[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rannej oraz papierosów.
— Jeżeli pan jest rzeczywiście tak zgłodniały, jak pan wygląda — powiedziała Dina
— to może lepiej odwrócimy się plecami, póki pan wszystkiego nie zje.
— Jestem tak zgłodniały — odparł Wallie Sanford smarując masłem naleśnik — że
100
nawet wasz wzrok mnie nie powstrzyma.
Gdy połknął ostatniego naleśnika, April biorąc termos do ręki spytała:
— Czy można nalać panu kawy?
— Lejcie kawę, sypcie róże — odrzekł Wallie Sanford wybuchając niepohamowanym
śmiechem.
— Zasypiemy pana chętnie, chociaż nie różami — ostro ucięła Dina — jeżeli się pan
natychmiast nie uspokoi.
Wallie Sanford ukrył twarz w dłoniach.
— Zgłoszę się na posterunku policji. Szukają mnie. Oddam się w ich ręce. Nie wy-
trzymam tego dłużej.
— Na co właściwie szanowny pan się uskarża? — zagadnęła April. — Na wikt czy na
usługę?
— Na to wyczekiwanie — odparł. — Na to ukrywanie się niczym złoczyńca. Przy-
puśćmy, że zamkną mnie w więzieniu. Nie mogą mnie tam zatrzymać długo, ponieważ
jestem niewinny. Przekonają się wreszcie o tym, Wykryją prawdziwego zabójcę Flory,
a wtedy mnie uwolnią.
— Będzie pan mógł zażądać odszkodowania za bezpodstawne uwięzienie — po-
wiedziała April. — Niegłupi pomysł. — Zwróciła się po chwili zastanowienia do Diny.
— Wiesz, może to nie jest zła myśl. Może powinien się zgłosić dobrowolnie.
— Co? — zdumiała się Dina. — Teraz, kiedy natrudziliśmy się tyle, żeby go ukryć?
— Mógłby zapuścić brodę i wyjechać do Ameryki Południowej — zaproponował
Archie.
— Bądź cicho, bo ja myślę — powiedziała April. Zmarszczyła czoło. — Przypuśćmy,
że pan Sanford zgłosi się do policji. Oni podejrzewają, że to on zabił panią Sanford. Kie-
dy go dostaną w swoje ręce, uspokoją się, a my będziemy mogli wykryć prawdziwego
mordercę bez przeszkód z ich strony.
— Tak, ale jeśli nam się nie uda wykryć prawdziwego mordercy — z namysłem spy-
tała Dina — co się wtedy stanie z panem Sanfordem?
— No, cóż, trzeba to zaryzykować — odparła April. I zaraz dodała: — On zresztą ma
alibi. Siedział w pociągu, kiedy usłyszeliśmy strzały.
— To prawda — zgodziła się Dina. — Ale ryzyko pozostaje wielkie.
— Muszę to zrobić — odezwał się Wallie Sanford. — Muszę!
— Czy ja wiem... — zaczęła Dina. Nagle coś sobie przypomniała: — Nie! Niech pan
z tym poczeka przynajmniej do jutra Może tylko do dzisiejszego wieczora. Obiecuje
pan?
Wallie Sanford patrzał na nią nie rozumiejąc.
— Dlaczego? — spytał.
— Niech pan nie pyta — rzekła Dina. — Proszę nam zaufać. My wiemy, co robimy.
101
Niech pan tu siedzi cicho, póki nie przyjdziemy znowu.
— Ale... — Wallie Sanford spochmurniał. — Przecież jesteście tylko dziećmi. Czy
wyobrażacie sobie, że możecie coś osiągnąć?
— Możemy wykluczyć jakiś motyw zbrodni z pańskiej strony — powiedziała z dużą
pewnością siebie Dina. — Wtedy chociaż pan zgłosi się do policji, nie będą mogli zna-
leźć uzasadnienia swoich podejrzeń. Rozumie pan? Będzie pan miał alibi i nie będzie
pan miał motywu. Będą musieli pana zwolnić.
— Jak to zrobicie? — pytał Wallie Sanford. — Jak to możliwe?
— Mniejsza z tym jak — odparła Dina. — Dość, że mamy na to sposób.
W końcu obiecał im czekać w kryjówce, póki nie przyjdą po raz drugi.
— Przyślę Archiego — obiecała Dina — z sandwiczami i świeżą kawą. Postaramy się
też o coś do czytania. A teraz, do widzenia, niech się pan trzyma!
Trójka zaraz wróciła do domu. Dina przygotowała z resztek indyczki sandwicze, na-
lała do termosu kawy, April zaś wyszukała cały stos ilustrowanych pism. Wszystko to
Archie zaniósł do szałasu, podczas gdy dziewczynki porządkowały naczynia po śnia-
daniu.
— No, jak tam, — spytała Dina trochę niespokojnie, gdy Archie wszedł znowu do
kuchni.
Archie uspokoił ją jednak.
— Pali papierosy i czyta gazetę — zameldował.
— No, będzie chyba siedział cicho — powiedziała Dina. — Przynajmniej mam taką
nadzieję... — Nagle, porzucając na wpół tylko umyty dzbanek od kawy, dodała: — To
byłoby straszne, gdyby się okazało, że on to jednak zrobił!
Archie, łasujący jakieś okruchy w pudle po biszkoptach, spytał:
— Że zrobił co?
— Że ukradł dwanaście pączków, które schowałam w puszce od mąki — wyjaśni-
ła April,
— Ja ich nie brałem! — tonem obrażonej niewinności krzyknął Archie. — A zresztą
nie w puszce od mąki, tylko w pace na kartofle, i nie dwanaście, tylko dwa, i, jeden już
był i tak nadgryziony.
— Cicho, dzieci! — powiedziała Dina. — Mówmy poważnie. Przypuśćmy, że to jed-
nak Wallie Sanford zabił Florę...
— Niemożliwe — stwierdził Archie. — On ma alibi. April poszła spojrzeć na zegar,
czy już czas wstawiać kartofle...
— Archie! — krzyknęła Dina. Archie umilkł.
— Nie, Dino — rzekła April. — On nie kłamał, kiedy nam mówił, że tego nie zrobił.
A poza tym...
— Zastanów się — odparła Dina. — Gdyby okazało się, że to on... Och! Odpowiada-
102
libyśmy jako wspólnicy! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
rannej oraz papierosów.
— Jeżeli pan jest rzeczywiście tak zgłodniały, jak pan wygląda — powiedziała Dina
— to może lepiej odwrócimy się plecami, póki pan wszystkiego nie zje.
— Jestem tak zgłodniały — odparł Wallie Sanford smarując masłem naleśnik — że
100
nawet wasz wzrok mnie nie powstrzyma.
Gdy połknął ostatniego naleśnika, April biorąc termos do ręki spytała:
— Czy można nalać panu kawy?
— Lejcie kawę, sypcie róże — odrzekł Wallie Sanford wybuchając niepohamowanym
śmiechem.
— Zasypiemy pana chętnie, chociaż nie różami — ostro ucięła Dina — jeżeli się pan
natychmiast nie uspokoi.
Wallie Sanford ukrył twarz w dłoniach.
— Zgłoszę się na posterunku policji. Szukają mnie. Oddam się w ich ręce. Nie wy-
trzymam tego dłużej.
— Na co właściwie szanowny pan się uskarża? — zagadnęła April. — Na wikt czy na
usługę?
— Na to wyczekiwanie — odparł. — Na to ukrywanie się niczym złoczyńca. Przy-
puśćmy, że zamkną mnie w więzieniu. Nie mogą mnie tam zatrzymać długo, ponieważ
jestem niewinny. Przekonają się wreszcie o tym, Wykryją prawdziwego zabójcę Flory,
a wtedy mnie uwolnią.
— Będzie pan mógł zażądać odszkodowania za bezpodstawne uwięzienie — po-
wiedziała April. — Niegłupi pomysł. — Zwróciła się po chwili zastanowienia do Diny.
— Wiesz, może to nie jest zła myśl. Może powinien się zgłosić dobrowolnie.
— Co? — zdumiała się Dina. — Teraz, kiedy natrudziliśmy się tyle, żeby go ukryć?
— Mógłby zapuścić brodę i wyjechać do Ameryki Południowej — zaproponował
Archie.
