[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łazienki, garderoby, sypialnie i salony. Okna wewnętrznych pomieszczeń
wychodziły na ogromne podwórze, które stanowiło wnętrze czworoboku,
utworzonego przez budynki, stojące przy czterech pobliskich ulicach. Podwórze
to stanowiło teraz miejsce, w którym przebywały najróżniejsze zwierzęta,
należące do zajmujących budynki wojowników. Porośnięte było żółtą, podobną
do mchu rośliną, która pokrywała niemal całą powierzchnię tej planety. Jednak
liczne fontanny, rzezby, ławki i pergole dawały wyobrażenie o jego pięknie w
tych zamierzchłych czasach, gdy przechadzali się po nim uśmiechnięci ludzie o
lśniących włosach. Ludzie, których bezlitosne prawa natury wygnały nie tylko z
ich domów, ale w ogóle zewsząd i po których pozostały tylko niejasne legendy,
powtarzane przez ich dalekich potomków.
Moje rozmyślania zostały przerwane przez przyjście kilku młodych kobiet,
obładowanych bronią, jedwabiem, futrami, ozdobami, przyborami kuchennymi
oraz beczułkami z jedzeniem i napojami. Lwia cześć tych rzeczy była łupem ze
statku. Wszystko to, jak się zdaje, należało do obu dowódców, których zabiłem i
teraz, zgodnie ze zwyczajem Tharków, przeszło na moją własność. Kobiety
ułożyły przyniesione rzeczy w pokojach w głębi budynku, a potem wyszły po
drugi ładunek, stanowiący resztę mego majątku. Wróciły w towarzystwie
dziesięciu czy piętnastu innych kobiet i dzieci, które stanowiły świtę obu
wojowników.
Nie były to ich rodziny, żony czy służba ich wzajemny stosunek był dość
szczególny i tak niepodobny do wszystkiego, do czego my przywykliśmy, że
trudno mi go określić. Wśród zielonych Marsjan niemal wszystko jest
własnością całej społeczności. Wyjątek stanowi broń, ozdoby oraz jedwab i
futra, którymi Marsjanin nakrywa się w nocy tylko te rzeczy może nazywać
swoją prywatną własnością, jednak nie może ich zgromadzić więcej niż
naprawdę potrzebuje do zaspokojenia bieżących potrzeb. Nadwyżki musi
przekazywać w razie konieczności młodszym wojownikom. Kobiety i dzieci,
stanowiące orszak, można porównać do oddziału wojskowego. Wojownik jest
całkowicie odpowiedzialny za wychowanie, dyscyplinę i zaspokojenie
codziennych potrzeb tego oddziału, a także za jego bezpieczeństwo w czasie
wędrówek i ciągłych starć z innymi plemionami oraz z czerwonymi
Marsjanami. Kobiety nie mogą być w żadnym przypadku uważane za jego żony.
Jeżyk Marsjan nie ma w ogóle odpowiednika tego słowa. Ich kojarzenie się w
pary ma na celu wyłącznie dobro całej społeczności i wszelkie naturalne
skłonności nie mają tu nic do rzeczy. Rada starszych każdego plemienia
kontroluje przebieg całego procesu tak dokładnie, jak właściciel stajni
wyścigowej, naukowymi metodami dokonujący doboru odpowiednich koni w
celu uzyskania jak najlepszego potomstwa.
W teorii może to brzmieć wcale niezle, ale tak zwykle bywa z teoriami.
Jednak rezultatem całych wieków tych nienaturalnych praktyk, których jedynym
celem jest uzyskanie potomstwa, stało się powstanie plemienia zimnego i
49
Edgar Rice Burroughs - Księżniczka Marsa
okrutnego, pędzącego życie pozbawione radości, miłości i spokoju. To prawda,
że Marsjanie, zarówno kobiety, jak i mężczyzni, z wyjątkiem takich
degeneratów jak Tal Hajus, są bezwzględnie cnotliwi, jednak o ileż lepsze i
przyjemniejsze są ludzkie zwyczaje, nawet jeśli ich ceną jest czasem
przypadkowa utrata niewinności.
Zdawałem sobie sprawę, że musze, czy chce czy nie, wziąć na siebie
odpowiedzialność za te kobiety i dzieci. Wiec na razie, w ramach tej
odpowiedzialności, poleciłem im poszukać sobie kwater na wyższych piętrach, a
drugie zostawić w całości dla mnie. Jedną z dziewcząt obarczyłem obowiązkiem
przygotowywania pożywienia dla mnie, reszcie zaś kazałem pozostać przy
dotychczasowych obowiązkach.
Odtąd rzadko je widywałem, ale też nie bardzo mi na tym zależało.
Miłość na Marsie
Przez kilka następnych dni po walce z powietrznym statkiem całe plemię
pozostawało w mieście, rezygnując z wymarszu w stronę swoich siedzib do
czasu upewnienia się, że statki nie powrócą. Nawet dla tak wojowniczego
narodu, jak zieloni Marsjanie perspektywa walki w otwartym polu, przy ciążącej
na barkach odpowiedzialności za całą kawalkadę wozów z kobietami i dziećmi,
była niezbyt ponętna. Podczas tego okresu względnej bezczynności Tars Tarkas
wprowadził mnie w wiele zwyczajów zielonych Marsjan, przekazał mi dużo
wiadomości na temat sztuki wojennej Tharków, a także uczył mnie
posługiwania się tymi wielkimi bestiami, które służyły im za wierzchowce. Te
zwierzęta, thoaty, są równie niebezpieczne i złośliwe, jak ich panowie, ale po
poskromieniu są dla zielonych Marsjan bardzo użyteczne.
Dwa thoaty przeszły na moją własność wraz z resztą dóbr wojowników,
których insygnia teraz nosiłem. W krótkim czasie nauczyłem się na nich jezdzić
równie sprawnie jak tubylcy. Metoda kierowania nimi była bardzo prosta. Jeżeli
zwierze nie chciało słuchać dostatecznie gorliwie rozkazów telepatycznych,
jezdziec walił je z całej siły rękojeścią pistoletu miedzy uszy, a jeśli i to nie
dawało wyników, bił tak długo, aż zwierze usłuchało lub zrzuciło go na ziemie.
W tym drugim przypadku dochodziło zwykle do walki na śmierć i życie
miedzy wojownikiem a thoatem. Jeśli Marsjanin potrafił dostatecznie szybko
posługiwać się pistoletem miał szansę uratować życie i jezdzić znowu,
jakkolwiek już na innym zwierzęciu. Jeśli nie jego poszarpane na strzępy i
wdeptane w ziemie ciało było zbierane przez kobiety i palone, zgodnie z
tharkijskim zwyczajem.
Doświadczenia z psem skłoniły mnie do podjęcia próby nawiązania
kontaktu z thoatami dobrocią i łagodnym traktowaniem. Po pierwsze
przekonałem je, że nie zdołają wysadzić mnie z siodła i nawet tłukłem je [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
łazienki, garderoby, sypialnie i salony. Okna wewnętrznych pomieszczeń
wychodziły na ogromne podwórze, które stanowiło wnętrze czworoboku,
utworzonego przez budynki, stojące przy czterech pobliskich ulicach. Podwórze
to stanowiło teraz miejsce, w którym przebywały najróżniejsze zwierzęta,
należące do zajmujących budynki wojowników. Porośnięte było żółtą, podobną
do mchu rośliną, która pokrywała niemal całą powierzchnię tej planety. Jednak
liczne fontanny, rzezby, ławki i pergole dawały wyobrażenie o jego pięknie w
tych zamierzchłych czasach, gdy przechadzali się po nim uśmiechnięci ludzie o
lśniących włosach. Ludzie, których bezlitosne prawa natury wygnały nie tylko z
ich domów, ale w ogóle zewsząd i po których pozostały tylko niejasne legendy,
powtarzane przez ich dalekich potomków.
Moje rozmyślania zostały przerwane przez przyjście kilku młodych kobiet,
obładowanych bronią, jedwabiem, futrami, ozdobami, przyborami kuchennymi
oraz beczułkami z jedzeniem i napojami. Lwia cześć tych rzeczy była łupem ze
statku. Wszystko to, jak się zdaje, należało do obu dowódców, których zabiłem i
teraz, zgodnie ze zwyczajem Tharków, przeszło na moją własność. Kobiety
ułożyły przyniesione rzeczy w pokojach w głębi budynku, a potem wyszły po
drugi ładunek, stanowiący resztę mego majątku. Wróciły w towarzystwie
dziesięciu czy piętnastu innych kobiet i dzieci, które stanowiły świtę obu
wojowników.
Nie były to ich rodziny, żony czy służba ich wzajemny stosunek był dość
szczególny i tak niepodobny do wszystkiego, do czego my przywykliśmy, że
trudno mi go określić. Wśród zielonych Marsjan niemal wszystko jest
własnością całej społeczności. Wyjątek stanowi broń, ozdoby oraz jedwab i
futra, którymi Marsjanin nakrywa się w nocy tylko te rzeczy może nazywać
swoją prywatną własnością, jednak nie może ich zgromadzić więcej niż
naprawdę potrzebuje do zaspokojenia bieżących potrzeb. Nadwyżki musi
przekazywać w razie konieczności młodszym wojownikom. Kobiety i dzieci,
stanowiące orszak, można porównać do oddziału wojskowego. Wojownik jest
całkowicie odpowiedzialny za wychowanie, dyscyplinę i zaspokojenie
codziennych potrzeb tego oddziału, a także za jego bezpieczeństwo w czasie
wędrówek i ciągłych starć z innymi plemionami oraz z czerwonymi
Marsjanami. Kobiety nie mogą być w żadnym przypadku uważane za jego żony.
Jeżyk Marsjan nie ma w ogóle odpowiednika tego słowa. Ich kojarzenie się w
pary ma na celu wyłącznie dobro całej społeczności i wszelkie naturalne
skłonności nie mają tu nic do rzeczy. Rada starszych każdego plemienia
kontroluje przebieg całego procesu tak dokładnie, jak właściciel stajni
wyścigowej, naukowymi metodami dokonujący doboru odpowiednich koni w
celu uzyskania jak najlepszego potomstwa.
W teorii może to brzmieć wcale niezle, ale tak zwykle bywa z teoriami.
Jednak rezultatem całych wieków tych nienaturalnych praktyk, których jedynym
celem jest uzyskanie potomstwa, stało się powstanie plemienia zimnego i
49
Edgar Rice Burroughs - Księżniczka Marsa
okrutnego, pędzącego życie pozbawione radości, miłości i spokoju. To prawda,
że Marsjanie, zarówno kobiety, jak i mężczyzni, z wyjątkiem takich
degeneratów jak Tal Hajus, są bezwzględnie cnotliwi, jednak o ileż lepsze i
przyjemniejsze są ludzkie zwyczaje, nawet jeśli ich ceną jest czasem
przypadkowa utrata niewinności.
Zdawałem sobie sprawę, że musze, czy chce czy nie, wziąć na siebie
odpowiedzialność za te kobiety i dzieci. Wiec na razie, w ramach tej
odpowiedzialności, poleciłem im poszukać sobie kwater na wyższych piętrach, a
drugie zostawić w całości dla mnie. Jedną z dziewcząt obarczyłem obowiązkiem
przygotowywania pożywienia dla mnie, reszcie zaś kazałem pozostać przy
dotychczasowych obowiązkach.
Odtąd rzadko je widywałem, ale też nie bardzo mi na tym zależało.
Miłość na Marsie
Przez kilka następnych dni po walce z powietrznym statkiem całe plemię
pozostawało w mieście, rezygnując z wymarszu w stronę swoich siedzib do
czasu upewnienia się, że statki nie powrócą. Nawet dla tak wojowniczego
narodu, jak zieloni Marsjanie perspektywa walki w otwartym polu, przy ciążącej
na barkach odpowiedzialności za całą kawalkadę wozów z kobietami i dziećmi,
była niezbyt ponętna. Podczas tego okresu względnej bezczynności Tars Tarkas
wprowadził mnie w wiele zwyczajów zielonych Marsjan, przekazał mi dużo
wiadomości na temat sztuki wojennej Tharków, a także uczył mnie
posługiwania się tymi wielkimi bestiami, które służyły im za wierzchowce. Te
zwierzęta, thoaty, są równie niebezpieczne i złośliwe, jak ich panowie, ale po
poskromieniu są dla zielonych Marsjan bardzo użyteczne.
Dwa thoaty przeszły na moją własność wraz z resztą dóbr wojowników,
których insygnia teraz nosiłem. W krótkim czasie nauczyłem się na nich jezdzić
równie sprawnie jak tubylcy. Metoda kierowania nimi była bardzo prosta. Jeżeli
zwierze nie chciało słuchać dostatecznie gorliwie rozkazów telepatycznych,
jezdziec walił je z całej siły rękojeścią pistoletu miedzy uszy, a jeśli i to nie
dawało wyników, bił tak długo, aż zwierze usłuchało lub zrzuciło go na ziemie.
W tym drugim przypadku dochodziło zwykle do walki na śmierć i życie
miedzy wojownikiem a thoatem. Jeśli Marsjanin potrafił dostatecznie szybko
posługiwać się pistoletem miał szansę uratować życie i jezdzić znowu,
jakkolwiek już na innym zwierzęciu. Jeśli nie jego poszarpane na strzępy i
wdeptane w ziemie ciało było zbierane przez kobiety i palone, zgodnie z
tharkijskim zwyczajem.
Doświadczenia z psem skłoniły mnie do podjęcia próby nawiązania
kontaktu z thoatami dobrocią i łagodnym traktowaniem. Po pierwsze
przekonałem je, że nie zdołają wysadzić mnie z siodła i nawet tłukłem je [ Pobierz całość w formacie PDF ]