[ Pobierz całość w formacie PDF ]
darniowej chaty. Usiadł na brzegu łóżka i oparł się o ścianę. Powieki ciążyły mu coraz
bardziej. Położył się na pryczy, żeby chwilę odpocząć, i natychmiast zapadł w głęboki, błogi
sen.
2
Obudził się z piersią wezbraną dojmującym posmakiem całkowitej porażki, tym razem
w starciu z sennością. Przeciągając się gnuśnie, spuścił rękę z krawędzi łóżka i jak senne
dziecko muskał lekko końcami palców brudną podłogę.
Czuł się cudownie, leżąc tak i nie mając nic do roboty, i przyszło mu wtedy do głowy,
że oprócz wynajdywania sobie obowiązków może narzucić sobie własne tempo. Przynajmniej
na razie. Uznał, że podobnie jak uległ senności, będzie teraz pozwalał sobie na inne
przyjemnostki. Nie zaszkodzi, jak trochę sobie poleniuchuję, pomyślał.
Cienie wpełzały przez drzwi chaty i Dunbar, ciekaw, jak długo spał, wsunął rękę do
kieszeni spodni i wyciągnął prosty, stary kieszonkowy zegarek, który niegdyś należał do jego
ojca. Kiedy przysunął go blisko twarzy, zobaczył, że stanął. Przez chwilę rozważał, czy nie
spróbować nastawić go na przybliżoną godzinę, ale zamiast tego położył stary, wytarty
chronometr na brzuchu i popadł w zamyślenie.
Jakie znaczenie ma teraz dla niego czas? Jakie kiedykolwiek miał znaczenie? Może i
był konieczny, na przykład przy przewożeniu rzeczy, ludzi i materiałów. Albo żeby dobrze
coś ugotować. W szkołach, przy ślubach, nabożeństwach, i żeby zdążyć do pracy.
Ale jakie znaczenie miał tutaj?
Porucznik Dunbar skręcił sobie papierosa i powiesił schedę po ojcu na haku, dwie
stopy nad łóżkiem. Paląc papierosa przyglądał się cyfrom na tarczy zegarka i zastanawiał się,
o ile owocniej byłoby pracować, gdy człowiek czuje chęć do pracy, jeść, gdy człowiek jest
głodny, spać, gdy człowiek jest śpiący.
Zaciągnął się głęboko papierosem i z zadowoleniem rozprostowując ramiona nad
głową, wydmuchał wstęgę niebieskawego dymu.
Jak dobrze będzie żyć jakiś czas bez czasu, pomyślał.
Nagle rozległ się na zewnątrz odgłos ciężkiego stąpania. Pojawił się, zniknął i pojawił
znowu. Jakiś ruchomy cień przeszedł przez wejście do chaty i za chwilę wielki łeb Cisca
zawisnął w drzwiach. Strzygł uszami, a oczy miał szeroko otwarte ze zdziwienia. Wyglądał
jak dziecko, które wtargnęło w niedzielny poranek do sanktuarium rodzicielskiej sypialni.
Porucznik Dunbar głośno się roześmiał. Bułanek położył uszy po sobie i potrząsnął
niedbale łbem, jakby udawał, że żadna kłopotliwa sytuacja nie ma miejsca. Jego wzrok
niedbale omiótł pomieszczenie. A potem spojrzał natarczywie na porucznika i stuknął
kopytem jak konie, które chcą strząsnąć z siebie muchy.
Dunbar wiedział, że czegoś chce.
Prawdopodobnie przejażdżki.
Stał koło domu już od dwóch dni.
3
Porucznik Dunbar nie miał zamiłowania do jazdy konnej. Nigdy nie szkolono go w
subtelnościach jezdziectwa. Jego konstytucja fizyczna, mocna pomimo złudnej szczupłości,
nie zaznała systematycznej gimnastyki.
Ale w koniach było jednak coś specjalnego. Kochał je od chłopięcych lat; może to
właśnie była przyczyna. Ale tak naprawdę przyczyna nie miała znaczenia. Znaczenie miało
jedynie to, że działo się coś dziwnego, gdy Dunbar wskakiwał na grzbiet konia, a zwłaszcza
konia tak obdarzonego przez naturę jak Cisco.
Między końmi a porucznikiem Dunbarem nawiązywało się porozumienie. Miał dar
rozszyfrowywania języka konia. A gdy raz go już opanował, mógł ulecieć pod niebiosa.
Dialekt Cisca opanował prawie od razu i niewiele było takich rzeczy, których nie byli w
stanie razem dokonać. Kiedy jechali, robili to z wdziękiem pary tancerzy.
Im bardziej nieskalanie, tym lepiej. Dunbar zawsze przedkładał jazdę na oklep nad
siodło, ale armia oczywiście nie zezwalała na takie rzeczy. Ludzie kaleczyli się i przy długich
kampaniach było to wykluczone.
Kiedy więc porucznik wkroczył do mrocznego magazynu, automatycznie sięgnął ręką
w kąt po siodło.
Wstrzymał się. Jedyną armią tutaj był on sam, a porucznik Dunbar wiedział, że się nie
pokaleczy.
Sięgnął więc w zamian po uzdę Cisca, zostawiając siodło.
Nie ujechali nawet dwudziestu jardów od zagrody, kiedy znowu zobaczył wilka.
Przyglądał się im z tego samego miejsca, które zajął poprzedniego dnia, na krawędzi skarpy
po drugiej stronie rzeki.
Wilk poruszył się, ale gdy zobaczył, że Cisco przystaje, niespiesznie powrócił do
pierwotnej pozycji i znów zaczął wpatrywać się w porucznika.
Dunbar przyjrzał mu się ze swej strony z większym niż poprzedniego dnia
zainteresowaniem. W porządku, to był ten sam wilk, dwie białe łaty na przednich łapach. Był
duży i silny, ale było w nim coś, co podszeptywało porucznikowi Dunbarowi, że najlepsze
lata ma już za sobą. Sierść miał wyliniałą i porucznikowi zdawało się, że widzi postrzępioną
rysę wzdłuż pyska, najpewniej starą ranę. Była w nim jakaś czujność świadcząca o wieku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
darniowej chaty. Usiadł na brzegu łóżka i oparł się o ścianę. Powieki ciążyły mu coraz
bardziej. Położył się na pryczy, żeby chwilę odpocząć, i natychmiast zapadł w głęboki, błogi
sen.
2
Obudził się z piersią wezbraną dojmującym posmakiem całkowitej porażki, tym razem
w starciu z sennością. Przeciągając się gnuśnie, spuścił rękę z krawędzi łóżka i jak senne
dziecko muskał lekko końcami palców brudną podłogę.
Czuł się cudownie, leżąc tak i nie mając nic do roboty, i przyszło mu wtedy do głowy,
że oprócz wynajdywania sobie obowiązków może narzucić sobie własne tempo. Przynajmniej
na razie. Uznał, że podobnie jak uległ senności, będzie teraz pozwalał sobie na inne
przyjemnostki. Nie zaszkodzi, jak trochę sobie poleniuchuję, pomyślał.
Cienie wpełzały przez drzwi chaty i Dunbar, ciekaw, jak długo spał, wsunął rękę do
kieszeni spodni i wyciągnął prosty, stary kieszonkowy zegarek, który niegdyś należał do jego
ojca. Kiedy przysunął go blisko twarzy, zobaczył, że stanął. Przez chwilę rozważał, czy nie
spróbować nastawić go na przybliżoną godzinę, ale zamiast tego położył stary, wytarty
chronometr na brzuchu i popadł w zamyślenie.
Jakie znaczenie ma teraz dla niego czas? Jakie kiedykolwiek miał znaczenie? Może i
był konieczny, na przykład przy przewożeniu rzeczy, ludzi i materiałów. Albo żeby dobrze
coś ugotować. W szkołach, przy ślubach, nabożeństwach, i żeby zdążyć do pracy.
Ale jakie znaczenie miał tutaj?
Porucznik Dunbar skręcił sobie papierosa i powiesił schedę po ojcu na haku, dwie
stopy nad łóżkiem. Paląc papierosa przyglądał się cyfrom na tarczy zegarka i zastanawiał się,
o ile owocniej byłoby pracować, gdy człowiek czuje chęć do pracy, jeść, gdy człowiek jest
głodny, spać, gdy człowiek jest śpiący.
Zaciągnął się głęboko papierosem i z zadowoleniem rozprostowując ramiona nad
głową, wydmuchał wstęgę niebieskawego dymu.
Jak dobrze będzie żyć jakiś czas bez czasu, pomyślał.
Nagle rozległ się na zewnątrz odgłos ciężkiego stąpania. Pojawił się, zniknął i pojawił
znowu. Jakiś ruchomy cień przeszedł przez wejście do chaty i za chwilę wielki łeb Cisca
zawisnął w drzwiach. Strzygł uszami, a oczy miał szeroko otwarte ze zdziwienia. Wyglądał
jak dziecko, które wtargnęło w niedzielny poranek do sanktuarium rodzicielskiej sypialni.
Porucznik Dunbar głośno się roześmiał. Bułanek położył uszy po sobie i potrząsnął
niedbale łbem, jakby udawał, że żadna kłopotliwa sytuacja nie ma miejsca. Jego wzrok
niedbale omiótł pomieszczenie. A potem spojrzał natarczywie na porucznika i stuknął
kopytem jak konie, które chcą strząsnąć z siebie muchy.
Dunbar wiedział, że czegoś chce.
Prawdopodobnie przejażdżki.
Stał koło domu już od dwóch dni.
3
Porucznik Dunbar nie miał zamiłowania do jazdy konnej. Nigdy nie szkolono go w
subtelnościach jezdziectwa. Jego konstytucja fizyczna, mocna pomimo złudnej szczupłości,
nie zaznała systematycznej gimnastyki.
Ale w koniach było jednak coś specjalnego. Kochał je od chłopięcych lat; może to
właśnie była przyczyna. Ale tak naprawdę przyczyna nie miała znaczenia. Znaczenie miało
jedynie to, że działo się coś dziwnego, gdy Dunbar wskakiwał na grzbiet konia, a zwłaszcza
konia tak obdarzonego przez naturę jak Cisco.
Między końmi a porucznikiem Dunbarem nawiązywało się porozumienie. Miał dar
rozszyfrowywania języka konia. A gdy raz go już opanował, mógł ulecieć pod niebiosa.
Dialekt Cisca opanował prawie od razu i niewiele było takich rzeczy, których nie byli w
stanie razem dokonać. Kiedy jechali, robili to z wdziękiem pary tancerzy.
Im bardziej nieskalanie, tym lepiej. Dunbar zawsze przedkładał jazdę na oklep nad
siodło, ale armia oczywiście nie zezwalała na takie rzeczy. Ludzie kaleczyli się i przy długich
kampaniach było to wykluczone.
Kiedy więc porucznik wkroczył do mrocznego magazynu, automatycznie sięgnął ręką
w kąt po siodło.
Wstrzymał się. Jedyną armią tutaj był on sam, a porucznik Dunbar wiedział, że się nie
pokaleczy.
Sięgnął więc w zamian po uzdę Cisca, zostawiając siodło.
Nie ujechali nawet dwudziestu jardów od zagrody, kiedy znowu zobaczył wilka.
Przyglądał się im z tego samego miejsca, które zajął poprzedniego dnia, na krawędzi skarpy
po drugiej stronie rzeki.
Wilk poruszył się, ale gdy zobaczył, że Cisco przystaje, niespiesznie powrócił do
pierwotnej pozycji i znów zaczął wpatrywać się w porucznika.
Dunbar przyjrzał mu się ze swej strony z większym niż poprzedniego dnia
zainteresowaniem. W porządku, to był ten sam wilk, dwie białe łaty na przednich łapach. Był
duży i silny, ale było w nim coś, co podszeptywało porucznikowi Dunbarowi, że najlepsze
lata ma już za sobą. Sierść miał wyliniałą i porucznikowi zdawało się, że widzi postrzępioną
rysę wzdłuż pyska, najpewniej starą ranę. Była w nim jakaś czujność świadcząca o wieku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]