— Bądź cicho, bo ja myślę — powiedziała April. Zmarszczyła czoło. — Przypuśćmy,
że pan Sanford zgłosi się do policji. Oni podejrzewają, że to on zabił panią Sanford. Kie-
dy go dostaną w swoje ręce, uspokoją się, a my będziemy mogli wykryć prawdziwego
mordercę bez przeszkód z ich strony.
— Tak, ale jeśli nam się nie uda wykryć prawdziwego mordercy — z namysłem spy-
tała Dina — co się wtedy stanie z panem Sanfordem?
— No, cóż, trzeba to zaryzykować — odparła April. I zaraz dodała: — On zresztą ma
alibi. Siedział w pociągu, kiedy usłyszeliśmy strzały.
— To prawda — zgodziła się Dina. — Ale ryzyko pozostaje wielkie.
— Muszę to zrobić — odezwał się Wallie Sanford. — Muszę!
— Czy ja wiem... — zaczęła Dina. Nagle coś sobie przypomniała: — Nie! Niech pan
z tym poczeka przynajmniej do jutra Może tylko do dzisiejszego wieczora. Obiecuje
pan?
Wallie Sanford patrzał na nią nie rozumiejąc.
— Dlaczego? — spytał.
— Niech pan nie pyta — rzekła Dina. — Proszę nam zaufać. My wiemy, co robimy.
101
Niech pan tu siedzi cicho, póki nie przyjdziemy znowu.
— Ale... — Wallie Sanford spochmurniał. — Przecież jesteście tylko dziećmi. Czy
wyobrażacie sobie, że możecie coś osiągnąć?
— Możemy wykluczyć jakiś motyw zbrodni z pańskiej strony — powiedziała z dużą
pewnością siebie Dina. — Wtedy chociaż pan zgłosi się do policji, nie będą mogli zna-
leźć uzasadnienia swoich podejrzeń. Rozumie pan? Będzie pan miał alibi i nie będzie
pan miał motywu. Będą musieli pana zwolnić.
— Jak to zrobicie? — pytał Wallie Sanford. — Jak to możliwe?
— Mniejsza z tym jak — odparła Dina. — Dość, że mamy na to sposób.
W końcu obiecał im czekać w kryjówce, póki nie przyjdą po raz drugi.
— Przyślę Archiego — obiecała Dina — z sandwiczami i świeżą kawą. Postaramy się
też o coś do czytania. A teraz, do widzenia, niech się pan trzyma!
Trójka zaraz wróciła do domu. Dina przygotowała z resztek indyczki sandwicze, na-
lała do termosu kawy, April zaś wyszukała cały stos ilustrowanych pism. Wszystko to
Archie zaniósł do szałasu, podczas gdy dziewczynki porządkowały naczynia po śnia-
daniu.
— No, jak tam, — spytała Dina trochę niespokojnie, gdy Archie wszedł znowu do
kuchni.
Archie uspokoił ją jednak.
— Pali papierosy i czyta gazetę — zameldował.
— No, będzie chyba siedział cicho — powiedziała Dina. — Przynajmniej mam taką
nadzieję... — Nagle, porzucając na wpół tylko umyty dzbanek od kawy, dodała: — To
byłoby straszne, gdyby się okazało, że on to jednak zrobił!
Archie, łasujący jakieś okruchy w pudle po biszkoptach, spytał:
— Że zrobił co?
— Że ukradł dwanaście pączków, które schowałam w puszce od mąki — wyjaśni-
ła April,
— Ja ich nie brałem! — tonem obrażonej niewinności krzyknął Archie. — A zresztą
nie w puszce od mąki, tylko w pace na kartofle, i nie dwanaście, tylko dwa, i, jeden już
był i tak nadgryziony.
— Cicho, dzieci! — powiedziała Dina. — Mówmy poważnie. Przypuśćmy, że to jed-
nak Wallie Sanford zabił Florę...
— Niemożliwe — stwierdził Archie. — On ma alibi. April poszła spojrzeć na zegar,
czy już czas wstawiać kartofle...
— Archie! — krzyknęła Dina. Archie umilkł.
— Nie, Dino — rzekła April. — On nie kłamał, kiedy nam mówił, że tego nie zrobił.
A poza tym...
— Zastanów się — odparła Dina. — Gdyby okazało się, że to on... Och! Odpowiada-
102
libyśmy jako wspólnicy! [ Pobierz całość w formacie PDF ]