[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkie świętości, aby koniec nastąpił szybko. Nic
się jednak nie stało. Powoli zaczął dochodzić do
siebie. Potwór był nieruchomy. Pewnie tylko czekał.
Przyglądał mu się, aby go za chwilę zaatakować!
Cliff wyciągnął ręce i wymacał szczelinę w ścianie.
Była to wąska szpara, rodzaj alkowy. Zginając plecy,
wcisnął się w nią. To nie było najmądrzejsze, ale czuł
się tam o wiele bezpieczniej.
Nic się nie poruszyło. Nie wiedział jednak, czy wielki
krab nadal znajduje się przy wejściu, czy też nie.
Przyszło mu do głowy, że istnieje tylko jeden sposób,
aby się o tym przekonać. Nie była to niestety miła
perspektywa.
Czas mijał. Cliff zaczął się niecierpliwić. %7łałował, że
nie ma przyrządu do mierzenia czasu spędzonego
pod wodą. Wiedział, iż w butli musi już być niewiele
tlenu. Miał niewiele sytuacji do wyboru. Mógł albo
ruszyć naprzód i spróbować przechytrzyć kraba -
wartownika, albo zostać i udusić się.
110
Wyprostował się i zaczął ostrożnie przesuwać się
wzdłuż półki skalnej, w kierunku tunelu.
- Już powinien być z powrotem - powiedziała Pat
Benson, zerknąwszy po raz setny na zegarek.
Niespokojnym wzrokiem spojrzała na dwóch
przedstawicieli Ministerstwa. - Co mu się mogło
stać?
- Musi już mieć mało tlenu - powiedział Stan
Williams, młodszy z mężczyzn, próbując uśmiechem
dodać jej odwagi. - Może jest tam tak długo, ażeby
przebadać tyle terenu, ile to tylko możliwe. Najdalej
za dwadzieścia minut powinien się wynurzyć.
Minuty mijały powoli. Pat była coraz bardziej
zdenerwowana. Najchętniej wyskoczyłaby za burtę i
zanurkowała tak głęboko, jak tylko się da, aby
przynajmniej spróbować odszukać mężczyznę,
którego kocha. Przez fakt, że nie robiła nic, czuła się
okropnie bezsilna.
- Dziesięć minut - Stan Williams wstał i ruszył w
kierunku małej kajuty. - Zakładam, że ma jeszcze
małą rezerwę, ale nie chcę zostawiać wszystkiego na
ostatnią chwilę.
Gdy znów pojawił się na pokładzie, miał na sobie
sprzęt płetwonurka. Pat patrzyła na niego
nieprzychylnie, bo w jego obowiązkowości było coś
odpychającego. To było jakby - choć starała się nie
myśleć w ten sposób - jakby właśnie
111
on wyczuwał, że Cliff Davenport już nie powróci, ale
ponieważ musi dopełnić rutynowego obowiązku,
będzie go szukać.
Bob Wildman, drugi płetwonurek, pomógł
Williamsowi przymocować aparaturę do
oddychania. Pat wstała niczym zahipnotyzowana i
patrzyła jak Williams przechodzi przez burtę i
stopniowo zanurza się w wodzie.
- Czy... czy myślisz...? - słowa uwięzły jej w gardle.
- Profesor z pewnością zaraz się wynurzy -
odpowiedział Wildman, odwracając głowę, aby nie
zauważyła jego zmartwionych oczu. - Wtedy
usiądziemy spokojnie na godzinkę i poczekamy na
powrót Staną. Napijesz się herbaty?
Dla Staną Williamsa nurkowanie było pracą
zawodową. Tak jak pisanie raportów, czy
sporządzanie rejestrów. Robił to bez zastanowienia,
automatycznie. Nie miał specjalnej ochoty na
spotkanie z krabami, ale ostatecznie, przypominało
to szukanie igły w stogu siana. Prawdopodobnie
szukając tu, chybiają o dziesiątki mil.
Płynął znacznie szybciej niż Cliff. Nie musiał
przecież szukać krabów. Jego zadaniem było
odnalezienie człowieka. Cały czas miał zapaloną
latarkę. Jeżeli on nie zauważy Cliffa, to może
profesor dostrzeże jego.
Dotarł do podnóża skał i zaczął płynąć w kie-
112
runku południowym. Z pewnością był tu wcześniej
mężczyzna, którego szuka.
Natrafił na wielką grotę. Zaświecił do środka latarką
i dostrzegł w głębi tunel. Przez minutę zastanawiał
się, czy warto wchodzić głębiej. W końcu zdecydował
rozejrzeć się w środku. Właśnie w takim miejscu jak
to mógł być profesor. Dziesięć do jednego, że odkrył
jakiś nieznany gatunek podwodnej rośliny i
zapomniał o bożym świecie. Zawsze tak jest z...
Minąwszy pierwszy zakręt poczuł, że coś zbliża się w
jego kierunku. Podniósł latarkę. Poszło łatwiej niż
przypuszczał z poszukiwaniem profesora.
Raptem uczucie ulgi zamieniło się w przerażenie. W
mętnej wodzie zamajaczył kształt wielkiego kraba.
Rozdział dziesiąty
Cliff Davenport czuł, że potwór ciągle tam jest. Jakiś
siódmy zmysł ostrzegał go, iż tamten tylko
przycupnął przy jedynym wyjściu z tego straszliwego
miejsca. Czy jego przeczucia były trafne, przekona
się za kilka sekund.
Trzymając się ściany, powoli sunął w kierunku
tunelu. Musnął płetwą coś twardego i wiedział bez
wątpliwości, iż jest to skorupa kraba. Musiał
zwalczyć w sobie panikę. Zgadując jego pozycję
podniósł nogę, jak gdyby przechodził przez
ogrodzenie. Jeszcze raz lekko dotknął kleszcza i
znalazł się po drugiej stronie. Dalej poruszał się
powoli. Instynkt podpowiadał mu, ażeby płynąć tak
szybko, jak się tylko da w kierunku otwartego
morza, ale obawiał się, aby jakikolwiek nagły ruch
nie zwrócił uwagi potwora. Oczywiście, kraby czuły
się bezpieczne w tych pieczarach i nie przewidywały
tego rodzaju ataku. Wszystkie spały.
Doszedł do zewnętrznej groty, kierując się cały czas
wzdłuż ścian i rezygnując z używania latarki.
Wiedział już, iż uniknął ataku bestii, które zostały za
nim, lecz zawsze istniała możliwość nat-
115
knięcia się na jakiegoś przypadkowego kraba,
wracającego z przechadzki po dnie oceanu.
Powoli woda z zupełnie ciemnej zaczęła stawać się
zielona. Stopniowo jaśniała coraz bardziej - w końcu
- z wielką ulgą, Cliff wynurzył się z grot.
Napięcie ostatnich trzydziestu minut (Cliffowi
zdawało się, że minęła wieczność) sprawiło, że zbyt
mało uwagi poświęcił tak podstawowej sprawie, jak
wydolność aparatu tlenowego. Oparł się o skałę, aby
dojść do siebie i nagle zorientował się, że kończy się
tlen. To czym oddychał było teraz nieświeże i ciężkie.
Wiedział już, że płynąc pod powierzchnią wody nie
zdoła powrócić do "Królowej Walii".
Szybko zaczął płynąć w górę. Powietrze było teraz
najważniejszą sprawą. Jeśli się wynurzy przy
skałach, będzie mógł dopłynąć do łodzi i Pat.
Jeszcze nigdy z taką zachłannością nie łykał świeżego
powietrza. Zatrzymał się w miejscu, utrzymując
ciało na powierzchni wody ruchami nóg. Chwytał w
usta podmuchy zimnej bryzy. Nie mógł od razu
otworzyć oczu, bo dokuczliwie świeciło słońce.
W końcu, gdy przyzwyczaił się do blasku, spojrzał w
kierunku, gdzie powinna stać zacumowana ,,
Królowa Walii". Nie było jej. Nie było
116
też ślizgacza ani kanonierki. Na pustej zatoce
tańczyło i migotało tylko słońce.
Stan Williams w porę dostrzegł kraba. Gdyby nie
jego refleks, zostałby z pewnością zabity pierwszym
uderzeniem wielkiego kleszcza, który zadrasnął go
tylko w ramię. Przerażony zawrócił i zaczął płynąć w
przeciwnym kierunku.
Był zmuszony zostawić zapaloną lampkę nad maską.
Bez niej wpadłby na ścianę na pierwszym zakręcie.
Niestety, wskazywała ona drogę także i jego
prześladowcy. W odróżnieniu jednak od niego,
płetwonurek mógł o wiele szybciej pokonywać
zakręty. Ciągle nie chciało mu się wierzyć, że krab [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
wszystkie świętości, aby koniec nastąpił szybko. Nic
się jednak nie stało. Powoli zaczął dochodzić do
siebie. Potwór był nieruchomy. Pewnie tylko czekał.
Przyglądał mu się, aby go za chwilę zaatakować!
Cliff wyciągnął ręce i wymacał szczelinę w ścianie.
Była to wąska szpara, rodzaj alkowy. Zginając plecy,
wcisnął się w nią. To nie było najmądrzejsze, ale czuł
się tam o wiele bezpieczniej.
Nic się nie poruszyło. Nie wiedział jednak, czy wielki
krab nadal znajduje się przy wejściu, czy też nie.
Przyszło mu do głowy, że istnieje tylko jeden sposób,
aby się o tym przekonać. Nie była to niestety miła
perspektywa.
Czas mijał. Cliff zaczął się niecierpliwić. %7łałował, że
nie ma przyrządu do mierzenia czasu spędzonego
pod wodą. Wiedział, iż w butli musi już być niewiele
tlenu. Miał niewiele sytuacji do wyboru. Mógł albo
ruszyć naprzód i spróbować przechytrzyć kraba -
wartownika, albo zostać i udusić się.
110
Wyprostował się i zaczął ostrożnie przesuwać się
wzdłuż półki skalnej, w kierunku tunelu.
- Już powinien być z powrotem - powiedziała Pat
Benson, zerknąwszy po raz setny na zegarek.
Niespokojnym wzrokiem spojrzała na dwóch
przedstawicieli Ministerstwa. - Co mu się mogło
stać?
- Musi już mieć mało tlenu - powiedział Stan
Williams, młodszy z mężczyzn, próbując uśmiechem
dodać jej odwagi. - Może jest tam tak długo, ażeby
przebadać tyle terenu, ile to tylko możliwe. Najdalej
za dwadzieścia minut powinien się wynurzyć.
Minuty mijały powoli. Pat była coraz bardziej
zdenerwowana. Najchętniej wyskoczyłaby za burtę i
zanurkowała tak głęboko, jak tylko się da, aby
przynajmniej spróbować odszukać mężczyznę,
którego kocha. Przez fakt, że nie robiła nic, czuła się
okropnie bezsilna.
- Dziesięć minut - Stan Williams wstał i ruszył w
kierunku małej kajuty. - Zakładam, że ma jeszcze
małą rezerwę, ale nie chcę zostawiać wszystkiego na
ostatnią chwilę.
Gdy znów pojawił się na pokładzie, miał na sobie
sprzęt płetwonurka. Pat patrzyła na niego
nieprzychylnie, bo w jego obowiązkowości było coś
odpychającego. To było jakby - choć starała się nie
myśleć w ten sposób - jakby właśnie
111
on wyczuwał, że Cliff Davenport już nie powróci, ale
ponieważ musi dopełnić rutynowego obowiązku,
będzie go szukać.
Bob Wildman, drugi płetwonurek, pomógł
Williamsowi przymocować aparaturę do
oddychania. Pat wstała niczym zahipnotyzowana i
patrzyła jak Williams przechodzi przez burtę i
stopniowo zanurza się w wodzie.
- Czy... czy myślisz...? - słowa uwięzły jej w gardle.
- Profesor z pewnością zaraz się wynurzy -
odpowiedział Wildman, odwracając głowę, aby nie
zauważyła jego zmartwionych oczu. - Wtedy
usiądziemy spokojnie na godzinkę i poczekamy na
powrót Staną. Napijesz się herbaty?
Dla Staną Williamsa nurkowanie było pracą
zawodową. Tak jak pisanie raportów, czy
sporządzanie rejestrów. Robił to bez zastanowienia,
automatycznie. Nie miał specjalnej ochoty na
spotkanie z krabami, ale ostatecznie, przypominało
to szukanie igły w stogu siana. Prawdopodobnie
szukając tu, chybiają o dziesiątki mil.
Płynął znacznie szybciej niż Cliff. Nie musiał
przecież szukać krabów. Jego zadaniem było
odnalezienie człowieka. Cały czas miał zapaloną
latarkę. Jeżeli on nie zauważy Cliffa, to może
profesor dostrzeże jego.
Dotarł do podnóża skał i zaczął płynąć w kie-
112
runku południowym. Z pewnością był tu wcześniej
mężczyzna, którego szuka.
Natrafił na wielką grotę. Zaświecił do środka latarką
i dostrzegł w głębi tunel. Przez minutę zastanawiał
się, czy warto wchodzić głębiej. W końcu zdecydował
rozejrzeć się w środku. Właśnie w takim miejscu jak
to mógł być profesor. Dziesięć do jednego, że odkrył
jakiś nieznany gatunek podwodnej rośliny i
zapomniał o bożym świecie. Zawsze tak jest z...
Minąwszy pierwszy zakręt poczuł, że coś zbliża się w
jego kierunku. Podniósł latarkę. Poszło łatwiej niż
przypuszczał z poszukiwaniem profesora.
Raptem uczucie ulgi zamieniło się w przerażenie. W
mętnej wodzie zamajaczył kształt wielkiego kraba.
Rozdział dziesiąty
Cliff Davenport czuł, że potwór ciągle tam jest. Jakiś
siódmy zmysł ostrzegał go, iż tamten tylko
przycupnął przy jedynym wyjściu z tego straszliwego
miejsca. Czy jego przeczucia były trafne, przekona
się za kilka sekund.
Trzymając się ściany, powoli sunął w kierunku
tunelu. Musnął płetwą coś twardego i wiedział bez
wątpliwości, iż jest to skorupa kraba. Musiał
zwalczyć w sobie panikę. Zgadując jego pozycję
podniósł nogę, jak gdyby przechodził przez
ogrodzenie. Jeszcze raz lekko dotknął kleszcza i
znalazł się po drugiej stronie. Dalej poruszał się
powoli. Instynkt podpowiadał mu, ażeby płynąć tak
szybko, jak się tylko da w kierunku otwartego
morza, ale obawiał się, aby jakikolwiek nagły ruch
nie zwrócił uwagi potwora. Oczywiście, kraby czuły
się bezpieczne w tych pieczarach i nie przewidywały
tego rodzaju ataku. Wszystkie spały.
Doszedł do zewnętrznej groty, kierując się cały czas
wzdłuż ścian i rezygnując z używania latarki.
Wiedział już, iż uniknął ataku bestii, które zostały za
nim, lecz zawsze istniała możliwość nat-
115
knięcia się na jakiegoś przypadkowego kraba,
wracającego z przechadzki po dnie oceanu.
Powoli woda z zupełnie ciemnej zaczęła stawać się
zielona. Stopniowo jaśniała coraz bardziej - w końcu
- z wielką ulgą, Cliff wynurzył się z grot.
Napięcie ostatnich trzydziestu minut (Cliffowi
zdawało się, że minęła wieczność) sprawiło, że zbyt
mało uwagi poświęcił tak podstawowej sprawie, jak
wydolność aparatu tlenowego. Oparł się o skałę, aby
dojść do siebie i nagle zorientował się, że kończy się
tlen. To czym oddychał było teraz nieświeże i ciężkie.
Wiedział już, że płynąc pod powierzchnią wody nie
zdoła powrócić do "Królowej Walii".
Szybko zaczął płynąć w górę. Powietrze było teraz
najważniejszą sprawą. Jeśli się wynurzy przy
skałach, będzie mógł dopłynąć do łodzi i Pat.
Jeszcze nigdy z taką zachłannością nie łykał świeżego
powietrza. Zatrzymał się w miejscu, utrzymując
ciało na powierzchni wody ruchami nóg. Chwytał w
usta podmuchy zimnej bryzy. Nie mógł od razu
otworzyć oczu, bo dokuczliwie świeciło słońce.
W końcu, gdy przyzwyczaił się do blasku, spojrzał w
kierunku, gdzie powinna stać zacumowana ,,
Królowa Walii". Nie było jej. Nie było
116
też ślizgacza ani kanonierki. Na pustej zatoce
tańczyło i migotało tylko słońce.
Stan Williams w porę dostrzegł kraba. Gdyby nie
jego refleks, zostałby z pewnością zabity pierwszym
uderzeniem wielkiego kleszcza, który zadrasnął go
tylko w ramię. Przerażony zawrócił i zaczął płynąć w
przeciwnym kierunku.
Był zmuszony zostawić zapaloną lampkę nad maską.
Bez niej wpadłby na ścianę na pierwszym zakręcie.
Niestety, wskazywała ona drogę także i jego
prześladowcy. W odróżnieniu jednak od niego,
płetwonurek mógł o wiele szybciej pokonywać
zakręty. Ciągle nie chciało mu się wierzyć, że krab [ Pobierz całość w formacie PDF ]