[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kradzieży dokonano w ciągu dnia, złodziej bał się go nieść do dalszych pokoi. Zresztą miał
bardzo niewiele czasu. Na tej podstawie domyśliłem się, że zegar znajduje się w pobliżu
biblioteki, a może jeszcze w... bibliotece. Krzątanina pana Józefa ułatwiła sprawę i znalazłem
zguby . Wówczas zezwoliłem na opuszczenie pałacu. Ja także jutro stąd wyjadę...
Pan także! Acha, rozumiem! Dopóki pan tu jest, złodziej będzie się lękał wyjąć z
globusów skradzione rzeczy. Ale oczywiście przyjedzie ktoś inny, ktoś po cywilnemu, w
charakterze gościa, prawda? Będzie tu mieszkał i baczył na globusy...
Oficer skinął głową:
Oczywiście będzie pan uprzejmy dochować tajemnicy. Wobec wszystkich bez wyjątku
popatrzył na mnie uważnie. Nawet wobec pana Nataniela... dopowiedział, jakby usłyszał
moje nie wypowiedziane przecież pytanie.
Ale ja nie... Czyżby i jego, tak znanego poetę, pan podejrzewał? szepnąłem ze zgrozą.
Każdy z państwa jest kimś w swej specjalności, a przecież kradzieży dokonano
uśmiechnął się, jak zawsze niewesoło, komisarz. A podejrzewać? Cóż, taki mój zawód...
westchnął.
Nagle zaniepokoiłem się:
A... może złodziej wyjedzie stąd nie zabrawszy łupu? Może już wyjechał? I wróci po
skradzione przedmioty dopiero za miesiąc albo dwa? Może za rok?...
Proszę się nie obawiać! Jesteśmy cierpliwi...
ROZDZIAA SZESNASTY
CZY CHORZY AWANSUJ " CO POWINIEN UMIE HISTORYK SZTUKI "
ZREDNIOWIECZNI FAASZERZE " WIZYTA KUSZNIKA " CZEGO
SZUKAJ FAASZYWI MNISI
Pierwszy dzień wiosny przywitał mnie radosnymi promieniami słońca i równie wesołym
głosem mego przełożonego, dyrektora Marczaka, w słuchawce telefonu:
A długo to pan, panie Tomaszu, zamierza jeszcze chorować? Czy raczej, pod pozorem
choroby, pracować nad dziejami opatów sulejowskich? Nic się przede mną nie ukryje,
kochany!
Nno... zająknąłem się piszę trochę, ale...
%7ładne ale ! Doktor Kozłowski mówił, że nawet wszystkich badań pan nie zrobił! A z
sercem nie ma żartów! Niech pan zadba o nie jak należy! A na razie, skoro ma pan czas dla
mnichów, to niech pan znajdzie chwilkę także dla mnie i wpadnie do ministerstwa. Czekam
na pana z wiadomością, która na pewno podreperuje i pańskie zdrowie, i humor!
W takim razie melduję się u pana za godzinkę, dyrektorze!
Czekam więc, panie kierowniku!
Kierowniku?... krzyknąłem zdumiony, ale Marczak już odłożył słuchawkę z radosnym
chichotem.
Cóż mu się tak zebrało na kpiny? pomyślałem, ale niebawem przekraczałem progi
dyrektorskiego gabinetu.
Marczak witał serdecznie, prosił siadać...
Przycupnąłem na brzeżku fotela i podejrzliwie popatrzyłem na gospodarza, który
zamawiał u sekretarki dwie słabe herbatki.
Tak więc, panie kierowniku... zaczął, siadając po drugiej stronie stolika.
Tak... przerwałem mu kierowniku samego siebie.
Panie Tomaszu! nie wytrzymał wreszcie nerwowo dyrektor. Otrzymał pan awans na
kierownika naszej wydzielonej komórki do spraw specjalnych!
A kimże będę kierował? uśmiechnąłem się smutno, bo cóż mi po tytułach i awansach.
Samym sobą?
Marczak wesoło zatarł dłonie:
Swoim pracownikiem. Nasz departament otrzymał dodatkowo jeden etat, który
przeznaczam do pańskiej dyspozycji!
Przyznam się, że doznałem dwojakiego uczucia: z jednej strony przez tyle lat prosiłem,
nalegałem, żądałem, by władze oddelegowały więcej specjalistów, którzy zwalczaliby złodziei
naszych dóbr kultury; z drugiej zaś przez ten czas samotnej walki przywykłem sam sobie
być sterem, żeglarzem... .
Jednak radość oczywiście zwyciężyła. Widząc to dyrektor zawołał:
Zwietnie! Rozejrzymy się zatem pośród uniwersyteckich prymusów!
Przed oczyma stanął mi tak zwany mól książkowy. Skrzywiłem się. Marczak spojrzał na
mnie ze zdziwieniem:
A czegóż to jeszcze, oprócz solidnej wiedzy, pan kierownik raczy wymagać od
przyszłego podwładnego?...
A tego, aby był po trosze alpinistą, żeglarzem, judoką czy karateką, płetwonurkiem,
narciarzem, dobrym kierowcą, strzelcem...
Dosyć, dosyć! uniósł ręce do góry przerażony na serio dyrektor. Panu marzy się
James Bond! I to za pensję niższą niż ma sprzedawca lodów?!
Ale takich właśnie ludzi potrzebujemy, aby chronić nasze zabytki przed znakomicie
rozwijającym się złodziejstwem krajowym i obcym!
Ma pan rację westchnął mój zwierzchnik ale niestety nie wierzę, by udało się nam
kogoś takiego zatrudnić...
I ja nie bardzo wierzyłem! Jednak tego samego dnia nasza oferta powędrowała do
wszystkich wyższych uczelni, gdzie spodziewaliśmy się znalezć odpowiedniego kandydata.
Na uczelnie warszawskie zawiozłem ją sam i starannie rozwiesiłem na poczesnych miejscach
tablic ogłoszeń. Teraz pozostało tylko czekać...
Ponaglany przez dyrektora Marczaka, który jakoś nie chciał wierzyć w moją chorobę,
przyspieszyłem prace nad dziełkiem o opatach sulejowskich. Z tym większą ochotą, że w
Kopiarzu sulejowskim, pod datą 1261, znów natrafiłem na nazwisko Baldaricha-Bałdrzycha.
Wspominał je dokument legata papieskiego Gwidona. W tymże roku rycerz z diecezji
włocławskiej, Zbigniew ze Stolna, pozwał opata Piotra przed sąd legata w sprawie o wieś
Bałdrzychów nad Nerem.
W skardze swej pisał rycerz ze Stolna, że wieś te posiadał prawem dziedzicznym dziad
jego imieniem Baldaricus, klasztor więc powinien zwrócić ją wnukowi, jako jego ojcowiznę.
Postawiony przed sąd legata opat Piotr stwierdził, że wieś Bałdrzychów kupił opat
Willerm; nie była to wieś dziedziczna, a prawa klasztoru do niej potwierdza bulla
konfirmacyjna papieża Honoriusza III z 1230 roku. Lecz bulla ta, choć rzeczywiście
wspominała wieś Bałdrzychów wśród ogółu klasztornych majętności, nie mówiła jednak, jak
klasztor tę wieś posiadł. Sąd legata odrzucił więc bullę jako dowód niewystarczający.
Opat Piotr był jakby przeciwstawieniem opata Willerma, a przez to jednocześnie jakby
jego najdoskonalszym uzupełnieniem. Różnili się charakterami krańcowo. Pierwszy
odznaczał się rzutkością, śmiałością i niezwykłą przedsiębiorczością, drugi opanowany, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Kradzieży dokonano w ciągu dnia, złodziej bał się go nieść do dalszych pokoi. Zresztą miał
bardzo niewiele czasu. Na tej podstawie domyśliłem się, że zegar znajduje się w pobliżu
biblioteki, a może jeszcze w... bibliotece. Krzątanina pana Józefa ułatwiła sprawę i znalazłem
zguby . Wówczas zezwoliłem na opuszczenie pałacu. Ja także jutro stąd wyjadę...
Pan także! Acha, rozumiem! Dopóki pan tu jest, złodziej będzie się lękał wyjąć z
globusów skradzione rzeczy. Ale oczywiście przyjedzie ktoś inny, ktoś po cywilnemu, w
charakterze gościa, prawda? Będzie tu mieszkał i baczył na globusy...
Oficer skinął głową:
Oczywiście będzie pan uprzejmy dochować tajemnicy. Wobec wszystkich bez wyjątku
popatrzył na mnie uważnie. Nawet wobec pana Nataniela... dopowiedział, jakby usłyszał
moje nie wypowiedziane przecież pytanie.
Ale ja nie... Czyżby i jego, tak znanego poetę, pan podejrzewał? szepnąłem ze zgrozą.
Każdy z państwa jest kimś w swej specjalności, a przecież kradzieży dokonano
uśmiechnął się, jak zawsze niewesoło, komisarz. A podejrzewać? Cóż, taki mój zawód...
westchnął.
Nagle zaniepokoiłem się:
A... może złodziej wyjedzie stąd nie zabrawszy łupu? Może już wyjechał? I wróci po
skradzione przedmioty dopiero za miesiąc albo dwa? Może za rok?...
Proszę się nie obawiać! Jesteśmy cierpliwi...
ROZDZIAA SZESNASTY
CZY CHORZY AWANSUJ " CO POWINIEN UMIE HISTORYK SZTUKI "
ZREDNIOWIECZNI FAASZERZE " WIZYTA KUSZNIKA " CZEGO
SZUKAJ FAASZYWI MNISI
Pierwszy dzień wiosny przywitał mnie radosnymi promieniami słońca i równie wesołym
głosem mego przełożonego, dyrektora Marczaka, w słuchawce telefonu:
A długo to pan, panie Tomaszu, zamierza jeszcze chorować? Czy raczej, pod pozorem
choroby, pracować nad dziejami opatów sulejowskich? Nic się przede mną nie ukryje,
kochany!
Nno... zająknąłem się piszę trochę, ale...
%7ładne ale ! Doktor Kozłowski mówił, że nawet wszystkich badań pan nie zrobił! A z
sercem nie ma żartów! Niech pan zadba o nie jak należy! A na razie, skoro ma pan czas dla
mnichów, to niech pan znajdzie chwilkę także dla mnie i wpadnie do ministerstwa. Czekam
na pana z wiadomością, która na pewno podreperuje i pańskie zdrowie, i humor!
W takim razie melduję się u pana za godzinkę, dyrektorze!
Czekam więc, panie kierowniku!
Kierowniku?... krzyknąłem zdumiony, ale Marczak już odłożył słuchawkę z radosnym
chichotem.
Cóż mu się tak zebrało na kpiny? pomyślałem, ale niebawem przekraczałem progi
dyrektorskiego gabinetu.
Marczak witał serdecznie, prosił siadać...
Przycupnąłem na brzeżku fotela i podejrzliwie popatrzyłem na gospodarza, który
zamawiał u sekretarki dwie słabe herbatki.
Tak więc, panie kierowniku... zaczął, siadając po drugiej stronie stolika.
Tak... przerwałem mu kierowniku samego siebie.
Panie Tomaszu! nie wytrzymał wreszcie nerwowo dyrektor. Otrzymał pan awans na
kierownika naszej wydzielonej komórki do spraw specjalnych!
A kimże będę kierował? uśmiechnąłem się smutno, bo cóż mi po tytułach i awansach.
Samym sobą?
Marczak wesoło zatarł dłonie:
Swoim pracownikiem. Nasz departament otrzymał dodatkowo jeden etat, który
przeznaczam do pańskiej dyspozycji!
Przyznam się, że doznałem dwojakiego uczucia: z jednej strony przez tyle lat prosiłem,
nalegałem, żądałem, by władze oddelegowały więcej specjalistów, którzy zwalczaliby złodziei
naszych dóbr kultury; z drugiej zaś przez ten czas samotnej walki przywykłem sam sobie
być sterem, żeglarzem... .
Jednak radość oczywiście zwyciężyła. Widząc to dyrektor zawołał:
Zwietnie! Rozejrzymy się zatem pośród uniwersyteckich prymusów!
Przed oczyma stanął mi tak zwany mól książkowy. Skrzywiłem się. Marczak spojrzał na
mnie ze zdziwieniem:
A czegóż to jeszcze, oprócz solidnej wiedzy, pan kierownik raczy wymagać od
przyszłego podwładnego?...
A tego, aby był po trosze alpinistą, żeglarzem, judoką czy karateką, płetwonurkiem,
narciarzem, dobrym kierowcą, strzelcem...
Dosyć, dosyć! uniósł ręce do góry przerażony na serio dyrektor. Panu marzy się
James Bond! I to za pensję niższą niż ma sprzedawca lodów?!
Ale takich właśnie ludzi potrzebujemy, aby chronić nasze zabytki przed znakomicie
rozwijającym się złodziejstwem krajowym i obcym!
Ma pan rację westchnął mój zwierzchnik ale niestety nie wierzę, by udało się nam
kogoś takiego zatrudnić...
I ja nie bardzo wierzyłem! Jednak tego samego dnia nasza oferta powędrowała do
wszystkich wyższych uczelni, gdzie spodziewaliśmy się znalezć odpowiedniego kandydata.
Na uczelnie warszawskie zawiozłem ją sam i starannie rozwiesiłem na poczesnych miejscach
tablic ogłoszeń. Teraz pozostało tylko czekać...
Ponaglany przez dyrektora Marczaka, który jakoś nie chciał wierzyć w moją chorobę,
przyspieszyłem prace nad dziełkiem o opatach sulejowskich. Z tym większą ochotą, że w
Kopiarzu sulejowskim, pod datą 1261, znów natrafiłem na nazwisko Baldaricha-Bałdrzycha.
Wspominał je dokument legata papieskiego Gwidona. W tymże roku rycerz z diecezji
włocławskiej, Zbigniew ze Stolna, pozwał opata Piotra przed sąd legata w sprawie o wieś
Bałdrzychów nad Nerem.
W skardze swej pisał rycerz ze Stolna, że wieś te posiadał prawem dziedzicznym dziad
jego imieniem Baldaricus, klasztor więc powinien zwrócić ją wnukowi, jako jego ojcowiznę.
Postawiony przed sąd legata opat Piotr stwierdził, że wieś Bałdrzychów kupił opat
Willerm; nie była to wieś dziedziczna, a prawa klasztoru do niej potwierdza bulla
konfirmacyjna papieża Honoriusza III z 1230 roku. Lecz bulla ta, choć rzeczywiście
wspominała wieś Bałdrzychów wśród ogółu klasztornych majętności, nie mówiła jednak, jak
klasztor tę wieś posiadł. Sąd legata odrzucił więc bullę jako dowód niewystarczający.
Opat Piotr był jakby przeciwstawieniem opata Willerma, a przez to jednocześnie jakby
jego najdoskonalszym uzupełnieniem. Różnili się charakterami krańcowo. Pierwszy
odznaczał się rzutkością, śmiałością i niezwykłą przedsiębiorczością, drugi opanowany, [ Pobierz całość w formacie PDF ]