[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widownią, małymi lożami, fotelami obitymi czerwonym pluszem i małą sceną, na której
kiedyś oglądałam zespól baletowy z Rosji, tupanie w kółko przez dwie godziny. Teraz, zimą,
jest tu kino. W połowie filmu taśma się zrywa. Przerwa. Wszyscy wstają i wychodzą na
piętnaście minut, żeby napić się kawy i porozmawiać. Kiedy naprawdę lubi się mówić,
niełatwo siedzieć milcząc przez bite dwie godziny. Latem kino jest sotto le stelle, pod
gwiazdami w parku miejskim. Pomarańczowe krzesła z plastiku stoją w kamiennym
amfiteatrze i trochę to podobne do kina dla zmotoryzowanych, tyle że bez samochodów.
Z obu stron piazza ulice biegną promieniście. Tędy do średniowiecznych domów,
tamtędy do fontanny z trzynastego wieku, a tą następną uliczką na maleńkie piazza pod górę
do czcigodnych klasztorów i małych kościołów. Chodzę wszystkimi tymi ulicami i nigdy nie
widujÄ™ tam nic nowego. Dzisiaj kierujÄ™ siÄ™ na vicolo zwane Polveroso, czyli zakurzone,
chociaż dlaczego ma tam być więcej kurzu niż gdzie indziej, nie sposób pojąć.
Choćby się było w doskonałej formie, nie uniknie się zadyszki, wędrując do górnej
części miasteczka. A przecież nawet zaraz po obiedzie, kiedy słońce praży wściekle, warto
tam pójść. Mijam długi portyk średniowiecznego szpitala. Obym nigdy nie musiała tu poddać
się operacji ślepej kiszki! W porach posiłków biegną do pacjentów kobiety, niosąc zakryte
tace i naczynia. Po prostu wypada, żeby hospitalizowanych odżywiała rodzina. Dalej jest
wciąż zamknięty kościół San Francesco, surowy, skromny, zaprojektowany przez Brata
Eliasa, druha świętego Franciszka. Przy tym kościele wzdłuż muru widmo łuków dawnego
klasztoru.
Pod górę i pod górę pną się ulice, bardzo czyste, pomiędzy dobrze utrzymanymi
domami. Wszędzie, gdzie pozostaje bodaj kawałek ziemi, ktoś uprawia pomidory uwiązane
do bambusowych tyczek albo sałatę. W donicach ulubione tak, jak geranium dawane sąsiadce
przez sąsiadkę, hortensje, które rozrastają się do wielkości krzaka i chyba zawsze są różowe.
Przed drzwiami wzdłuż ulicy często siedzą na krzesłach kobiety, łuskają groch, cerują,
plotkują z sąsiadkarni. Kiedyś przechodząc zobaczyłam tam staruchę w długiej czarnej sukni i
czarnym szalu, zgarbioną w małym trzcinowym fotelu. %7ływcem z roku 1700. Kiedy
podeszłam bliżej, zobaczyłam, że rozmawia przez telefon komórkowy.
Na Via Berrettini pod numerem trzydziestym trzecim jest plakietka informująca, że w
tym domu urodził się Pietro Berrettini. W końcu do mnie dotarło, że to właśnie był Pietro da
Cortona. Wokół dwóch cienistych placyków stoją stare, typowo mieszczańskie domy z
ładnymi ogródkami od frontu. Gdybym miała tu mieszkać, wybrałabym ten, w którego oknie
wisi wykrochmalona biała firanka i przed którym stoi marmurowy stół pod kratą oplecioną
pnączem. Kobieta, uczesana w wymyślny kok z loków, strzepuje obrus, nakrywa do obiadu.
Jej ragù pachnie jak wyrazne zaproszenie. PatrzÄ™ tÄ™sknie na zielonÄ… szachownicÄ™ obrusa i
zakorkowaną butelkę wiejskiego wina, którą kobieta stawia na środku stołu.
Moje ulubione miejsce w miasteczku to kościół San Cristoforo prawie na samym
szczycie wzgórza. Jest bardzo, bardzo stary, powstawać zaczął na fundamentach etruskich
około roku 1192. Fresk w przykościelnej małej kapliczce, do której zwykle zaglądam,
przedstawia Zwiastowanie: anioł właśnie wylądował; ma rękawy wodniście kredowe i szatę
jeszcze rozwianą. Drzwi tego kościoła są zawsze otwarte, a raczej uchylone tak, że przed
wejściem zatrzymuję się na chwileczkę. W kościele zasadniczo romańskim balkon z
organami, drewniany, pomalowany w zakrętasy, wydaje się wzruszającą wsiową interpretacją
baroku. Wyblakły fresk jest dziwnie płaskim obrazem Chrystusa Ukrzyżowanego i aniołów,
które w powietrzu trzymają pod każdą Jego raną puchary na kapiącą krew. Jakoś tu domowo,
jak w tych wszystkich okolicznych kościołach. Podobają mi się słoje (dzisiaj stoi ich sześć) na
ołtarzu z przywiędłymi kwiatami ogrodowymi i pliki czasopism katolickich pod innym
freskiem przedstawiającym Zwiastowanie. Tutaj Maryja słysząc nowinę anioła, unosi ręce i
na twarzy ma wyraz chyba żartujesz . Z mrocznej głębi kościoła dolatuje chrapanie jak
niegłośny klakson. W odosobnieniu ostatniej ławki ktoś sobie śpi.
Za kościołem San Cristoforo mam zawrotny widok na dolinę przeciętą ukośnie
fragmentem fortecznego muru, zdumiewajÄ…ce wysokiego. Co utrzymuje te mury od tylu
stuleci? Zamek Medyceuszy wznosi się na szczycie wzgórza, linia tej części jego rozległych
murów pod kątem ostrym opada w dół.
Idę pod górę do bramy Montanina, najwyższego wejścia do miasta. Czy ta brama jest
też etruska, bardzo stara? Często tędy wchodzę. Mój dom stoi po drugiej strome wzgórza,
szosa stamtąd do górnej części Cortony to nie serpentyna. Lubię wchodzić do miasteczka nie
potrzebując się wspinać. Jedną z przyjemności moich spacerów jest kościół Santa Maria
Nuova, który tak jak kościół Maria del Calcinaio stoi na szerokiej terasie poniżej miasteczka.
Z szosy Montanina patrzę teraz w dół na jego smukły kształt, symetryczne zaokrąglenia,
wdzięczną kopułę, akwamarynę i brąz szkliste w słońcu. Chociaż kościół Calcinaio jest
sławniejszy, bo zaprojektowany przez Francesca di Giorgio Martiniego, to jednak Santa Maria
Nuova bardziej cieszy oko. Swymi liniami zaprzecza pojęciu ciężkości. Wygląda tak, jak
gdyby tam sfrunął i zaraz mógł cudem ulecieć w inne miejsce.
Zawracając od bramy Montanina do miasteczka idę w stronę innego kościoła, skarbu.
Ten kościół San Niccolo nie jest taki stary, zbudowano go w połowie piętnastego wieku. Jego
wystrój, jak w kościele San Cristoforo, jest amatorski i uroczy. Poważne jednak dzieło sztuki
to dwustronny obraz Signorellego: po jednej stronie Zdjęcie z Krzyża po drugiej Madonna z
Dzieciątkiem. Miała być do noszenia w procesji, teraz może go odwracać tylko kustosz. W
upalny dzień dobrze w tym kościele odpocząć. Wzrok się rozkoszuje, stopy na kamiennej
podłodze ochłoną. Przy wyjściu objawia mi się prawie ukryty mały Chrystus Gina
Severiniego, jeszcze jednego słynnego kortończyka. Severini, sygnatariusz manifestu
malarstwa futurystycznego i wierny hasłu zabić poświatę księżyca nie bardzo mi się
kojarzy ze sztuką religijną. Futuryści zerwali z przeszłością, pokochali maszyny, szybkość,
przemysł. W restauracjach i barach miasteczka widuję plakaty z reprodukcjami obrazów
Severiniego, pełnych kolorów, wiru, energii. Ale nad jednym ze stolików w barze Sport
zobaczyłam jego pędzla nowoczesną Madonnę z Dzieciątkiem. Niepodobna do wszystkich
innych, które widziałam, ma piersi wielkości melonów. Zwykłe piersi Madonny wydają się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
widownią, małymi lożami, fotelami obitymi czerwonym pluszem i małą sceną, na której
kiedyś oglądałam zespól baletowy z Rosji, tupanie w kółko przez dwie godziny. Teraz, zimą,
jest tu kino. W połowie filmu taśma się zrywa. Przerwa. Wszyscy wstają i wychodzą na
piętnaście minut, żeby napić się kawy i porozmawiać. Kiedy naprawdę lubi się mówić,
niełatwo siedzieć milcząc przez bite dwie godziny. Latem kino jest sotto le stelle, pod
gwiazdami w parku miejskim. Pomarańczowe krzesła z plastiku stoją w kamiennym
amfiteatrze i trochę to podobne do kina dla zmotoryzowanych, tyle że bez samochodów.
Z obu stron piazza ulice biegną promieniście. Tędy do średniowiecznych domów,
tamtędy do fontanny z trzynastego wieku, a tą następną uliczką na maleńkie piazza pod górę
do czcigodnych klasztorów i małych kościołów. Chodzę wszystkimi tymi ulicami i nigdy nie
widujÄ™ tam nic nowego. Dzisiaj kierujÄ™ siÄ™ na vicolo zwane Polveroso, czyli zakurzone,
chociaż dlaczego ma tam być więcej kurzu niż gdzie indziej, nie sposób pojąć.
Choćby się było w doskonałej formie, nie uniknie się zadyszki, wędrując do górnej
części miasteczka. A przecież nawet zaraz po obiedzie, kiedy słońce praży wściekle, warto
tam pójść. Mijam długi portyk średniowiecznego szpitala. Obym nigdy nie musiała tu poddać
się operacji ślepej kiszki! W porach posiłków biegną do pacjentów kobiety, niosąc zakryte
tace i naczynia. Po prostu wypada, żeby hospitalizowanych odżywiała rodzina. Dalej jest
wciąż zamknięty kościół San Francesco, surowy, skromny, zaprojektowany przez Brata
Eliasa, druha świętego Franciszka. Przy tym kościele wzdłuż muru widmo łuków dawnego
klasztoru.
Pod górę i pod górę pną się ulice, bardzo czyste, pomiędzy dobrze utrzymanymi
domami. Wszędzie, gdzie pozostaje bodaj kawałek ziemi, ktoś uprawia pomidory uwiązane
do bambusowych tyczek albo sałatę. W donicach ulubione tak, jak geranium dawane sąsiadce
przez sąsiadkę, hortensje, które rozrastają się do wielkości krzaka i chyba zawsze są różowe.
Przed drzwiami wzdłuż ulicy często siedzą na krzesłach kobiety, łuskają groch, cerują,
plotkują z sąsiadkarni. Kiedyś przechodząc zobaczyłam tam staruchę w długiej czarnej sukni i
czarnym szalu, zgarbioną w małym trzcinowym fotelu. %7ływcem z roku 1700. Kiedy
podeszłam bliżej, zobaczyłam, że rozmawia przez telefon komórkowy.
Na Via Berrettini pod numerem trzydziestym trzecim jest plakietka informująca, że w
tym domu urodził się Pietro Berrettini. W końcu do mnie dotarło, że to właśnie był Pietro da
Cortona. Wokół dwóch cienistych placyków stoją stare, typowo mieszczańskie domy z
ładnymi ogródkami od frontu. Gdybym miała tu mieszkać, wybrałabym ten, w którego oknie
wisi wykrochmalona biała firanka i przed którym stoi marmurowy stół pod kratą oplecioną
pnączem. Kobieta, uczesana w wymyślny kok z loków, strzepuje obrus, nakrywa do obiadu.
Jej ragù pachnie jak wyrazne zaproszenie. PatrzÄ™ tÄ™sknie na zielonÄ… szachownicÄ™ obrusa i
zakorkowaną butelkę wiejskiego wina, którą kobieta stawia na środku stołu.
Moje ulubione miejsce w miasteczku to kościół San Cristoforo prawie na samym
szczycie wzgórza. Jest bardzo, bardzo stary, powstawać zaczął na fundamentach etruskich
około roku 1192. Fresk w przykościelnej małej kapliczce, do której zwykle zaglądam,
przedstawia Zwiastowanie: anioł właśnie wylądował; ma rękawy wodniście kredowe i szatę
jeszcze rozwianą. Drzwi tego kościoła są zawsze otwarte, a raczej uchylone tak, że przed
wejściem zatrzymuję się na chwileczkę. W kościele zasadniczo romańskim balkon z
organami, drewniany, pomalowany w zakrętasy, wydaje się wzruszającą wsiową interpretacją
baroku. Wyblakły fresk jest dziwnie płaskim obrazem Chrystusa Ukrzyżowanego i aniołów,
które w powietrzu trzymają pod każdą Jego raną puchary na kapiącą krew. Jakoś tu domowo,
jak w tych wszystkich okolicznych kościołach. Podobają mi się słoje (dzisiaj stoi ich sześć) na
ołtarzu z przywiędłymi kwiatami ogrodowymi i pliki czasopism katolickich pod innym
freskiem przedstawiającym Zwiastowanie. Tutaj Maryja słysząc nowinę anioła, unosi ręce i
na twarzy ma wyraz chyba żartujesz . Z mrocznej głębi kościoła dolatuje chrapanie jak
niegłośny klakson. W odosobnieniu ostatniej ławki ktoś sobie śpi.
Za kościołem San Cristoforo mam zawrotny widok na dolinę przeciętą ukośnie
fragmentem fortecznego muru, zdumiewajÄ…ce wysokiego. Co utrzymuje te mury od tylu
stuleci? Zamek Medyceuszy wznosi się na szczycie wzgórza, linia tej części jego rozległych
murów pod kątem ostrym opada w dół.
Idę pod górę do bramy Montanina, najwyższego wejścia do miasta. Czy ta brama jest
też etruska, bardzo stara? Często tędy wchodzę. Mój dom stoi po drugiej strome wzgórza,
szosa stamtąd do górnej części Cortony to nie serpentyna. Lubię wchodzić do miasteczka nie
potrzebując się wspinać. Jedną z przyjemności moich spacerów jest kościół Santa Maria
Nuova, który tak jak kościół Maria del Calcinaio stoi na szerokiej terasie poniżej miasteczka.
Z szosy Montanina patrzę teraz w dół na jego smukły kształt, symetryczne zaokrąglenia,
wdzięczną kopułę, akwamarynę i brąz szkliste w słońcu. Chociaż kościół Calcinaio jest
sławniejszy, bo zaprojektowany przez Francesca di Giorgio Martiniego, to jednak Santa Maria
Nuova bardziej cieszy oko. Swymi liniami zaprzecza pojęciu ciężkości. Wygląda tak, jak
gdyby tam sfrunął i zaraz mógł cudem ulecieć w inne miejsce.
Zawracając od bramy Montanina do miasteczka idę w stronę innego kościoła, skarbu.
Ten kościół San Niccolo nie jest taki stary, zbudowano go w połowie piętnastego wieku. Jego
wystrój, jak w kościele San Cristoforo, jest amatorski i uroczy. Poważne jednak dzieło sztuki
to dwustronny obraz Signorellego: po jednej stronie Zdjęcie z Krzyża po drugiej Madonna z
Dzieciątkiem. Miała być do noszenia w procesji, teraz może go odwracać tylko kustosz. W
upalny dzień dobrze w tym kościele odpocząć. Wzrok się rozkoszuje, stopy na kamiennej
podłodze ochłoną. Przy wyjściu objawia mi się prawie ukryty mały Chrystus Gina
Severiniego, jeszcze jednego słynnego kortończyka. Severini, sygnatariusz manifestu
malarstwa futurystycznego i wierny hasłu zabić poświatę księżyca nie bardzo mi się
kojarzy ze sztuką religijną. Futuryści zerwali z przeszłością, pokochali maszyny, szybkość,
przemysł. W restauracjach i barach miasteczka widuję plakaty z reprodukcjami obrazów
Severiniego, pełnych kolorów, wiru, energii. Ale nad jednym ze stolików w barze Sport
zobaczyłam jego pędzla nowoczesną Madonnę z Dzieciątkiem. Niepodobna do wszystkich
innych, które widziałam, ma piersi wielkości melonów. Zwykłe piersi Madonny wydają się [ Pobierz całość w formacie PDF ]