[ Pobierz całość w formacie PDF ]
doń niniejszego postscriptum. Odczuwałem pokusę, by uniknąć zbyt nagłego zakończenia i kontynuować
dziennik udając, że do końca pisałem go na statku. Ale, jak już mówiłem, minęło zbyt wiele czasu. Byłoby to nie
tylko nienaturalne, więcej po prostu nieuczciwe. I jeszcze gorzej: fałszerstwo zostałoby natychmiast wykryte,
bo zmieniłby się styl pochlebiam sobie, że mam własny styl, jakikolwiek on tam jest. Brakłoby w nim tej
bezpośredniości, wynikającej z pisania na gorąco . Kiedy przeczytałem jeszcze raz księgę pierwszą kiedy
i dlaczego, dowiecie się w następnym tomie! stwierdziłem, że wiele zyskała przez zamieszczenie w niej
wzruszającego, choć nie dokończonego listu Colleya. Bo o ile nieszczęśnik nie był najlepszym kapłanem, to w
jego żywym,
płynnym operowaniu językiem ojczystym widać przebłyski geniuszu; tymczasem księga druga musi polegać
na moich własnych próbach, oczywiście poza fragmentami, w których przytaczam słowa wypowiedziane przez
innych. Nie przeczę jednak, że to co, jak teraz widzę, było szczerym przelaniem myśli na papier , posiada
jednak pewną siłę wyrazu, o którą nigdy bym siebie nie podejrzewał, dopóki nie przeczytałem wszystkiego
ponownie po upływie dłuższego czasu. Wracając jednak do początku niniejszego akapitu: takie postscriptum
wydało mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem mojego dylematu.
Przydałby się jednak odpowiedniejszy i obszerniejszy opis pozostałej części naszego rejsu. W mojej pamięci
pozostał on jedną całością, mającą swój początek, środek i koniec. Nasze dalsze przygody nie były mniej
męczące niż poprzednie. Uczciwość każe mi przyrzec na pózniej prostą opowieść o tym, jak zakończyła się
nasza podróż, co stanowić będzie księgę trzecią . Nie uzurpuję sobie talentu Colleya; mogę tylko mieć
nadzieję, że dziwne a niebezpieczne wypadki, o których będzie tam mowa, wystarczą jako zadośćuczynienie za
marne pisarstwo.
Jest jeszcze inny wzgląd na tę sprawę. Powoli przekonuję się do pomysłu ogłoszenia całości drukiem!
Wtedy może słowa te przeczytają nie tylko moi najbliżsi, lecz znacznie szersza publiczność. To, co zacząłem, by
spełnić życzenie ojca chrzestnego, spodobało mi się potem tak, że teraz znalazłem się, ni mniej, ni więcej, w
położeniu zwykłego pisarza, trawionego przynajmniej wszelkimi ambicjami, jeśli nie wszystkimi przywarami
tego gatunku ludzi. Zwierzyłem się z tego panu Brocklebankowi było to w dniach, kiedy dzika wesołość na
naszym statku sięgnęła szczytu mówiąc, że brakuje mi jeszcze niezbędnej w tym fachu rozwiązłości, na co on
odpowiedział głosem kwaśnym jak niedojrzałe jabłko:
Kochany! Pij pan tylko tak dalej jak pijesz, to nie będziesz miał sobie równych! Nie muszę dodawać, że był
wtedy, jak zwykle, kompletnie pijany. Czy to jednak całkiem niemożliwe, by człowiek inteligentny, dobrze
wychowany i wykształcony przywrócił temu zawodowi choć odrobinę godności, której pozbawili go nasi
pismacy?
Przywary? Do ambicji jestem gotów się przyznać. Już najmniejszą z nich jest chęć ujrzenia własnego dzieła w
druku! Przyznajże, drogi czytelniku, któż pisze nie chcąc, by go czytano? O istnieniu czytelnika świadczą same
nasze słowa, nawet jeśli używamy ich, by temu przeczyć. Powiem więcej. Któż z tych, co dużo piszą, nie ulegał
pokusie zdobycia publiczności? Jest we mnie, jak we wszystkich pisarzach, to miltonowskie najmniejsze z
niedołęstw szlachetnego umysłu pragnienie uczynienia własnego nazwiska sławniejszym, pragnienie
szczodrzej szafowanego podziwu, większego zainteresowania osobą i charakterem autora ze strony płci pięknej.
I choć czasem mówię, a częściej myślę, że piszę tylko dla siebie, jeszcze częściej zastanawiam się d 1 a kogo
piszę dla Pani Matki, dla Innej Pani, a może dla kolegi szkolnego, którego twarz pamiętam, ale nie nazwisko.
I przyłapuję się na tym, że marzę już o trzech pięknie wydanych woluminach Podróży Talbota albo Na
krańce świata! Tyle więc tytułem wyjaśnienia dla ewentualnych czytelników, których mogło zdziwić nagłe
zakoÅ„czenie ,»ksiÄ™gi drugiej dziennika, lecz których mam nadziejÄ™ udobruchać i zaciekawić tÄ… zachÄ™tÄ… do
przeczytania trzeciego tomu! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
doń niniejszego postscriptum. Odczuwałem pokusę, by uniknąć zbyt nagłego zakończenia i kontynuować
dziennik udając, że do końca pisałem go na statku. Ale, jak już mówiłem, minęło zbyt wiele czasu. Byłoby to nie
tylko nienaturalne, więcej po prostu nieuczciwe. I jeszcze gorzej: fałszerstwo zostałoby natychmiast wykryte,
bo zmieniłby się styl pochlebiam sobie, że mam własny styl, jakikolwiek on tam jest. Brakłoby w nim tej
bezpośredniości, wynikającej z pisania na gorąco . Kiedy przeczytałem jeszcze raz księgę pierwszą kiedy
i dlaczego, dowiecie się w następnym tomie! stwierdziłem, że wiele zyskała przez zamieszczenie w niej
wzruszającego, choć nie dokończonego listu Colleya. Bo o ile nieszczęśnik nie był najlepszym kapłanem, to w
jego żywym,
płynnym operowaniu językiem ojczystym widać przebłyski geniuszu; tymczasem księga druga musi polegać
na moich własnych próbach, oczywiście poza fragmentami, w których przytaczam słowa wypowiedziane przez
innych. Nie przeczę jednak, że to co, jak teraz widzę, było szczerym przelaniem myśli na papier , posiada
jednak pewną siłę wyrazu, o którą nigdy bym siebie nie podejrzewał, dopóki nie przeczytałem wszystkiego
ponownie po upływie dłuższego czasu. Wracając jednak do początku niniejszego akapitu: takie postscriptum
wydało mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem mojego dylematu.
Przydałby się jednak odpowiedniejszy i obszerniejszy opis pozostałej części naszego rejsu. W mojej pamięci
pozostał on jedną całością, mającą swój początek, środek i koniec. Nasze dalsze przygody nie były mniej
męczące niż poprzednie. Uczciwość każe mi przyrzec na pózniej prostą opowieść o tym, jak zakończyła się
nasza podróż, co stanowić będzie księgę trzecią . Nie uzurpuję sobie talentu Colleya; mogę tylko mieć
nadzieję, że dziwne a niebezpieczne wypadki, o których będzie tam mowa, wystarczą jako zadośćuczynienie za
marne pisarstwo.
Jest jeszcze inny wzgląd na tę sprawę. Powoli przekonuję się do pomysłu ogłoszenia całości drukiem!
Wtedy może słowa te przeczytają nie tylko moi najbliżsi, lecz znacznie szersza publiczność. To, co zacząłem, by
spełnić życzenie ojca chrzestnego, spodobało mi się potem tak, że teraz znalazłem się, ni mniej, ni więcej, w
położeniu zwykłego pisarza, trawionego przynajmniej wszelkimi ambicjami, jeśli nie wszystkimi przywarami
tego gatunku ludzi. Zwierzyłem się z tego panu Brocklebankowi było to w dniach, kiedy dzika wesołość na
naszym statku sięgnęła szczytu mówiąc, że brakuje mi jeszcze niezbędnej w tym fachu rozwiązłości, na co on
odpowiedział głosem kwaśnym jak niedojrzałe jabłko:
Kochany! Pij pan tylko tak dalej jak pijesz, to nie będziesz miał sobie równych! Nie muszę dodawać, że był
wtedy, jak zwykle, kompletnie pijany. Czy to jednak całkiem niemożliwe, by człowiek inteligentny, dobrze
wychowany i wykształcony przywrócił temu zawodowi choć odrobinę godności, której pozbawili go nasi
pismacy?
Przywary? Do ambicji jestem gotów się przyznać. Już najmniejszą z nich jest chęć ujrzenia własnego dzieła w
druku! Przyznajże, drogi czytelniku, któż pisze nie chcąc, by go czytano? O istnieniu czytelnika świadczą same
nasze słowa, nawet jeśli używamy ich, by temu przeczyć. Powiem więcej. Któż z tych, co dużo piszą, nie ulegał
pokusie zdobycia publiczności? Jest we mnie, jak we wszystkich pisarzach, to miltonowskie najmniejsze z
niedołęstw szlachetnego umysłu pragnienie uczynienia własnego nazwiska sławniejszym, pragnienie
szczodrzej szafowanego podziwu, większego zainteresowania osobą i charakterem autora ze strony płci pięknej.
I choć czasem mówię, a częściej myślę, że piszę tylko dla siebie, jeszcze częściej zastanawiam się d 1 a kogo
piszę dla Pani Matki, dla Innej Pani, a może dla kolegi szkolnego, którego twarz pamiętam, ale nie nazwisko.
I przyłapuję się na tym, że marzę już o trzech pięknie wydanych woluminach Podróży Talbota albo Na
krańce świata! Tyle więc tytułem wyjaśnienia dla ewentualnych czytelników, których mogło zdziwić nagłe
zakoÅ„czenie ,»ksiÄ™gi drugiej dziennika, lecz których mam nadziejÄ™ udobruchać i zaciekawić tÄ… zachÄ™tÄ… do
przeczytania trzeciego tomu! [ Pobierz całość w formacie PDF ]