewo Milkowi i odetchnąwszy z ulgą, usadowił się wygodnie w widłach
potężnego konara. Sam mógł obserwować boisko, a jednocześnie był niewidoczny.
- Klawe miejsce, co? - zwrócił się do Rudego Milka. - Loża honorowa dla eleganckiej publiki z
widokiem na obie bramki.
Rzucił ten żart raczej z przyzwyczajenia, gdyż nie był w nastroju do żartów. Gryzła go piekąca
zawiść.  To oni będą grali, a ja, najlepszy skrzydłowy na całej Woli, muszę tylko przyglądać się
meczowi. Czy to sprawiedliwie? Wbił załzawione oczy w zielony prostokąt boiska i zaciskając
zęby czekał.
Zagrała orkiestra kolejarzy i na boisko czwórkami weszły drużyny. Ze ściśniętym z bólu sercem
szukał swojej  Syrenki .
- Idą! - trącił Rudego Milka.
Na przedzie szedł Mandżaro. Jego jasna głowa z opadającymi na czoło kosmykami odbijała
wyraznie od ciemniejszego boiska. Za Mandżaro, według wzrostu, cała drużyna. Na końcu mały
Perełka.
Maniuś mocniej przytrzymał się gałęzi. Ogarnął go tak głęboki żal, że musiał odwrócić oczy. Gdy
spojrzał znowu na boisko, dwie wielkie łzy toczyły się po chudych policzkach do kącików ust.
- Fasonowa wiara - szepnął do siebie, podziwiając nowe kostiumy. Chłopcy ubrani byli w białe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl