[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jesteśmy na tyle duzi, że ich udzwigniemy. Albo...
 Albo...
 Wynajmę ruską mafię i poproszę, żeby wysadzili ich biuro w powietrze.
 Nie mów głupstw  powiedziała, po czym wzięła go za ręce i jak malutkie
dziecko poprowadziła krok po kroku ku sofie.
Nie wiedziała, co poradzić Jamesowi, ale coś jej się przypomniało.
 Wiesz, mamy w Paryżu trochę podobną sytuację  powiedziała.
 Naprawdę?
 Tak. Nasza firma zajmowała się kiedyś na dużą skalę wydawaniem
programów wystaw, broszur na temat sztuki, a nawet niewielkich albumów. Dziś
robimy tego dużo mniej, ale wciąż utrzymujemy ten dzid;. Nazywa się działem
publikacji i promocji, choć akurat z promocją ma niewiele wspólnego. Tam też
personel jest dość stary, średnia wieku koło pięćdziesiątki, i, że tak powiem, silnie
przywiązany do swoich stołków.
 I jak sobie z tym poradziliście?
 Z początku było strasznie, podobnie jak, z tego, co słyszę, teraz u ciebie.
Szefostwo firmy dostawało furii, bo wydawało się, że tamci nie chcą palcem
kiwnąć, żeby się przeorientować. Co więcej, wściekli na nich byli też ludzie z
pozostałych działów, bo uważali, słusznie zresztą, że pracują dość ciężko dla
sukcesu firmy, a tamci po prostu dają się nieść na fali.
 I co było potem?
 Potem, za radą jakiegoś trenera biznesu, wyznaczono jedną osobę, w miarę
młodą kobietę, do nadzorowania procesu transformacji tego działu. Ta kobieta
spokojnie, ale stanowczo zakomunikowała pracownikom działu publikacji i
promocji, że jeżeli sprawy pozostaną w niezmienionym stanie, to będą musieli ich
dział zamknąć, nawet za cenę gigantycznych odpraw, a wszelkie publikacje zlecać
odtąd firmie zewnętrznej. Powiedziano im też, że jest również możliwa inna droga:
droga powolnej, krok po kroku transformacji, która w mało bolesny sposób może
ich doprowadzić do punktu, w którym staną się rentowni. Ku pewnemu zdziwieniu
reszty personelu, pracownicy tego działu Zgodzili się na przekształcenia. Podpisali
z firmą specjalny pakt, w którym zobowiązali się w takim a takim okresie osiągnąć
konkretne cele i, ponownie zaskakując wszystkich, zdołali się wywiązać z tych
obietnic. Dziś funkcjonują bez zarzutu, a cala transformacja odbyła się bez ani
jednego zwolnienia, jeśli nie liczyć trzech osób, które w normalnym trybie przeszły
na emeryturę, a na ich miejsce zatrudniono dwoje młodych. Wiem to wszystko
praktycznie z pierwszej ręki, ponieważ przyjazniłam się z kobietą, która
nadzorowała transformację ich działu. W pewnym momencie nawet zamieszkała u
mnie, więc naprawdę byłyśmy sobie bliskie.
 Mieszkała u ciebie? W niewielkiej kawalerce?
 Wyprowadziła się od swojego chłopaka z dnia na dzień, bo zrobił coś
strasznego...
 Zdradzał ją?
 %7łeby tylko! Ale mniejsza z tym. Tak czy inaczej, Ivonne mieszkała u mnie
przez ponad miesiąc, zanim... wprowadziła się do kolejnego faceta. Jest dość
kochliwa i pewnie to nie jej ostatni związek. W każdym razie właśnie wtedy, kiedy
u mnie mieszkała, decydowały się losy działu publikacji i promocji.
 Ciekawe.  James wyglądał na autentycznie przejętego opowieścią. 
Sugerujesz, że ja też powinienem tak postąpić? Cierpliwie tłumaczyć ludziom z
tego wydawnictwa, że nie ma innej drogi jak transformacja?
 Myślę, że nie masz wyjścia: jeśli zostawisz sprawy tak, jak są, i pozwolisz,
by, jak to nazwałeś, ci ludzie byli waszą kulą u nogi, to będzie cię to ciągle uwierać
i spędzać ci sen z powiek. A tak, jest ogromna szansa, że rzecz się uda, Trzeba tym
ludziom uświadomić, że to również inwestycja w nich samych, w ich edukację, że
jako członkowie prężnego, przynoszącego firmie zyski zespołu będą się lepiej czuć
niż tu, gdzie są teraz: na tonącym statku pełnym dziur w pokładzie.
James zamyślił się.
 Brzmi to wszystko bardzo logicznie  powiedział po chwili.  Tylko skąd
miałbym wziąć tę osobę do nadzorowania ich transformacji? U siebie nie mam
nikogo takiego.
 Może trzeba wezwać z powrotem Cassie?  zasugerowała Jennifer,
uśmiechając się.
 Nie, nie  zareagował stanowczo James.  To nie wchodzi w grę.
 Dlaczego? Nie nadawałaby się.
 Wręcz przeciwnie, nadawałaby się. Była bardzo ambitna, lubiła swoją pracę,
szukała nowych wyzwań...
 Zatem co?
 Odeszła, trzaskając za sobą drzwiami. Ludzie dowiedzieli się o naszym
romansie i... to nie było dobre. Straciłem zaufanie, a w każdym razie szacunek u
części pracowników. Podjąłem wtedy żelazne postanowienie: nigdy więcej
romansów w pracy, nigdy nie łączyć życia prywatnego z zawodowym.
 No tak...  Z tonu głosu Jennifer trudno było wywnioskować, czy aprobuje
postanowienie Jamesa, czy też raczej nie wierzy, by długo w nim wytrwał.  W
takim razie, gdzie będziesz teraz szukać kobiety dla siebie?  dodała z filuternym
uśmieszkiem.
 Już ty się o to nie martw  odparł James.  Mam... pewien plan.
 O!  aż krzyknęła.  Zamieniam się cała w słuch.
 Ale go nie zdradzę.
 Braciszku, proszę! Umieram z ciekawości!
 Nie  rzekł stanowczo.  W każdym razie nie teraz. Ale też mam inny plan,
bardziej mnie w tej chwili absorbujący. Wymyśliłem, co zrobić z tym kulejącym
wydawnictwem.
 No?
 Znalazłem idealnego kandydata na poprowadzenie ich transformacji!
 Kogo?
 Ciebie!
 Mnie...?  Jennifer aż zatkało.  Jak to mnie?
 No, przygotowanie masz idealne: obserwowałaś takie przekształcenie w
Paryżu, dostając na jego temat informacje z pierwszej ręki. Jesteś osobą ambitną i
odpowiedzialną za to, co robisz. Masz cierpliwość do osób wymagających
dłuższego dostosowania się do zmienionych warunków, jak na przykład ja teraz, po
wczorajszym wypadku. Jesteś z jednej strony bardzo opiekuńcza, a z drugiej, tam
gdzie trzeba, twarda...
 Twarda? Ty mówisz o mnie?
 No, wyrzuciłaś mnie raz z domu, mimo że nie planowałem wychodzić 
wyjaśnił James z uśmiechem w oczach.
 Ach, no tak...
 Masz wprawdzie dobrą pracę w Paryżu, ale powiedziałaś, że powoli
zaczynasz odczuwać zmęczenie nią i coraz częściej myślisz o powrocie do Anglii,
już choćby po to, by być bliżej starzejącego się ojca.
Kiedy ja mu to wszystko zdążyłam powiedzieć?  zastanowiła się Jennifer. Czy
też to aż tak po mnie widać?
 No tak, ale...  odezwała się, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
 Krotko mówiąc, podjąłem decyzję: proponuję ci niniejszym pracę u mnie.
Będziesz nadzorować proces transformacji kulejącego wydawnictwa i
doprowadzisz je do rentowności. Ile wam to zajęło w Paryżu?
 Półtora roku.
 Ja dam ci dwa lata, bo coś mi mówi, że nasz przypadek jest trudniejszy.
Potem, jeżeli zechcesz zostać w firmie, poszukamy ci innego zajęcia, o podobnej
skali wyzwań i odpowiedzialności. Co ty na to?
 James... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl