[ Pobierz całość w formacie PDF ]

całym pokoju. Brudnymi rękami sięgnął na drugą stronę stołu po kanapkę i usiadł, wyraznie
się garbiąc.
- No co? Powiedziałem coś nie tak? - burknął z pełnymi ustami.
Malutkie staruszki bladymi palcami dotknęły zaczerwienionych policzków. Gdy
wróciły do rozmowy, jedynym tematem była ostatnia suknia, którą uszyły dla tej dziewczyny,
i hafty na rąbku, których sobie zażyczyła, jakby ktokolwiek poza szwaczkami zauważał takie
detale.
Matka wymieniła z Joną krótki uśmiech, a potem dolała mu mięty do filiżanki.
- Kiedy spotykasz się na herbacie z lady Sabachthani, Jona?
Szwaczki umilkły.
- Za parę tygodni. Ona chce się poradzić w sprawie przestępczości w dzielnicach.
Chce, żebym powiedział jej, jak może pomóc. Nijak, tak jej powiem. Trzeba by spalić całe
miasto i wszystkich rozpędzić.
- Zaprosiła go na herbatę - pochwaliła się matka przed koleżankami. - Gdy miną
deszcze, będzie chodził na bale. Tańczył z kobietami, które kupują u nas suknie. Ach, czyż w
mundurze nie wygląda pięknie?
%7ładna z kobiet nie odpowiedziała. Niektóre odstawiły filiżanki. Jedna zebrała się do
wyjścia.
- Teraz to już bzdury gadasz - obruszyła się.
Jona dolał sobie brandy. Nie stać ich było na cukier, musieli więc używać taniej brandy,
by zagłuszyć smak taniej, gorzkiej mięty. Im więcej o tym myślał, tym więcej brandy chciał
sobie dolać.
Lady Ela piła herbatki z każdym. Wystarczyło mieć niebieską krew, by prędzej czy
pózniej dostąpić tego  zaszczytu". Ostatnim razem, gdy miał okazję, Jona potrzebował raptem
pięciu minut, by grzecznie wskazano mu drzwi.
Jona biernie obserwował przesłuchanie wytwórcy świec, którego księgi rachunkowe
wzbudziły poważne wątpliwości Calipariego. Przejrzał te księgi, ale nie widział w nich nic
wartego całego tego zachodu.
- A głównym wydatkiem były... ? - Sierżant Calipari maglował wytwórcę świeczek na
wszystkie strony, czekając, aż się do czegoś przyzna. Wyglądało na to, że sobie poczeka.
Jona popatrzył za okno. Chciał pójść do domu, wziąć zimną kąpiel, otworzyć butelkę
wina i udawać, że uciął sobie drzemkę. Tak podobno robili wszyscy po długim dniu w pracy.
Sierżant Calipari pstryknął palcami. Jona skinął głową. Płynnym ruchem wyciągnął
spod stołu młotek, który trzymał na kolanie, i znienacka uderzył nim przesłuchiwanego w
kciuk.
Wytwórca świeczek wrzasnął. Wsadził kciuk do ust i ssał, kwiląc jak małe dziecko.
Jego paznokieć połamał się i krwawił.
Jona znów odwrócił się do okna. Wydawało mu się, że zobaczył przelatującego ptaka,
ale to mogło być coś na wietrze, cokolwiek. Chciał porządnie wymoczyć się w zimnej kąpieli
z butelką wina, którą niedawno dostał w ramach łapówki, a potem mógłby kupić sobie lepszą
kiełbasę za pieniądze schowane na dachu. Matka nie miała pojęcia ani o nich, ani o tym, skąd
się tam wzięły. Zauważyła tylko, że w domu bywa lepsze jedzenie.
Jona spojrzał pod nogi. Zmarszczył brwi. Przesłuchiwany, łykając łzy i trzymając się za
skrwawiony kciuk, recytował wszystkie imiona i nazwiska, jakie mu do głowy przyszły.
Calipari skrupulatnie spisywał listę. Potem da ją pisarczykom, by sporządzili oficjalne
nakazy, a wszyscy przestępcy trafią za kratki za niepłacenie podatków, z wyjątkiem tego
wytwórcy świec. Informatora puszczą wolno, póki nie będzie znów potrzebny albo gdy jego
występki okażą się jednak zbyt poważne, by mu je puścić płazem. Czy Calipari powiedział
mu, że może odejść? Sierżant wyszedł, by wydać polecenia pisarczykom, a Jona został sam z
łkającym wytwórcą świec. Uniósł młotek.
- Proszę... - Delikwent patrzył na niego z przerażeniem.
- Zabieraj się stąd. I to szybko, bo rozkwaszę ci coś jeszcze.
Wytwórca świec rzucił się do drzwi.
Jona nie był pewien - może Calipari chciał aresztować tego typka? Ale nie pozwoliłby
mu opuścić posterunku, gdyby mieli go przyskrzynić. Wciąż niepewny, poszedł do aresztu,
by zobaczyć, czy wytwórca świec tam jest. Znalazł tylko Tripolego w jednej z pustych cel.
Wcześniej we dwóch osuszyli flaszkę taniej whisky i pijany Tripoli zasnął na pryczy.
Jona zastanawiał się przez chwilę, czy nie zamknąć kolegi w celi, tak dla żartu. Poszedł
jednak do głównego biura, gdzie urzędowały pisarczyki, by zapytać, co się stało z wytwórcą
świeczek. Calipari zmarszczył nos, gdy poczuł od niego alkohol, i rozkazał mu iść do domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl