[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skrzyżował na piersi. - Cholera, bracie, jesteś pewny, że tego właśnie chcesz?
- Pytasz, czy Manny nie ma żadnych wątpliwości? - Z rozmysłem wzięłam kolejny łyczek
piwa. Jego słodowy, gorzki smak teraz przeszkadzał mi już mniej. - Na pewno ma, ale
udowodniłam, że potrafię być pomocna.
Tym razem Luis popatrzył na mnie i nie spodobał mi się wyraz jego twarzy. Poddawał mnie
ocenie, a ja nie miałam zamiaru pozwalać się osądzać ludziom. Nawet Strażnikowi równie
potężnemu, jak Luis.
- Jakieś kłopoty? - spytał Manny'ego. Ten pokręcił przecząco głową.
- Nie większe niż zwykle.
Zastanawiałam się, dlaczego Manny postanowił skłamać własnemu bratu, choćby przez
niedopowiedzenie, ale milczałam. Ci dwaj mężczyzni przeszywali się wzrokiem, w pojedynku na
siłę woli wprawiającym powietrze w zauważalne drżenie, wreszcie Luis wzruszył ramionami i
jednym łykiem pochłonął pół zawartości butelki z piwem.
- Wiesz, gdzie mnie szukać, jeśli będę potrzebny.
Nie zaczekał, aż Manny mu odpowie, tylko odwrócił się i poszedł do kuchni, gdzie Angela
przygotowywała posiłek. Isabel wpadła przed frontowe drzwi, wciąż ściskając w rączkach lalki, i
również pobiegła do kuchni. Dochodziły stamtąd głosy, podniesione i cichsze, poprzetykane
chichotem dziewczynki.
Manny w milczeniu dopił piwo, patrząc gdzieś w dal.
- To twój brat - powiedziałam.
- Tak - odparł. - Ale ze mnie szczęściarz.
5
Tego wieczoru wiele się dowiedziałam podczas posiłku, zwłaszcza gdy obecni zapadali w
milczenie. Manny kochał swojego brata, ale łączyły ich jakieś sekrety, sprawy, których nawet
Angela do końca nie rozumiała. Odzywałam się rzadko, woląc obserwować.
Jedliśmy tamale, czyli mielone mięso z sosem pomidorowym i papryką w kukurydzy, jak
wyjaśniła mi Angela, ze szczegółami opowiadając, jak przyprawić wieprzowinę i jak ją zawijać w
liście kukurydzy. Byłam jej wdzięczna, kiedy pospiesznie dodała, że przed jedzeniem należy
odrzucić kukurydziane liście, których widok trochę mnie zaniepokoił. Potrawa stanowiła
mieszaninę smaków i barw, a Ibby wlała mi na talerz ostry sos, błagając, żebym go spróbowała z
mięsem i ryżem. Wyniośle odmówiłam, co wywołało salwę śmiechu, ale był to miły śmiech.
Beztroski, a nie ponury.
- A więc, Luis - powiedział Manny - przyjechałeś na dłużej?
- Może. - Luis wsadził sobie do ust następny kęs. Nie bał się pochłaniać ostrego sosu, który
najwyrazniej nie robił na nim żadnego wrażenia. - Czekam na przeniesienie, a na razie pracuję na
własną rękę.
Manny i jego żona wymienili spojrzenia, a Angela ściągnęła brwi.
- Gdzie właściwie mają cię przenieść? - spytała. - Ibby, przestań grzebać w ryżu.
Rozsypujesz go po całym stole.
Isabel popatrzyła na nią gniewnie, ale zjadła ryż z widelca, którym wcześniej wymachiwała
na wszystkie strony. Luis upił nieco piwa.
- Podobno brakuje Strażników w Kolorado - odparł. - Więc pewnie tam; przynajmniej
będzie mi stamtąd do was bliżej niż z Florydy. - Lekko trącił łokciem Isabel, siedzącą obok niego. -
Cieszysz siÄ™ z tego, co?
- Tak! - Dziewczynka przełknęła, mlaskając głośno, i uśmiechnęła się do niego.
- Luis... - odezwał się Manny, a potem wzruszył ramionami. - To twoje życie, stary. Ale ja
na twoim miejscu nie wracaÅ‚bym tutaj. Nie do Nowego Meksyku. I nigdzie tam, gdzie klan Norteño
ma swoje wpływy. Oni nie zapominają, bracie. I nigdy nie przebaczają. Przecież o tym wiesz.
- Wiem. Po prostu mam to gdzieś - odpowiedział Luis. Znowu wbił wzrok w swój talerz. -
No to co się u was działo, kiedy mnie tu nie było? Ibby?
Isabel podjęła z wielkim zapałem chaotyczną opowieść o wszystkim, od losów swoich lalek
po guzowatą ropuchę, na którą natknęła się za domem. Angela dojrzała moje spojrzenie i
uśmiechnęła się, a mnie zrobiło się... cieplej na duszy. Poczułam się częścią tego bezpiecznego
kręgu, choć było to dosyć złudne.
Ocaliłam mu życie, pomyślałam, obserwując Manny'ego, jak rozmawiał i śmiał się z żoną i
córeczką. Inaczej nie byłoby go tu tego wieczoru.
Coś dziwnego było w tym odczuciu. Nie wiedziałam, jak to nazwać, i czy uznać to za rzecz
dobrą, czy szkodliwą - jednak nie potrafiłam tego zignorować. Dawniej, jako dżinn, nie
interesowałam się poszczególnymi ludzmi, chyba że traktując ich instrumentalnie, jako kogoś do
wykorzystania i odrzucenia. Nigdy dotąd ani przez chwilę nie zastanawiałam się, kim są i co się z
nimi stanie; starałam się stykać z nimi możliwie najrzadziej i zapominałam o nich niemal od razu
potem. Teraz to się zmieniło. Pomyślałam o tych wszystkich twarzach, które przemknęły przez
wieki mojego życia - młodych, starych, męskich, kobiecych - oraz o tym, jak mogłam im dopomóc
albo jak ich skrzywdzić.
To wytrąciło mnie z równowagi.
Uświadomiłam sobie, z ukłuciem niepokoju, że Luis Rocha wpatruje się we mnie ponad
główką Isabel. Zastanawiałam się, co może malować mi się na twarzy i na ile zdradzam targające
mnÄ… uczucia.
Nie powiedział nic, tylko kiwnął głową i zwrócił się do Angeli, która zapytała go, czy chce
dokładkę. Kiedy oderwał ode mnie spojrzenie, sama mogłam mu się przyjrzeć bez sprawiania
wrażenia, że jestem natarczywą i przyłapałam się na tym, że podziwiam regularne rysy jego twarzy
oraz to, jak światło zabarwia jego ciemnawą, miedzianą skórę. Podziwiałam też niebieskawy
odblask jego kruczoczarnych włosów.
Był piękny. Nie tak piękny jak dżinny - którym żaden człowiek nie mógł dorównać pod
względem urody - jednak tkwiło w nim coś dzikiego i gorączkowo urokliwego. Kojarzył mi się z
orłem, krążącym wysoko na niebie podczas łowów. Naprawdę miał w sobie coś orlego.
Kiedy Angela zaczęła zbierać talerze, wstałam, żeby jej pomóc. Wydawało się, że oczekuje
tego ode mnie, więc mogłam pójść za nią do kuchni, gdzie nie było mężczyzn ani Isabel.
Angela wzięła ode mnie naczynia z wyrażającym podziękowanie uśmiechem i odkręciła
kurek z ciepłą wodą.
- I co o nim sądzisz? - zapytała. - O Luisie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl