[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziecko, kolejny awans, może kolejny kurs czy studia.
Tutaj, w Trzecim Zwiecie, to nie do pomyślenia.
Nie chodzi nawet o to, że znacznie trudniej jest planować, bo liczba nieprzewidywalnych
zmiennych wyklucza jakiekolwiek rozsądne czy wiarygodne prognozowanie. Nie, ta różnica
leży głębiej - gdzieś w świadomości, w postrzeganiu świata. Trudno mi to zrozumieć, jeszcze
trudniej opisywać, nasuwają się tylko metafory, nieoddające pełni zagadnienia. Najprościej
byłoby powiedzieć to tak: podczas gdy my, ludzie z Ziemi, postrzegamy czas jako drogę
(jednokierunkową), mieszkańcy Trzeciego Zwiata widzą czas jako planszę (na przykład
szachownicę), a życie jako grę. Oczywiście większość mieszkańców Trzeciego Zwiata porusza
się w jedną stronę - jak pionki, których ruch możliwy jest w jednym kierunku, od krawędzi
początkowej do krawędzi końcowej (chyba że ktoś lub coś tę drogę skróci). Są jednak na
szachownicy figury mogące zmierzać w dowolnym kierunku: konie, gońce, wieże czy wreszcie
- hetman.
Czarownik - brnąc konsekwentnie w metaforę - jest właśnie takim hetmanem.
Jak plansza długa i szeroka, nie ma dla niego granic, może iść w tył, w przód, w bok -
wedle życzenia. Może wpływać na to, jak poruszają się pionki, może eliminować inne figury,
może spowodować, że jednocześnie na planszy znajdzie się dwóch hetmanów.
Może wywrócić planszę.
Nie wierzę w to i sądzę, że nie mógłbym w to uwierzyć, nawet gdyby to była prawda.
Umysł podąża wyuczonymi torami, nie zaakceptuje pewnych informacji, nie ma siły - prędzej
siÄ™ rozpadnie.
Wiele jest jednak poszlak wskazujących, że tutejsi nie okłamują mnie w tym względzie.
Nie dowodów, w takich sytuacjach nigdy nie ma dowodów, cud prawdziwy, niemieszczący się
nawet w pokrętnej logice Legendy, nigdy nie daje się złapać za rękę. Lecz zawsze zostawia
ślady, kręgi na wodzie, poszlaki.
Ot, choćby portrety.
Portret pierwszy sprzed ledwie stu lat (to, mierzÄ…c miarÄ… Trzeciego Zwiata, naprawdÄ™
niewiele) - wówczas ostatni raz widziano Czarownika. Traf (a może wcale nie traf? - żyjąc
tutaj, przestaję wierzyć w przypadki) chciał, że tym, który go spotkał, był sławny tutejszy
malarz, nazywany  mistrzem portretów . Spotkanie odbyło się na pustkowiu, w smutnej
opuszczonej chacie, w pół drogi między Płaskowyżem Czerwonym a Doliną Trzech Garbów,
na ziemi niczyjej. Pamiątką jest zamalowana ściana budynku z jasnego kamienia: skreślona
czarnymi farbami ponura twarz, ostre oczy, ostry nos, zaciśnięta kreska ust - malunek jest
skromny, lecz wykonany pewną ręką, znać w nim kunszt zawodowca, widać wierność
szczegółu, pietyzm. Dlatego nie ma najmniejszych wątpliwości, że podobizna przedstawia
osobę młodą. Ile on może mieć lat, myślę, trzydzieści, trzydzieści pięć?
A przecież podobizna wcześniejsza (o pięćset lat!), ta, którą widziałem jeszcze w Białej
Wieży, wyryta w czarnym, dziwnym kamieniu, wyrzuconym przez tutejszy wulkan i
niemającym swego ziemskiego odpowiednika, również wierna, również obrobiona ręką
kryjącą w sobie kunszt i umiejętność - przedstawia starca! Sędziwego mężczyznę (bez
wątpienia jest on podobny do tego ze ściany chaty, mógłby na przykład być jego
prapradziadkiem), z czołem usianym wieloma bruzdami, który powoli zbliża się do kresu
żywota.
Trudno oczywiście mieć pewność, że na obu dziełach sztuki widnieje twarz tej samej
osoby, ba, jeszcze trudniej byłoby uwierzyć, że to ów mityczny Czarownik. Niemniej
wielokrotnie  biali (również z pomocą Królikarni) podejmowali próby zniszczenia tych
pamiątek. W ruch szedł dynamit, trotyl, młoty pneumatyczne, ultrawytrzymałe wiertła, szły
wielkie koparki, szła farba, mająca przykryć to, co namalowano na ścianie opuszczonej
karczmy.
Bez rezultatu.
Coś więc w tym musi być, myślę, następna zagadka Trzeciego Zwiata, której zapewne nie
zdążę przeniknąć, po raz kolejny dochodząc do wniosku, że pół roku to zdecydowanie zbyt
krótko.
Chciałbym dowiedzieć się, kim był ów Czarownik (bo zaczynam się przekonywać, że
ktoś taki musiał przemierzać swego czasu tutejsze szlaki, nawet jeśli większość opowieści o
nim jest wymyślona; musiał istnieć jakiś autentyczny pierwowzór).
Chciałbym go spotkać; powoli, w miarę podróży na Południe, staje się to moją obsesją.
Chciałbym być tym, który zobaczy jego twarz.
FOTOGRAFIA 4 - FABRYKA
Na fabrykę, uwiecznioną przeze mnie na rozmytym, poruszonym zdjęciu natrafiamy
znienacka, niespodzianie - jest trzeci dzień podróży (według lokalnego czasu), kilka godzin
wcześniej minęliśmy posterunki Królikarni, oficer poinstruował nas, że okolica spokojna, ale
mamy być uważni, bo w tych stronach nigdy nie można być całkiem bezpiecznym. O zakładach
przemysłowych nie wspomniał słowem, nie sposób ich jednak nie zauważyć. Płot wyrasta z
traw (jedziemy rozległą równiną, wyjechaliśmy już z gór, w których kryje się Biała Wieża),
roślinność skarlała, pokryła się plamami, jest brzydka, powietrze cuchnie. Co jakiś czas,
wzdłuż ogrodzenia, wyrastają metalowe wieżyczki strażnicze, zza płotu rozlega się ujadanie
psów, a na niebie kołuje kilka ogromnych ptaków.
Goblin - kierowca, Trzynasty z Miotu, bardzo gadatliwy, wyjaśnia mi pospiesznie, że to
sępy. Gdzieś tam, może w jednej z metalowych wieżyczek, stoi bestryj. Stoi, ma zamknięte
oczy, ale mimo to widzi - obserwuje okolicÄ™, korzystajÄ…c z oczu ptaszysk (sÄ… dwukrotnie
większe niż te, jakie możemy spotkać na Ziemi, mam wrażenie, że swymi rozmiarami gwałcą
prawa fizyki).
Zatem wiedzą, że nadjeżdżamy, mówię, a goblin skwapliwie kiwa głową.  Od dłuższego
czasu. CzekajÄ… na nas .
Kiedy podchodzimy bliżej do płotu, dostrzegamy w oddali potężne zabudowania -
wysokie hale magazynowe, niższe pomieszczenia produkcyjne, stalowe kominy, z których
bucha dym, tysiące małych sylwetek uwijających się pomiędzy labiryntem prostokątnych
budynków. Spostrzegam również, że jest i druga linia umocnień, oddzielona od pierwszej
pasem ziemi niczyjej (zapewne zaklętej, mruczy pod nosem Elah, wejdziesz bez amuletu i
zmienisz się w kamień), ściany budynków też pokryto ochronnymi zaklęciami - istna forteca,
myślę, ten obiekt jest lepiej strzeżony niż Biała Wieża czy bazy Królikarni.
Niewiele trzeba czasu, by zrozumieć, że mam przed sobą jeden z przykładów ezoteringu -
nazwa ta to zgrabny termin opisujący rozwiązanie wdrożone przez bardzo wiele ziemskich
firm. Chcieliby to zresztą stosować wszyscy, ale, po pierwsze, koncesje wydaje tylko rząd
Rzeczpospolitej, a poza tym ezotering podlega reglamentacji ograniczającej odpływ miejsc
pracy do Legend. Jednak ci, którym koncesję uda się uzyskać (za astronomiczne pieniądze),
czują się, jakby złapali Pana Boga za nogi. Relokacja spłaca się już w pierwszym roku
działalności.
Wezmy pierwszÄ… z brzegu kwestiÄ™ - prawo pracy. Ów uciążliwy zespół norm rozpleniÅ‚ siÄ™ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl