[ Pobierz całość w formacie PDF ]

peruki, z zakrwawioną twarzą, pan Brindley wyglądał jak złoczyńca zbiegły z więzienia. - Cały nasz rząd
jest skorumpowany. To nic innego jak zgraja arystokratów, której przyda się rewolucja. Zrobimy z wami to
samo, co Francuzi zrobili ze swoimi. A wtedy zobaczymy, kto stanie u steru.
Mary przypomniała sobie komentarze Aggassa.
Lepiej go zaprosić na przyjęcie niż spotkać z trzema jego zbirami ciemną nocą w Londynie. Wtedy w to nie
wierzyła. Teraz, gdy na niego patrzyła, widziała, że z wprawą trzyma pistolety. Słyszała, że zapowiadał
terror rewolucji i wiedziała, że jest do tego zdolny. Ten mężczyzna był zupełnie pozbawiony skrupułów.
- Mam wielkie plany związane z tym pamiętnikiem li nie zawaham się zabić. - Skierował na Mary drugi
pistolet. - Ty go masz. Kochasz go. Oddawaj. - Brindley, pomyśl przez chwilę. Jesteś na dąchupowiedział
Sebastian. - Nie możesz uciec nie narażając się na zatrzymanie.
Pan Brindley wyszczerzył zęby. Krew z rozciętych warg zabarwiła je na czerwono.
- Zamknę tu was. Możecie sobie walić w drzwi i wrzeszczeć. Służba nie pojawi się w swoich pokojach aż
do nocy. Nikt was nie usłyszy. Będę już daleko, zanim was uwolnią.
Spadły pierwsze krople deszczu. Mary patrzyła, jak rozpryskują się na dachu. Nie wierzyła Brindleyowi.
Rewolucji nie zaczyna się w jeden dzień. Potrzebował czasu, by opublikować pamiętnik i zasiać ferment.
Jeśli pozostawi ich na dachu, nie zapewni sobie wystarczającego bezpieczeństwa. Musiał ich zabić.
Mary spojrzała na Sebastiana. On także to wiedział. Zbierał się w sobie. Przygotowywał się na śmierć od
kuli.
Wiedziona instynktem Mary podniosła książkę. - Proszę!
Brindley prawie po nią 'ruszył. Sebastian prawie ruszył na niego. Celując znów w Sebastiana, Brindley
wyciągnął rękę. - Przynieś mi go.
- Mary, nie - odezwał się Sebastian.
- Nie mów jej, co ma robić - krzyknął Brindley. - Mądra z niej dziewczyna. Dokona właściwego wyboru.
- Tak, właściwego - Mary wyciągnęła rękę za mur. - Jeśli zastrzelisz Sebastiana, zrzucę go na ziemię.
Zdezorientowany Brindley skoczył ku niej.
-Nie!
Sebastian ruszył ku niemu i Brindley skupił na nim uwagę.
- Nie ruszaj się, chłopcze.
- Zaczyna padać - Mary przysunęła się bliżej do muru. - Jeśli go teraz puszczę, zamoczy się, zanim pan do
niego dotrze. Będzie bezużyteczny. Deszcz zmywa atrament.
Twarz Brindleya zastygła w fanatycznym glymasie. - Bądz dobrą dziewczynką i oddaj mi to.
- Nie pozwolę panu zastrzelić Sebastiana.
- Bardzo dobrze. - Wycelował w nią pistolet i Mary, patrząc mu w twarz, zrozumiała jego plan. - Wobec
tego zastrzelę ciebie.
ROZDZIAA 24
Wilda stała w środku ogrodu przy fontannie. Cienki szal okrywał jej głowę, skrywając w cieniu rysy jej
twarzy, lecz pozwalał wymykać się złotym włosom FairchiIdów. Ukryty w zaroślach lan sądził, że Wilda
wygląda jak owieczka przeznaczona na ofiarę i wystawiona, by zwabić drapieżnika. Niech ten szantażysta
już się zjawi, inaczej Wilda z pewnością załamie się i ucieknie.
- lan - głos Wildy drżał. - Jak długo jeszcze będę musiała tu stać?
- Już niedługo - Przynajmniej taką miał nadzieję. - On już jest spózniony.
Spośród gałęzi wierzby, która obrastała fontannę, dobiegł głos Haddena:
- Bądz cierpliwa, Wildo.
- Ale właśnie zaczęło padać. - Głos Wildy brzmiał tak żałośnie, jakby już umierała na zapalenie płuc.
- Nie rozpuścisz się - powiedział lano - Proszę, bądz cicho. On oczekuje, że będziesz tu sama.
- Kupię ci parę ślicznych rękawiczek, jeśli będziesz cierpliwa - obiecał Hadden.
Wilda wykręcała niecierpliwie palce.
- Chcę jeszcze parę jedwabnych pończoch - orzekła w końcu.
- Na Boga, Wildo, jesteś ... - zaczął lan.
- Dostaniesz je - powiedział Hadden tonem, którym zwykle uspokajał narowiste konie.
Wilda pokazała lanowi język, a on, choć nie mogła tego zobaczyć, odpłacił jej tym samym.
Czekanie bardzo się przedłużało.
Nagle z wiatrem doleciało do nich cienkie i fałszywe gwizdanie. Wilda zastygła.
- Spokojnie - wyszeptał lan. - Pamiętaj, opuść głowę i nie pozwól mu dojrzeć swojej twarzy dopóki nie
stanie pod drzewem.
Pokiwała głową.
Gdy szantażysta nadchodził ścieżką ku fontannie, lan pomyślał, że rozpoznaje tego mężczyznę. Służący
któregoś gościa -lokaj, sądząc ze stroju i postawy. Szedł ostrożnie, f(?zglądając się na boki, lecz gdy zbliżył
się do Wildy, jego spojrzenie skupiło się na niej. Stała do niego bokiem i wyraznie się trzęsła. lan miał
nadzieję, że ten' łajdak spodziewał się, że jego ofiara będzie zdenerwowana.
- Lady Whitfield. Wiedziałem, że pani przyjdzie. Lokaj napawał się triumfem, jego aura była ciemna i
złowroga. - Przyniosła pani pieniądze?
Wyciągnął ręce i odwrócił Wildę w swoją stronę, a ona w tym samym momencie odrzuciła szal z włosów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl