[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szarego, zachmurzonego nieba, podczas gdy z lodowców z hukiem odpadały bryły lodu.
Obróciła się, gdy wypłynęła na powierzchnię, radośnie wyskoczyła, potem skierowała płetwy w
stronę wody i lekko, wdzięcznie przeskakiwała z fali na falę. Ktoś delikatnie dotknął jej ramienia.
Rykor otworzyła jedno oko i ponuro spojrzała na Frazera, jednego ze swoich asystentów.
- Czego chcesz? - zahuczała.
- Jest telefon do ciebie. Ze świata Primy.
Rykor prychnęła przez wąsy i oparła oba ramiona na brzegach zbiornika. Podniosła swój
olbrzymi korpus i przeniosła go na krzesło grawitacyjne. Fałdy cielska przelewały się przez boki,
dopóki drżące krzesło nie umieściło ich bezpiecznie na miejscu. Nacisnęła odpowiedni guzik i
przeniosła się do głównego ekranu. Frazer podążył za nią.
- To ma jakiś związek z tym nowym rekrutem Gwardii. Tym, do którego akt tylko ty masz
dostęp.
- Jasne - zamruczała Rykor. - Przybędzie żartów o morsach.
Ekran pozostał pusty, z wyjątkiem pojedynczej linii migających liter. Rykor była trochę
zdziwiona, ale wcisnęła klawisz szyfrowania i wpisała swój kod. Kazała Frazerowi przesunąć się
dalej od ekranu.
Monitor rozjaśnił się i Mahoney przyjaznie skinął głową.
- Pomyślałem, że zajmę ci trochę czasu, Rykor, i poproszę o sprawdzenie jednego z moich
chłopaków.
Rykor dotknęła klawisza i obok rozświetlił się drugi ekran.
- Stena?
- Dobrze odgadłaś.
- Zgadłam? Po tym, jak dodałeś swój osobisty kod do procedury wywołania?
- To zawsze był mój problem. Nigdy nie wiem, jak zachować subtelność.
Rykor nie zawracała sobie głowy ripostą. Zbyt łatwa.
- Chcesz obejrzeć jego wyniki?
- Czy niepokoiłbym głównego psychologa, gdybym chciał tylko usłyszeć urzędnika recytującego
sprawozdanie? Wiesz, o co mi chodzi.
Rykor odetchnęła głęboko.
- Ogólnie rzecz biorąc, on powinien być czymś, co nazywasz "kłębowiskiem węży".
Mahoney wyglądał na zdziwionego, ale nic nie odpowiedział.
- Wyjątkowo wysoki poziom inteligencji, powiązany z dobrą organizacją i spójną osobowością.
To nie pasuje. Powinien być katatonikiem albo psychopatą. Zamiast tego jest aż nienaturalnie
zdrowy psychicznie. Możemy przetestować go bardziej intensywnie, ale już nabieram przekonania,
że funkojonuje doskonale głównie dzięki temu, że jego doświadczenia nie zostały jeszcze
przyswojone.
- Wyjaśnij.
- Warto byłoby go zbadać po ujawnieniu się tych problemów, przeżyć i nieuświadamianych
emocji.
- Ale po co - zaoponował Mahoney. - Nie robimy poety. Chcę tylko żołnierza. Czy zniesie
trening?
- Niemożliwe do przewidzenia z jakąkolwiek rozsądną pewnością. Moim zdaniem tak. Już
przedtem był poddawany stresom daleko większym, niż przewidują nasze limity.
- No więc, jakim żołnierzem może być?
- Bardzo złym.
Mahoney wyglądał na zaskoczonego.
- Wykazuje niewielką emocjonalną reakcję na konwencjonalne bodzce, małe lub żadne
zainteresowanie zwykłymi nagrodami Gwardii. Wysokie prawdopodobieństwo niewykonania
rozkazu, który uzna za nonsensowny lub niepotrzebnie niebezpieczny.
Mahoney smutno pokręcił głową.
- Zaczynam się zastanawiać, dlaczego go zwerbowałem. I to do mojego szczerze kochanego
pułku.
- Bardzo prawdopodobne - powiedziała sucho Rykor - że dlatego, ponieważ jego profil
psychologiczny jest niezwykle podobny do twojego.
- Mmm. Zapewne dlatego trzymam się z daleka mojego szczerze kochanego pułku. Oprócz
niektórych uroczystości. Rykor nagle roześmiała się. Zabrzmiało to jak grzmot, a przez jej ciało
przebiegały nieskończone fale drgań, niemal niszczące krzesło. W końcu przestała się śmiać.
- Mam wrażenie, Ian, że wywołujesz jakiś stary film. Mahoney pokręcił głowa.
- Nie. Nie chcę, żeby chłopak załamał się podczas szkolenia. Jeśli mu się nie uda...
- Odeślesz go z powrotem do jego świata?
- Jeśli mu się nie uda - powiedział cicho Mahoney - przestanie mnie interesować.
Rykor wzruszyła ramionami.
- A propos. Powinieneś wiedzieć, że on ma nóż w ramieniu. Mahoney starannie ważył słowa.
- Zasadniczo mówi się, że ma nóż w rękawie, jeśli pozwolisz. - Powiedziałam dokładnie to, co
chciałam. Ma mały nóż, zrobiony z jakiegoś nieznanego krystalicznego materiału, ukryty w
chirurgicznie zmodyfikowanym prawym przedramieniu.
Mahoney podrapał się po policzku. Nie zauważył tego na Vulcanie.
- Chcesz, abyśmy to usunęli?
- Nie - Mahoney uśmiechnął się krzywo. - Jeśli instruktorzy nie poradzą sobie z tym, i jeśli jest
na tyle głupi, aby wyciągnąć go na któregoś z nich, to otworzy nam znakomite wyjście awaryjne.
Czyż nie?
- Chcesz, aby nadzorować jego postępy, rzecz jasna?
- Oczywiście. I choć jestem świadomy, że to nie należy do obowiązków głównego psychologa,
byłbym wdzięczny, gdybyś zapieczętowała jego akta. I żebyś ty osobiście prowadzili jego
przypadek.
Rykor gapiła się w ekran.
- Aha. Rozumiem.
Mahoney przesłał jej półuśmiech.
- Oczywiście. Wiedziałem, że zrozumiesz.
Rozdział 18
- Nazywam się Lanzotta - grzmiał głos. - Szef szkolenia sierżant Lanzotta. Przez następny
Imperialny Rok możecie uważać mnie za Boga.
Sten, bezpiecznie ukryty w pstrej gromadzie rekrutów, spoglądał kątem oka na stojącego przed
nim masywnego mężczyznę w średnim wieku. Lanzotta nosił cętkowany brązowy mundur Bojowej
Dywizji Gwardii oraz podwinięty, szerokoskrzydły kapelusz Oddziału Szkoleniowego. Jedyną
dekoracją, poza małym czarnym oznaczeniem stopnia, był wieniec wielu gwiazd Weterana
Bojowego Oddziału Planetarnych Szturmowców.
Z obu stron stało dwoje potężnych kaprali.
- Klękanie i ofiary całopalne nie są konieczne - ciągnął Lanzotta. - Zwykły szacunek i absolutne
posłuszeństwo całkowicie mnie uszczęśliwią.
Lanzotta uśmiechnął się uprzejmie do rekrutów. Jeden z mężczyzn, ubrany w pstrokate, lśniące
cywilne jedwabne ubranie z jakiegoś dalekiego świata popełnił ten błąd, że uśmiechnął się w
odpowiedzi.
- Aha. Mamy tu kogoś z poczuciem humoru. - Lanzotta przeszedł do przodu, aż stanął tuż przed
tym człowiekiem. Wydaje ci się, że jestem zabawny, synu?
Z twarzy chłopaka zniknął uśmiech. Nic nie odpowiedział.
- Myślałem, że zadałem ci pytanie - rzekł Lanzotta. - Czy mówiłem za cicho, kapralu Carruthers?
Jedna z wielkich postaci poruszyła się lekko.
- Słyszałam pana dobrze, sierżancie - powiedziała kapral Carruthers.
Lanzotta kiwnął głową. Jego ręka strzeliła do przodu i złapała rekruta za gardło. Zupełnie bez
wysiłku podniósł chłopaka trochę do góry i trzymał.
- Naprawdę lubię otrzymywać odpowiedzi na moje pytania - powiedział z namysłem. -
Chciałbym wiedzieć, czy uważasz, że jestem zabawny.
- N - nie - zabulgotał rekrut.
- Zdecydowanie wolę, aby zwracano się do mnie zgodnie z moją rangą - oznajmił Lanzotta.
Gwałtownie odrzucił chłopaka. Ten upadł ciężko na ziemię. - Odkryjesz, że poczucie humoru jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl