[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Bo\e, skąd miałam wiedzieć, \e nosisz takie świństwa w kieszeniach 
zirytowała się.
Nagle kątem oka dostrzegła, jak jeden z lisów wlecze po trawie du\ą płócienną
torbę.
 Co tam jest?
 Chleb.
 Co?
 Dzisiaj w miasteczku był comiesięczny wypiek, a ja uwielbiam taki świe\y,
domowy chleb  stwierdził z obojętnym wzruszeniem ramion.
 I rzuciłeś go lisom, \eby mnie ratować?  Teraz Sara po\ałowała swojego
niewyparzonego języka.
 Nie ma sprawy, za miesiąc kupię następny.
Spojrzała na niego uwa\nie.
 Upiekę ci chleb  powiedziała po chwili wahania.  Mogę te\ zrobić d\em
\urawinowy według przepisu Lilly Merculieff.
Przez moment miał minę łakomego chłopca.
 Ach, gorący, domowy chleb! I jeszcze mój ulubiony d\em...  oblizał się z
zachwytem, lecz szybko spowa\niał i nabrał czujności.  Taka usługa na
pewno kosztuje, prawda?
 Owszem.  Sara stanęła przed nim, mocno biorąc się pod boki.  Upiekę
chleb i zrobię d\em, ale pod warunkiem, \e przestaniesz mi dokuczać.
 Ja? Ja ci dokuczam?  Rance wyglądał na uosobienie niewinności.
Sara przysunęła się jeszcze bli\ej i zaczęła dobitną przemowę.
 Nie udawaj, szanowny panie!  Puknęła go palcem w pierś.  Masz
zaprzestać tych złośliwości i przede wszystkim przestań zachowywać się tak,
jakbyśmy mieli zostać kochankami  wypaliła śmiało i w tym samym
momencie ugryzła się w język. Mimo to nie spuszczała stanowczego spojrzenia
z twarzy mę\czyzny.  No, więc jak będzie?  pytająco zawiesiła głos.
Ransom milczał, a potem nagle, bez ostrze\enia, pochwycił ją w ramiona i
zaczął całować  twardo, namiętnie, zaborczo. Sara nie pozostała mu dłu\na.
Jej ciało dr\ało w radosnym oczekiwaniu. Przytuliła się do Rance a, zarzucając
mu ramiona na szyję, rozpalona gwałtowną namiętnością, nie zwa\ająca na nic.
I nagle jej gorące wargi napotkały pustkę. Zesztywniała, kompletnie zaskoczona
i zmieszana.
 Nie myśl, \e tak łatwo ci ze mną pójdzie, Saro
 wykrztusił Ransom głosem dr\ącym z hamowanej namiętności i gwałtownie
się od niej odsunął.
Przez dłu\szą chwilę stała z rękami opuszczonymi wzdłu\ ciała, tępo wpatrując
się w odchodzącego wielkimi krokami mę\czyznę. Kiedy powróciła jej jasność
myśli, nadal nie mogła pojąć sprzeczności
tkwiących w tym człowieku, które kazały mu kusić ją i uwodzić, a potem
wycofywać się. Najwidoczniej
pamięć zmarłej \ony powstrzymała go w ostatniej chwili jak nieubłagane
memento. Nieubłagane równie\ dla niej, Sary...
 Zwięto halibuta!? Dzisiaj? Tato, nie \artujesz? dopytywał się entuzjastycznie
Tag.
Sara, usłyszawszy te słowa, cicho podeszła do drzwi kuchni i zerknęła zza
framugi, ciekawa, co odpowie Ransom.
 Myślałem, \e ju\ ci o tym mówiłem  mruknął Shepard, mieszając ry\ w
rondlu i wkładając do niego kawałki surowego halibuta.
 Nie. 0, rany, Lynn, słyszałaś, co się święci?
 Tag radośnie wrzasnął do dziewczyny, która z wra\enia o mało nie
wypuściła stosu talerzy.
 Nie drzyj się tak, bo mi uszy puchną  zniecierpliwiła się.
 Ale to wielkie święto, i na dodatek tata robi dzisiaj potrawkę rybną.
Lynn krytycznie zajrzała Ransomowi przez ramię.
 Faktycznie, skądś znany mi smrodek.  Skrzywiła się.
Mo\e teraz śmierdzi, ale potem będzie świetne  zaperzył się chłopak.
 Dzięki za zaufanie, stary  odezwał się Ransom.
 Dawno nie korzystałem z tego starego przepisu babci i pewnie wyszedłem
ju\ z wprawy. Mo\e smakować jak stare skarpety.
Tag z chichotem pociągnął Lynn za rękaw.
 Pamiętasz taką grupę heavy-metalową  Zmierdzące gumiaki ?
Roześmieli się wszyscy troje, a najgłośniej Ransom. Sara, skulona za drzwiami,
poczuła bolesne ukłucie w sercu. Od wczoraj, kiedy to uchronił ją przed bandą
lisów, a potem pocałował, nawet się do niej nie uśmiechnął. Z pewnością nie ma
ochoty zapraszać jej na tę uroczystość. Ze smutkiem wzruszyła ramionami,
odwróciła się i poszła do pralni.
Stała i mechanicznymi ruchami sortowała brudną bieliznę, kiedy nagle poczuła
czyjąś obecność. Od wróciła się gwałtownie i zobaczyła Rance a.
L  Cześć!  pozdrowił ją cicho. Nie miał zbyt szczęśliwej miny.
Sara sztywno skinęła głową.
 Słuchaj, chciałem porozmawiać na temat popołudnia  mruknął.
 Pewnie chodzi ci o to święto, o którym ju\ co nieco słyszałam 
powiedziała, starannie dozując proszek.  Có\, idzcie, bawcie się dobrze i nie
przejmujcie się mną  dodała włączając pralkę i patrząc, jak kolorowa bielizna
kręci się za szybką. Szczerze pragnęła, \eby ju\ sobie poszedł i przestał mącić
jej myśli.
Niezręczne milczenie przedłu\ało się.
 O co ci chodzi?  wybuchnęła w końcu.  Chcesz doprowadzić mnie do
szału? Jeśli masz ochotę podumać sobie w samotności - ju\ się wynoszę.
Uśmiechnął się smutno, nie spuszczając z niej uwa\nego wzroku.
 Chciałem po prostu wiedzieć, czy upieczesz coś na nasz festyn. Wiesz, ta
uroczystość ma formę potlaczu, i wedle zwyczaju ka\dy mieszkaniec coś ze
sobą przynosi. Ja zrobiłem potrawkę z halibuta  oznajmił z durną i popatrzył
na nią wyczekująco.
Nie odpowiadała.
 Oczywiście nie musisz się mną przejmować. Będzie tam wielu młodych
mę\czyzn, którzy chętnie dotrzymają ci towarzystwa  dodał jakby z \alem.
 Dobrze...  westchnęła w końcu.  Upiekę pełnoziarnisty chleb, skoro tak
bardzo ci zale\y. Na kiedy mam być gotowa?  zapytała konkretnym tonem.
 Festyn zaczyna się o pierwszej, niedaleko stąd, na pla\y  uśmiechnął się z
wyrazną ulgą.
o pierwszej Sara wyjęła z piekarnika pachnący, gorący chleb i ostro\nie wło\yła
go do koszyka. Ransom zabrał swoje pokazowe danie z halibuta. Po chwili ju\
oboje szli w stronę pla\y. Młodzi pobiegli przodem. Było chłodno i mglisto.
Szary, ponury dzień znakomicie odzwierciedlał nastrój Sary. \adne nie
podejmowało rozmowy. Wreszcie, po dziesięciu minutach marszu, coś błysnęło
w oddali.
 Widzę ogniska  odezwał się Ransom.
Kiedy podeszli bli\ej, Sara zdumiała się na widok wysoko strzelających
płomieni.
 Czym wy tu właściwie palicie, skoro na wyspie nie ma drzew?
 Kawałkami drewna wyrzuconymi przez morze, starymi skrzynkami, dyktą,
słowem wszystkim, co się tytko nadaje. Powiadają  uśmiechnął się nagle 
\e za ka\dym drzewem na wyspie Zwiętej Katarzyny mo\na znalezć piękną
kobietę. I ka\dy mę\czyzna na wyspie powie ci, \e właśnie ściął ostatnie
drzewo, szukając jej. To taki lokalny \art
 dodał, widząc zdumione spojrzenie Sary.  Ka\dy ci go opowie, kiedy tytko
zapytasz, skąd bierze my drewno.
Zbli\ali się ju\ do ognisk i tłumu. Sara przywołała na twarz stosowny uśmiech i
usiłowała udawać, \e jest równie radosna, co sympatyczni Aleuci, którym
przedstawił ją Ransom. On równie\ zachowywał się swobodnie, lecz wiedziała,
\e tak\e dba o pozory.
Popołudnie minęło szybko, urozmaicane wyścigami w workach, przeciąganiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl