[ Pobierz całość w formacie PDF ]

twarzy, była pewna, że wieczorem znów pojawi się na Folger Street.
Obiecała Paulowi, że pomoże mu w przychodni. W sobotni wieczór
przychodziło zawsze najwięcej chorych. W innych dzielnicach o tej porze
chodziło się na tańce lub siedziało przed telewizorem. Tutaj przeciwnie,
dopiero po kolacji pacjenci gromadzili się dumnie w poczekalni przychodni i
siedzieli tam tak długo, dopóki doktor Coleman ich nie przyjął.
Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego akurat o tej porze wszyscy
szturmowali drzwi gabinetu. Paul jej to wyjaśnił:
- Zwlekają z wizytą u lekarza aż do soboty, a potem nagle okazuje się, że
do poniedziałku już nie wytrzymają. Nie mogą wprost znieść myśli o
niedzieli. To najgorszy dzień dla ludzi, którzy czują się samotnie. A jak pani
RS
82
wie, zmartwienia mogą być przyczyną prawdziwej choroby. Ci, którzy
przychodzą do mnie, choć przez chwilę mają kogoś, kto się o nich troszczy.
Przed południem doktor powiedział:
- Muszę powiedzieć pani Thompson, że próba gruzlicza u jej najstarszego
syna wypadła niestety pozytywnie. Trzeba wysłać dzieciaka do sanatorium.
Pan Boland musi mieć zmieniony opatrunek. Sądzę, że oparzeliny dadzą się
wyleczyć bez blizn. Troje pacjentów nie przyszło w tym tygodniu na zastrzyk,
więc pojawią się pewnie dziś wieczorem. A potem muszę zrobić staremu Joe
analizę krwi. Podejrzewam anemię.
Becky znów zadziwiła doskonała pamięć Paula. Wystarczyło mu tylko, że
usłyszał nazwisko i natychmiast mógł recytować całą historię choroby.
Pacjenci nie byli odtąd anonimowymi przypadkami. Byli ludzmi, którzy
posiadali przeszłość i określoną osobowość. Uprzedził ją również, że zostanie,
być może, wezwany do porodu.
- Jeśli tam pojadę, na pewno zabawię dłużej. Czy może pani dziś
wieczorem...
- Oczywiście.
- Naprawdę nie ma pani nic lepszego do roboty w sobotni wieczór?
A gdy odparła, że nie planowała na dziś niczego specjalnego, stwierdził:
- Becky, jest pani prawdziwym skarbem. Mam nadzieję, że któregoś dnia
będę mógł wynagrodzić ten cały wysiłek, jaki wkłada pani w pracę tutaj.
RS
83
ROZDZIAA VIII
Becky przyzwyczaiła się jadać kolację wraz z Forresterami. A dokładnie,
od dnia, kiedy do ich domu wprowadziła się pani Shelburne.
Tego wieczoru Becky uznała za stosowne ostrzec swą gospodynię, by
zatrzymała dzieci w domu.
- Sama nie bardzo wiem, co się dziś dzieje - przyznała. - To prawda, że
Billy i Carol trzymają się zwykle z dala od Małego Chicago. Ale jeśli będzie
miała miejsce jakaś większa burda, a tego jestem prawie pewna, sąsiednie
ulice też nie będą bezpieczne.
Carol ze świeżo umytymi włosami zakręconymi na wałki głośno wyraziła
swój protest:
- Ależ mamo, chciałam dziś iść na dyskotekę. Boże, przecież nie jestem
dzieckiem. Potrafię na siebie uważać.
- W następną sobotę też jest dyskoteka - spokojnie odparła matka. - Skoro
panna Hazlett uważa, że na ulicach jest dziś niezbyt bezpiecznie, to zostaniesz
w domu.
Becky zwróciła się do chłopca:
- Billy, bądz dziś bardziej ostrożny niż zwykle. Pod żadnym warunkiem nie
wychodz z domu. Nie spuszczaj oka z pani Shelburne.
- Zrobi się - zapewnił z powagą. - Pani Shelburne i ja oglądamy dziś
wieczorem telewizję.
- A co będzie z panią? - wypytywała z troską pani Forrester. - Czy nie
byłoby lepiej, gdyby pani także została dziś w domu?
- Muszę iść do pracy - odparła Becky. - Nie mam wyjścia. Doktor mnie
potrzebuje.
Po kolacji wzięła prysznic i ubrała się w świeży fartuch. Ponieważ Robin
nie podejrzewał nawet, że Becky zamierza wrócić do Małego Chicago, nie
czekał na nią. Wzięła wobec tego taksówkę.
W Małym Chicago panował nienaturalny spokój. Wszędzie panowała
dziwna, martwa cisza.
Już choćby to świadczyło o tym, że coś się święci. W sobotnie wieczory,
zwłaszcza gdy pogoda była tak piękna jak teraz, na ulicach widziało się
zawsze mnóstwo łudzi. Mężczyzni odwiedzali swoje ulubione knajpki.
Chłopcy i dziewczęta spacerowali parami, trzymając się za ręce albo
przytulając czule do siebie. Gromady dzieci, których rodzice najczęściej nie
RS
84
bardzo interesowali się tym, jak spędzają czas ich pociechy, bawiły się
hałaśliwie wśród zaparkowanych samochodów.
W oknach, którym się przyglądała, Becky nie zauważyła choćby jednej
twarzy. W większości domów pozamykano okiennice lub zaciągnięto na okna
zasłony. Becky doznała wrażenia, jakby- znalazła się w wymarłym mieście.
Kiedy dotarła wreszcie do przychodni i weszła do poczekalni, na widok
siedzących tam kilku pacjentów poczuła ulgę i radość. Ale nawet oni nie
zachowywali się normalnie. %7ładen z nich nie spojrzał nawet w jej stronę ani
nawet nie podniósł głowy, gdy weszła. Siedzieli nieruchomo, sprawiając
wrażenie martwych kukieł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl