[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozumiem mruknęła po chwili Róża. Ale w takim razie czemu ucie-
kłeś?
Nie trzymali się już za ręce.
Nie wiesz? Irytowało go, że Róża nic nie pojmuje, bo on sam też wcze-
śniej niczego nie dostrzegał. Czarnoksiężnik nie może zadawać się z kobietami.
Z czarownicami. Mieć z nimi cokolwiek wspólnego.
Wiem przecież. To ich niegodne.
Nie tylko.
Ależ tak. Założę się, że musiałeś zapomnieć wszystkie zaklęcia, których
cię nauczyłam. Prawda?
To nie to samo.
Nie. To nie Wielka Sztuka. Prawdziwa Mowa. Czarnoksiężnik nie może
kalać sobie ust zwykłymi słowami. Słabe jak kobiece czary, złośliwe jak kobiece
czary . Myślisz, że nie wiem, co mówią ludzie? Czemu zatem wróciłeś?
92
%7łeby cię zobaczyć.
Po co?
A jak sądzisz?
Nigdy nie posyłałeś do mnie swoich myśli, nie pozwalałeś mi dotrzeć do
siebie. Stale cię nie było. Miałam czekać, póki nie znudzi cię zabawa w maga?
Znudziło mnie czekanie. Jej ledwie słyszalny głos zabrzmiał dziwnie ochryple.
Z kimś się spotykasz rzekł Diament z niedowierzaniem. Jak mogła tak
go zdradzić? Kto to?
Nie twoja sprawa! Odchodzisz, odwracasz się do mnie plecami. Czarno-
księżnicy nie zadają się z takimi jak ja, jak moja matka. Nie obchodzi ich, co
robimy. Cóż, mnie także nie obchodzi, co robisz. Idz stąd.
Diament, głodny, zrozpaczony, niezrozumiany, wyciągnął ręce, pragnąc znów
ją przytulić, sprawić, by ich ciała zrozumiały się jak kiedyś, powtórzyć ów pierw-
szy mocny uścisk, w którym zawarły się wszystkie lata ich życia. Nagle odkrył, że
stoi krok dalej, mrugając oślepionymi oczami. W uszach mu dzwoniło, ręce pie-
kły boleśnie. W oczach Róży płonęła błyskawica, z zaciśniętych dłoni strzelały
iskry.
Nigdy więcej tego nie rób szepnęła.
Nie ma obaw odparł Diament. Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Aodyż-
ka suszonej szałwi wplątała mu się we włosy i uniósł ją ze sobą.
* * *
Tę noc spędził w starej kryjówce wśród łozin. Miał nadzieję, że może zjawi
się Róża, ale nie przyszła. Wkrótce pokonało go zmęczenie i zasnął. Ocknął się
o pierwszym chłodnym brzasku. Usiadł na ziemi i zaczął rozmyślać. Przyjrzał
się swemu życiu w owym zimnym świetle. Wyglądało inaczej, niż dotąd sądził.
Podszedł do strumienia, w którym nadano mu imię. Napił się wody, umył twarz
i ręce, poprawił ubranie i ruszył przez miasto do pięknego domu przy głównej
ulicy, domu ojca.
Po pierwszych uściskach i okrzykach radości służący i matka posadzili go
za stołem. Po śniadaniu, z brzuchem pełnym ciepłej strawy i lodowatą odwagą
w sercu stanął przed ojcem, który wyszedł wcześnie rano, by wyprawić wozaków
do Wielkiego Portu, i dopiero teraz wrócił.
Objęli się.
I cóż, synu? Mości Szalej pozwolił ci nas odwiedzić?
Nie, ojcze. Odszedłem.
Złoty zastygł w bezruchu. Po chwili przysunął sobie talerz i usiadł.
93
Odszedłeś powtórzył.
Tak, ojcze. Uznałem, że nie chcę być czarnoksiężnikiem.
Hmm mruknął Złoty, przełykając kolejny kęs. Odszedłeś z własnej
woli? Za zgodą mistrza?
Z własnej woli. Bez jego zgody.
Złoty powoli żuł kawałek mięsa, wbijając wzrok w blat. Diament widywał
już podobną minę u ojca raz, gdy leśnik doniósł o groznej chorobie atakującej
kasztanowe gaje, i drugi, gdy kupiec odkrył, że handlarz mułów go oszukał.
Chciał, abym popłynął do szkoły na Roke i wstąpił na naukę do Mistrza
Przywołań. Zamierzał mnie tam wysłać. Postanowiłem, że nie chcę.
Po dłuższej chwili, wciąż nie podnosząc wzroku, ojciec spytał:
Czemu?
Nie tego pragnę w życiu.
I znów milczeli. Złoty zerknął na żonę, która stała przy oknie, wsłuchana
w każde słowo. Potem przeniósł wzrok na syna. Powoli gniew, zawód i zmiesza-
nie na jego twarzy ustąpiły czemuś znacznie prostszemu, błogiemu zadowoleniu.
Zdawało się, że lada moment mrugnie porozumiewawczo.
Rozumiem rzekł. Czego zatem pragniesz?
Cisza.
Tego odparł Diament spokojnie, nie patrząc na rodziców.
Ha! wykrzyknął Złoty. Nie ukrywam, że cieszę się, synu. Jednym
kęsem pochłonął pasztecik. Nauka magii, wyjazd na Roke, to wszystko od
początku nie wydawało mi się rzeczywiste. Kiedy wyjechałeś, nie wiedziałem, po
co wciąż prowadzę interesy. Twój powrót nadaje temu sens, prawdziwy sens. Ale
powiedz, tak po prostu uciekłeś? Czy czarnoksiężnik wie, dokąd odszedłeś?
Nie. Napiszę do niego odrzekł Diament swym nowym, spokojnym gło-
sem.
Nie będzie zły? Powiadają, że czarnoksiężnicy bywają skorzy do gniewu.
Pyszni.
Będzie, ale niczego nie zrobi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Rozumiem mruknęła po chwili Róża. Ale w takim razie czemu ucie-
kłeś?
Nie trzymali się już za ręce.
Nie wiesz? Irytowało go, że Róża nic nie pojmuje, bo on sam też wcze-
śniej niczego nie dostrzegał. Czarnoksiężnik nie może zadawać się z kobietami.
Z czarownicami. Mieć z nimi cokolwiek wspólnego.
Wiem przecież. To ich niegodne.
Nie tylko.
Ależ tak. Założę się, że musiałeś zapomnieć wszystkie zaklęcia, których
cię nauczyłam. Prawda?
To nie to samo.
Nie. To nie Wielka Sztuka. Prawdziwa Mowa. Czarnoksiężnik nie może
kalać sobie ust zwykłymi słowami. Słabe jak kobiece czary, złośliwe jak kobiece
czary . Myślisz, że nie wiem, co mówią ludzie? Czemu zatem wróciłeś?
92
%7łeby cię zobaczyć.
Po co?
A jak sądzisz?
Nigdy nie posyłałeś do mnie swoich myśli, nie pozwalałeś mi dotrzeć do
siebie. Stale cię nie było. Miałam czekać, póki nie znudzi cię zabawa w maga?
Znudziło mnie czekanie. Jej ledwie słyszalny głos zabrzmiał dziwnie ochryple.
Z kimś się spotykasz rzekł Diament z niedowierzaniem. Jak mogła tak
go zdradzić? Kto to?
Nie twoja sprawa! Odchodzisz, odwracasz się do mnie plecami. Czarno-
księżnicy nie zadają się z takimi jak ja, jak moja matka. Nie obchodzi ich, co
robimy. Cóż, mnie także nie obchodzi, co robisz. Idz stąd.
Diament, głodny, zrozpaczony, niezrozumiany, wyciągnął ręce, pragnąc znów
ją przytulić, sprawić, by ich ciała zrozumiały się jak kiedyś, powtórzyć ów pierw-
szy mocny uścisk, w którym zawarły się wszystkie lata ich życia. Nagle odkrył, że
stoi krok dalej, mrugając oślepionymi oczami. W uszach mu dzwoniło, ręce pie-
kły boleśnie. W oczach Róży płonęła błyskawica, z zaciśniętych dłoni strzelały
iskry.
Nigdy więcej tego nie rób szepnęła.
Nie ma obaw odparł Diament. Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Aodyż-
ka suszonej szałwi wplątała mu się we włosy i uniósł ją ze sobą.
* * *
Tę noc spędził w starej kryjówce wśród łozin. Miał nadzieję, że może zjawi
się Róża, ale nie przyszła. Wkrótce pokonało go zmęczenie i zasnął. Ocknął się
o pierwszym chłodnym brzasku. Usiadł na ziemi i zaczął rozmyślać. Przyjrzał
się swemu życiu w owym zimnym świetle. Wyglądało inaczej, niż dotąd sądził.
Podszedł do strumienia, w którym nadano mu imię. Napił się wody, umył twarz
i ręce, poprawił ubranie i ruszył przez miasto do pięknego domu przy głównej
ulicy, domu ojca.
Po pierwszych uściskach i okrzykach radości służący i matka posadzili go
za stołem. Po śniadaniu, z brzuchem pełnym ciepłej strawy i lodowatą odwagą
w sercu stanął przed ojcem, który wyszedł wcześnie rano, by wyprawić wozaków
do Wielkiego Portu, i dopiero teraz wrócił.
Objęli się.
I cóż, synu? Mości Szalej pozwolił ci nas odwiedzić?
Nie, ojcze. Odszedłem.
Złoty zastygł w bezruchu. Po chwili przysunął sobie talerz i usiadł.
93
Odszedłeś powtórzył.
Tak, ojcze. Uznałem, że nie chcę być czarnoksiężnikiem.
Hmm mruknął Złoty, przełykając kolejny kęs. Odszedłeś z własnej
woli? Za zgodą mistrza?
Z własnej woli. Bez jego zgody.
Złoty powoli żuł kawałek mięsa, wbijając wzrok w blat. Diament widywał
już podobną minę u ojca raz, gdy leśnik doniósł o groznej chorobie atakującej
kasztanowe gaje, i drugi, gdy kupiec odkrył, że handlarz mułów go oszukał.
Chciał, abym popłynął do szkoły na Roke i wstąpił na naukę do Mistrza
Przywołań. Zamierzał mnie tam wysłać. Postanowiłem, że nie chcę.
Po dłuższej chwili, wciąż nie podnosząc wzroku, ojciec spytał:
Czemu?
Nie tego pragnę w życiu.
I znów milczeli. Złoty zerknął na żonę, która stała przy oknie, wsłuchana
w każde słowo. Potem przeniósł wzrok na syna. Powoli gniew, zawód i zmiesza-
nie na jego twarzy ustąpiły czemuś znacznie prostszemu, błogiemu zadowoleniu.
Zdawało się, że lada moment mrugnie porozumiewawczo.
Rozumiem rzekł. Czego zatem pragniesz?
Cisza.
Tego odparł Diament spokojnie, nie patrząc na rodziców.
Ha! wykrzyknął Złoty. Nie ukrywam, że cieszę się, synu. Jednym
kęsem pochłonął pasztecik. Nauka magii, wyjazd na Roke, to wszystko od
początku nie wydawało mi się rzeczywiste. Kiedy wyjechałeś, nie wiedziałem, po
co wciąż prowadzę interesy. Twój powrót nadaje temu sens, prawdziwy sens. Ale
powiedz, tak po prostu uciekłeś? Czy czarnoksiężnik wie, dokąd odszedłeś?
Nie. Napiszę do niego odrzekł Diament swym nowym, spokojnym gło-
sem.
Nie będzie zły? Powiadają, że czarnoksiężnicy bywają skorzy do gniewu.
Pyszni.
Będzie, ale niczego nie zrobi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]