[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tarczy przeciwko czemu?
- Przeciw romansowym zapędom, intrygom i sztyletom wbijanym w plecy.
- Czy ktoś już ci powiedział, że zwracasz na siebie uwagę?
- Owszem, często to słyszałam. - Cień, który pojawił się w oczach Madeline,
świadczył, że nie uważała tych słów za komplement. - Mniejsza o to. Nie musisz tam ze
mną iść. To miał być tylko test.
R
L
T
- Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli ludzie nie przychodzą na test, to oble-
wają - powiedział Luke cicho. - Mam dla ciebie propozycję, która mogłaby się okazać
korzystna dla nas obojga.
- Zamieniam się w słuch - odparła, nie patrząc na niego.
- Pójdziesz ze mną na tę wystawę i pomożesz mi się dowiedzieć, co Yi myśli na
temat Jake'a. Jeśli przy okazji uda ci się porozmawiać z nim o interesach, tym lepiej. Nie
mam nic przeciwko mieszaniu osobistych spraw Bennettów z twoim biznesem.
Madeline podniosła na niego wzrok.
- Czy ty na pewno nie jesteś Chińczykiem?
- Nie. Ale podziwiam ich umiejętność łączenia pracy ze sprawami rodzinnymi.
- Tę umiejętność wypracowuje się tysiące lat - odrzekła sucho, ale po raz pierwszy
zaczęła się poważnie zastanawiać nad przyjęciem zaproszenia pana Yi. - Jesteś pewien,
że tego chcesz? Chyba nie wiesz, w co się pakujesz.
- Często mi się to zdarza. Ryzyko zawodowe. Nie usłyszałem jeszcze twojej zgody.
- Niech będzie. Tylko nie mów potem, że cię nie ostrzegałam. I co dalej?
- Wrócimy do tego, co robiliśmy, zanim nam przeszkodzono - odrzekł Luke gład-
ko.
- To znaczy?
Na widok jego uśmiechu przeszył ją dreszcz.
- Mówiłaś wcześniej o tym, jak bardzo mnie podziwiasz.
R
L
T
ROZDZIAA PITY
Luke Bennett był w dziewięciu dziesiątych wojownikiem, a w jednej dziesiątej ad-
oratorem, który doskonale wiedział, jak postępować z kobietą. Madeline doszła do tego
wniosku, gdy Luke zapłacił rachunek i przy wyjściu lekko dotknął jej pleców, przyciąga-
jąc ją do siebie, by przepuścić turystów, którzy szli w przeciwnym kierunku. Nie było w
tym dotyku nic przedmiotowego, tylko ciepło i chęć ochrony.
Szli wzdłuż brzegu morza. Napięcie Madeline narastało. Tygrys wyczuł pułapkę i
wojownik zdecydował się poczekać. Czekał, aż znalezli się przed prywatną windą, która
miała ich zabrać do jej mieszkania. Gdy winda przyjechała i Madeline zapytała Luke'a,
czy chce pojechać na górę, ten wzruszył ramionami i wszedł do środka. Na najwyższym
piętrze jednak nie wysiadł, tylko oparł się o lustro i wsunął ręce w kieszenie.
- Masz ochotę wstąpić na kawę? - zapytała.
- To nie jest dobry pomysł.
Tak jakby sama o tym nie wiedziała.
- Mogę grać rolę dżentelmena tylko do pewnego momentu, Maddy - westchnął. -
Jeśli wejdę, to będę chciał zostać do rana, a nie jestem pewien, czy mam ochotę się prze-
konać, co twoja gospodyni podaje na śniadanie.
- Jeśli szukasz pretekstu, żeby trzymać się z dala ode mnie, to zapomniałeś wspo-
mnieć o duchu Williama i o jego majątku.
Wzrok Luke'a nie opuszczał jej twarzy.
- Chyba już o tym wspominałem. Jeszcze nie wiem, czy potrafię sobie poradzić z
jednym i z drugim. Nie nalegaj, Maddy, daj mi trochę czasu.
- Przecież to ty przyjechałeś tu tylko na tydzień - mruknęła.
- Na dwa.
- Przepraszam, dwa - uśmiechnęła się krzywo.
- Bywa, że ocena sytuacji przy materiałach wybuchowych zajmuje znacznie więcej
czasu, niż można było pierwotnie przypuszczać - rzekł ponuro. - Czasem trzeba przez
dłuższy czas krążyć dokoła, żeby się przekonać, o co właściwie chodzi.
- A ja uważałam cię za lekkomyślnego.
R
L
T
- Chyba się myliłaś. Próbuję zwolnić tempo, a ty mogłabyś mi pomóc, bo Bóg je-
den wie, czym to się skończy, jeśli nie zwolnimy. - Jego oczy zalśniły. - Masz ochotę za-
ryzykować?
Niespodziewanie dla samej siebie uznała, że Luke ma rację. Powinna wyjść z tej
windy, dopóki jeszcze była w stanie to zrobić.
- Nie. Masz rację. Nie proponuję ci kawy. Pozdrów chłopaków. - Cofnęła się o
krok i przycisnęła guzik otwierający drzwi. - Czy w dalszym ciągu masz ochotę pójść ze
mną na tę wystawę w piątek?
Skinął głową.
- Dobrze. W takim razie już pójdę.
- Zaczekaj. - Zwodniczo łagodny ton zatrzymał ją na miejscu. - Zapomniałaś o
czymś.
- O czym?
- O pocałunku na dobranoc - powiedział pochmurnie i pociągnął ją w ramiona.
- Idz - mruknął po chwili.
Wychodząc, obejrzała się raz jeszcze. Nadal stał oparty o ścianę, z rękami w kie-
szeniach i głową odrzuconą do tyłu. Patrzyła na niego, dopóki drzwi windy się nie za-
mknęły.
Piątek nadszedł szybko. Bruce Yi przysłał jej w imieniu Eleny zaproszenie, na któ- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
- Tarczy przeciwko czemu?
- Przeciw romansowym zapędom, intrygom i sztyletom wbijanym w plecy.
- Czy ktoś już ci powiedział, że zwracasz na siebie uwagę?
- Owszem, często to słyszałam. - Cień, który pojawił się w oczach Madeline,
świadczył, że nie uważała tych słów za komplement. - Mniejsza o to. Nie musisz tam ze
mną iść. To miał być tylko test.
R
L
T
- Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli ludzie nie przychodzą na test, to oble-
wają - powiedział Luke cicho. - Mam dla ciebie propozycję, która mogłaby się okazać
korzystna dla nas obojga.
- Zamieniam się w słuch - odparła, nie patrząc na niego.
- Pójdziesz ze mną na tę wystawę i pomożesz mi się dowiedzieć, co Yi myśli na
temat Jake'a. Jeśli przy okazji uda ci się porozmawiać z nim o interesach, tym lepiej. Nie
mam nic przeciwko mieszaniu osobistych spraw Bennettów z twoim biznesem.
Madeline podniosła na niego wzrok.
- Czy ty na pewno nie jesteś Chińczykiem?
- Nie. Ale podziwiam ich umiejętność łączenia pracy ze sprawami rodzinnymi.
- Tę umiejętność wypracowuje się tysiące lat - odrzekła sucho, ale po raz pierwszy
zaczęła się poważnie zastanawiać nad przyjęciem zaproszenia pana Yi. - Jesteś pewien,
że tego chcesz? Chyba nie wiesz, w co się pakujesz.
- Często mi się to zdarza. Ryzyko zawodowe. Nie usłyszałem jeszcze twojej zgody.
- Niech będzie. Tylko nie mów potem, że cię nie ostrzegałam. I co dalej?
- Wrócimy do tego, co robiliśmy, zanim nam przeszkodzono - odrzekł Luke gład-
ko.
- To znaczy?
Na widok jego uśmiechu przeszył ją dreszcz.
- Mówiłaś wcześniej o tym, jak bardzo mnie podziwiasz.
R
L
T
ROZDZIAA PITY
Luke Bennett był w dziewięciu dziesiątych wojownikiem, a w jednej dziesiątej ad-
oratorem, który doskonale wiedział, jak postępować z kobietą. Madeline doszła do tego
wniosku, gdy Luke zapłacił rachunek i przy wyjściu lekko dotknął jej pleców, przyciąga-
jąc ją do siebie, by przepuścić turystów, którzy szli w przeciwnym kierunku. Nie było w
tym dotyku nic przedmiotowego, tylko ciepło i chęć ochrony.
Szli wzdłuż brzegu morza. Napięcie Madeline narastało. Tygrys wyczuł pułapkę i
wojownik zdecydował się poczekać. Czekał, aż znalezli się przed prywatną windą, która
miała ich zabrać do jej mieszkania. Gdy winda przyjechała i Madeline zapytała Luke'a,
czy chce pojechać na górę, ten wzruszył ramionami i wszedł do środka. Na najwyższym
piętrze jednak nie wysiadł, tylko oparł się o lustro i wsunął ręce w kieszenie.
- Masz ochotę wstąpić na kawę? - zapytała.
- To nie jest dobry pomysł.
Tak jakby sama o tym nie wiedziała.
- Mogę grać rolę dżentelmena tylko do pewnego momentu, Maddy - westchnął. -
Jeśli wejdę, to będę chciał zostać do rana, a nie jestem pewien, czy mam ochotę się prze-
konać, co twoja gospodyni podaje na śniadanie.
- Jeśli szukasz pretekstu, żeby trzymać się z dala ode mnie, to zapomniałeś wspo-
mnieć o duchu Williama i o jego majątku.
Wzrok Luke'a nie opuszczał jej twarzy.
- Chyba już o tym wspominałem. Jeszcze nie wiem, czy potrafię sobie poradzić z
jednym i z drugim. Nie nalegaj, Maddy, daj mi trochę czasu.
- Przecież to ty przyjechałeś tu tylko na tydzień - mruknęła.
- Na dwa.
- Przepraszam, dwa - uśmiechnęła się krzywo.
- Bywa, że ocena sytuacji przy materiałach wybuchowych zajmuje znacznie więcej
czasu, niż można było pierwotnie przypuszczać - rzekł ponuro. - Czasem trzeba przez
dłuższy czas krążyć dokoła, żeby się przekonać, o co właściwie chodzi.
- A ja uważałam cię za lekkomyślnego.
R
L
T
- Chyba się myliłaś. Próbuję zwolnić tempo, a ty mogłabyś mi pomóc, bo Bóg je-
den wie, czym to się skończy, jeśli nie zwolnimy. - Jego oczy zalśniły. - Masz ochotę za-
ryzykować?
Niespodziewanie dla samej siebie uznała, że Luke ma rację. Powinna wyjść z tej
windy, dopóki jeszcze była w stanie to zrobić.
- Nie. Masz rację. Nie proponuję ci kawy. Pozdrów chłopaków. - Cofnęła się o
krok i przycisnęła guzik otwierający drzwi. - Czy w dalszym ciągu masz ochotę pójść ze
mną na tę wystawę w piątek?
Skinął głową.
- Dobrze. W takim razie już pójdę.
- Zaczekaj. - Zwodniczo łagodny ton zatrzymał ją na miejscu. - Zapomniałaś o
czymś.
- O czym?
- O pocałunku na dobranoc - powiedział pochmurnie i pociągnął ją w ramiona.
- Idz - mruknął po chwili.
Wychodząc, obejrzała się raz jeszcze. Nadal stał oparty o ścianę, z rękami w kie-
szeniach i głową odrzuconą do tyłu. Patrzyła na niego, dopóki drzwi windy się nie za-
mknęły.
Piątek nadszedł szybko. Bruce Yi przysłał jej w imieniu Eleny zaproszenie, na któ- [ Pobierz całość w formacie PDF ]