[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Grupą prawników Geeny i Cody ego Strongów dowodziła kobieta o nazwi-
sku Langhorne, wysoka, mocno zbudowana, ubrana w sukienkę od Armaniego.
Kiedyś była profesorem prawa na uniwersytecie w Georgetown, więc kiedy zwró-
ciła się do zgromadzonych, zrobiła to jak ktoś, kto zna się na wszystkim. Punkt
pierwszy: w Wirginii istnieją tylko dwie podstawy unieważnienia testamentu 
udowodnienie, że został podpisany pod przymusem, lub zakwestionowanie zdol-
ności umysłowej do sporządzenia ostatniej woli. Skoro nikt nie zna Rachel Lane,
należy założyć, że osoba ta pozostawała w niewielkim albo w ogóle nie pozosta-
wała w kontakcie z Troyem. A zatem udowodnienie, że wywarła nacisk na ojca
w chwili, gdy spisywał testament, byłoby niezmiernie trudne, jeśli w ogóle moż-
liwe. Punkt drugi: jedyną nadzieją jest zakwestionowanie zdolności umysłowej
do sporządzenia testamentu. Punkt trzeci: zapomnijmy o oszustwie. Niewątpliwie
skłonił ich podstępnie do przeprowadzenia badania psychicznego, ale ostatniej
woli nie można podważać powołując się na oszustwo. Kontrakt tak, ale nie testa-
ment. Poczyniła w tej materii badania i dysponuje przykładami podobnych spraw,
jeżeli ktokolwiek byłby zainteresowany.
Zaglądała do notatek i robiła wrażenie doskonale przygotowanej. Sześć osób
z jej kancelarii skupiło się przy niej, okazując pełne poparcie.
Punkt czwarty: trudno będzie zakwestionować badanie psychiatryczne. Wi-
działa nagranie wideo. Prawdopodobnie przegrają tę wojnę, ale dostaną niezłe
pieniądze za walkę. Jej wniosek: zaatakować testament i liczyć na intratne roz-
wiązania pozasądowe.
Jej wykład trwał dziesięć minut i niewiele wniósł. Nie przerywano jej, ponie-
waż była kobietą.
Następny był Wally Bright, ten po wieczorowych studiach. W ostrym przeci-
wieństwie do pani Langhorne wściekał się i grzmiał ogólnie na jawną niesprawie-
dliwość. Nie był przygotowany  nie miał konspektu, notatek, żadna myśl nie
wypływała z poprzedniej, po prostu wylał z siebie trochę gorącego jadu.
Dwóch prawników Lillian wstało jednocześnie, sprawiając wrażenie, że są
zrośnięci biodrami. Obydwaj mieli czarne garnitury i blade twarze agentów nie-
ruchomości, którzy rzadko oglądają światło słoneczne. Jeden rozpoczynał zdanie,
drugi podejmował je i kończył. Jeden zadawał pytanie retoryczne, drugi znajdo-
wał na nie odpowiedz. Jeden wspominał o jakimś dokumencie, a drugi wyjmował
go z teczki. Dwuosobowa załoga działała skutecznie do pewnego momentu i po-
wtórzyła w treściwy, zwięzły sposób to, co zostało już wcześniej powiedziane.
Powoli wyłaniał się konsensus: walczmy, ponieważ (a) mamy niewiele do stra-
cenia, (b) nie ma innego wyjścia, (c) to jedyny sposób rozwiązania sprawy. Nie
wspominając o tym, że (d) otrzymamy godziwą zapłatę za każdą godzinę walki.
Szczególnie Yancy upierał się przy procesie. I słusznie. Ramble, jedyny nie-
130
pełnoletni pośród spadkobierców, nie miał poważnych długów. Fundusz, który
wypłaci mu pięć milionów na dwudzieste pierwsze urodziny, został ustanowiony
wiele lat temu i nie można go zmienić. Mając zagwarantowane pięć milionów,
Ramble znajdował się w o wiele lepszej kondycji finansowej niż którekolwiek
z rodzeństwa. Skoro nie ma nic do stracenia, czemu nie powalczyć o więcej?
Dopiero po godzinie ktoś wspomniał o klauzuli. Spadkobiercy, z wyjątkiem
Ramble a, w przypadku oprotestowania testamentu, ryzykowali utratę tej niewiel-
kiej części, którą zostawiał im Troy. Prawnicy podeszli do tej sprawy z nonsza-
lancją. Postanowili walczyć i wiedzieli, że ich chciwi klienci się z nimi zgodzą.
O wielu rzeczach nie mówiono. Rozpoczęty proces to ciężkie zadanie. Naj-
rozsądniejszym i najmniej kosztownym posunięciem byłoby wybranie jednej, do-
świadczonej firmy, która obsługiwałaby proces. Pozostali powinni się wycofać,
nie rezygnując z ochrony interesów swoich klientów, i być informowani na bieżą-
co o rozwoju sprawy. Taka strategia wymagałaby jednak dwóch rzeczy: (1) współ-
pracy i (2) świadomej zgody na spuszczenie z tonu w przypadku większości pie-
niaczy obecnych na sali.
Ani razu podczas trzygodzinnego spotkania nie wspomniano o tym.
Zamiast ustalić ogólny schemat działania prawnikom udało się tak podzielić
spadkobierców, że nie było dwóch zatrudniających tę samą firmę. Dzięki zręcz-
nym manipulacjom, jakich nie uczą na studiach, ale ich znajomość przychodzi
z czasem, przekonali klientów, aby spędzali więcej czasu na rozmowach z nimi,
a nie z innymi spadkobiercami. Phelanowie nie wiedzieli, co to zaufanie, podobnie
zresztą jak ich adwokaci.
Wszystko wskazywało na to, że rozpoczyna się długie, chaotyczne postępo-
wanie sądowe.
Ani jeden odważny głos nie zaproponował, aby zostawić testament w spokoju.
Nikogo nie interesowało spełnienie życzenia człowieka, którego fortunę starali się
teraz potajemnie oskubać.
Podczas trzeciej czy czwartej wędrówki dokoła stołów poczyniono pewne wy-
siłki oszacowania sumy długów każdego z sześciu spadkobierców w chwili śmier-
ci Troya Phelana. Próba ta jednak zniknęła w nawale prawniczych kłótni o nie-
istotne szczegóły.
 Czy wchodzą w to długi współmałżonków?  zapytał Hark, prawnik Rexa,
którego żona, striptizerka Amber, była właścicielką nocnych klubów i zaciągnęła
większość długów.
 A co ze zobowiązaniami w stosunku do Urzędu Skarbowego?  zapytał
prawnik Troya Juniora, który od piętnastu lat miał kłopoty z podatkami.
 Moi klienci nie upoważnili mnie do udzielania informacji o stanie ich
finansów  powiedziała stanowczo mecenas Langhorne, skutecznie ucinając dys-
kusję.
131 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl