[ Pobierz całość w formacie PDF ]
S
R
- Czy jej rodzice wiedzieli, że odwiedzała Noela?
- Dowiedzieli się i położyli temu kres - odrzekła
Betty. - W dniu, kiedy została zabita, przyszła po raz
pierwszy po długiej przerwie. Pewnie wymknęła się
z domu.
Holly przeszedł dreszcz. Biedna dziewczyna nie po-
słuchała rodziców i zapłaciła za to życiem.
- Czy zgodzi się pani zrobić badanie krwi? Wiem, że
dawno nie była pani u lekarza, ale chciałabym zrobić
badanie pod kątem choroby Wilsona.
- Po co?
- Jeśli pani syn choruje na tę chorobę, musiał ją
odziedziczyć po pani i swoim ojcu. To choroba dzie-
dziczna, oboje rodzice muszą przynajmniej być no-
sicielami. Badanie pokaże nam, czy jest pani nosi-
cielką.
Wydawało się, że kobieta się namyśla. Holly czekała
cierpliwie, zastanawiając się, czyjej wyprawa okaże się
sukcesem, kiedy dobiegł ją chrzęst roweru na żwirowej
ścieżce. Noel jechał z wiązką gałęzi pod pachą.
Rzucił gałęzie na werandzie i otrzepał ręce, potem
wymamrotał jakieś słowa powitania, nie patrząc na
Holly. Miał skaleczone przedramię.
- Zranił się pan - powiedziała. - Opatrzę panu rękę.
Noel spojrzał na rękę, zachwiał się i pobladł. Holly
chwyciła go w ostatniej chwili. Kazała mu usiąść,
spuścić głowę i głęboko oddychać. Gdy była już pewna,
że Noel nie zemdleje, pobiegła do samochodu po torbę
lekarską. Oczyściła ranę i założyła sterylny opatrunek.
- Gotowe, zagoi się szybko. Proszę nie zdejmować
opatrunku przez dwa dni i nie zamoczyć go.
- Dziękuję - mruknął Noel.
S
R
Holly zerknęła w stronę torby. Nie może zrobić testu
genetycznego bez zgody pacjenta, a nie wzięła ze sobą
żadnych dokumentów.
- Noel - zwróciła się do niego - czy pozwoli pan, że
wrócę tutaj z dwoma formularzami do podpisania?
Waciki, którymi wytarłam ranę, wystarczą, żeby wy-
kryć genetyczne nieprawidłowości związane z chorobą
Wilsona.
- Dlaczego pani to robi? - zapytał.
- Dostałam wyniki badania moczu - odparła. - Spo-
dziewałam się czegoś innego.
Podniósł na nią wzrok.
- Nie rozumiem?
- Nie brał pan lekarstwa od dwóch miesięcy, tak?
- Tak... - Spuścił wzrok na brudne deski werandy.
- Osoba chora na chorobę Wilsona, która tak długo
nie bierze leków, powinna mieć wysoki poziom miedzi
w moczu. Pana wyniki są w normie.
Noel spojrzał na nią.
- Co to znaczy?
- Nie jestem pewna. Test genetyczny potwierdziłby,
czy jest pan chory.
- Ja jej nie zabiłem.
Holly słuchała wiatru szumiącego w eukaliptusach.
Chciała mu wierzyć, ale nie była pewna, czy nie zaan-
gażowała się emocjonalnie z powodu sprawy kuzyna.
- Pamięta pan... tamto popołudnie? - zapytała.
Noel odsunął stopą zdechłą muchę.
- Przyjechała rowerem z miasta. Powiedziałem jej,
że nie powinna była tego robić. Jej ojciec groził, że
wyśle ją do szkoły z internatem, jak nie będzie trzymać
się ode mnie z daleka.
S
R
- A mimo to przyjechała.
Skinął głową z bardzo smutną miną.
- Go jeszcze jej wtedy pan powiedział?
- Niewiele... Odprowadziłem ją do miejsca, gdzie
zostawiła rower, i patrzyłem, jak odjeżdża.
- Nie poszedł pan za nią?
- Nie, byłem na bosaka. Poza tym nie chciałem, żeby
ktoś nas zobaczył razem.
- Wtedy widział ją pan po raz ostatni?
- Nie. - Wlepiał wzrok w linię, którą narysował
stopą na brudnej podłodze. - Policja pokazała mi zdję-
cia...
- Pewnie bardzo się pan zdenerwował.
Spojrzał na nią z takim bólem w oczach, że Holly
miała wrażenie, iż sama go czuje.
- Zdjęcia? Przyznał się pan z powodu zdjęć?
- Nie byłem w stanie ich oglądać. Oni uważali, że
jestem winny, podsuwali mi je pod nos... Jak się przy-
znałem, przestali. Nie przejmowałem się więzieniem.
Tam było lepiej niż tutaj, kiedy zabrakło Tiny.
- Noel, jeśli pan jej nie zabił, ma pan pojęcie, kto to
zrobił?
- Myślałem o tym przez lata. Tina miała wielu zna-
jomych, ale nie miała wrogów.
Holly usiłowała sobie to wszystko poukładać.
Noel może kłamać, mówił jej jakiś głos. Ale jeśli nie
kłamie, to znaczy, że człowiek, który zabił Tinę, być
może nadal mieszka w Baronga Beach.
Omal nie podskoczyła, kiedy poczuła na ramieniu
czyjąś rękę. Betty Maynard pokazała jej niemal bezzęb-
ny uśmiech i wyciągnęła rękę.
- Niech pani zrobi to badanie, jak pani chce.
S
R
Holly uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dziękuję, postaram się zrobić to delikatnie, ale
chyba powinnyśmy wejść do środka, żeby Noel nie
widział.
Niedługo potem wracała do miasta, nerwowo zer-
kając na zegarek. Straciła poczucie czasu i była już
godzinę spózniona. Zaparkowała przed przychodnią
i właśnie miała wejść do budynku, kiedy podszedł do
niej jakiś mężczyzna.
- Doktor Saxby?
- Tak.
- Clinton Jensen, chciałbym zamienić z panią słowo.
Holly nie przejęła się jego nieprzyjaznym tonem.
- Przykro mi, ale jestem już spózniona. Jeśli chce
pan umówić się na wizytę, może wcisnę pana na po-
południe.
- Chyba pani nie usłyszała wyraznie, doktor Saxby.
Nalegam.
Holly wyprostowała się, a ponieważ była na ob-
casach, stwierdziła z satysfakcją, że przewyższa męż-
czyznę.
- O co chodzi?
- Chcę pomówić o wizycie mojej pasierbicy.
Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. On jest oj-
czymem Jacinty, ale Holly zamierzała porozmawiać
z matką.
- Moja pasierbica jest trudnym dzieckiem. Często
koloryzuje, przesadza, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Razem z jej matką robimy, co możemy, ale ona jest
uparta i nieposłuszna. Jej wizyta u pani bez naszego
pozwolenia tylko to udowadnia.
S
R
- Piętnastoletnia dziewczyna ma prawo przyjść sa-
ma do lekarza.
- Ale temat rozmowy z lekarzem powinien być
znany jej opiekunom.
- Może pan, pani Jensen i Jacinta zapiszecie się
na wizytę i przedyskutujemy to w gabinecie - za-
proponowała.
- Jestem zajęty. Powiedziałem, co miałem do powie-
dzenia, i oczekuję, że pani wezmie to pod uwagę. %7łyczę
dobrego dnia.
Holly odprowadziła go wzrokiem. Maszerował jak
dumny kogut. Pokręciła głową i zawróciła do drzwi,
kiedy zatrzymał ją major Dixon.
- Chyba już pani mówiłem, młoda damo, że ten [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
S
R
- Czy jej rodzice wiedzieli, że odwiedzała Noela?
- Dowiedzieli się i położyli temu kres - odrzekła
Betty. - W dniu, kiedy została zabita, przyszła po raz
pierwszy po długiej przerwie. Pewnie wymknęła się
z domu.
Holly przeszedł dreszcz. Biedna dziewczyna nie po-
słuchała rodziców i zapłaciła za to życiem.
- Czy zgodzi się pani zrobić badanie krwi? Wiem, że
dawno nie była pani u lekarza, ale chciałabym zrobić
badanie pod kątem choroby Wilsona.
- Po co?
- Jeśli pani syn choruje na tę chorobę, musiał ją
odziedziczyć po pani i swoim ojcu. To choroba dzie-
dziczna, oboje rodzice muszą przynajmniej być no-
sicielami. Badanie pokaże nam, czy jest pani nosi-
cielką.
Wydawało się, że kobieta się namyśla. Holly czekała
cierpliwie, zastanawiając się, czyjej wyprawa okaże się
sukcesem, kiedy dobiegł ją chrzęst roweru na żwirowej
ścieżce. Noel jechał z wiązką gałęzi pod pachą.
Rzucił gałęzie na werandzie i otrzepał ręce, potem
wymamrotał jakieś słowa powitania, nie patrząc na
Holly. Miał skaleczone przedramię.
- Zranił się pan - powiedziała. - Opatrzę panu rękę.
Noel spojrzał na rękę, zachwiał się i pobladł. Holly
chwyciła go w ostatniej chwili. Kazała mu usiąść,
spuścić głowę i głęboko oddychać. Gdy była już pewna,
że Noel nie zemdleje, pobiegła do samochodu po torbę
lekarską. Oczyściła ranę i założyła sterylny opatrunek.
- Gotowe, zagoi się szybko. Proszę nie zdejmować
opatrunku przez dwa dni i nie zamoczyć go.
- Dziękuję - mruknął Noel.
S
R
Holly zerknęła w stronę torby. Nie może zrobić testu
genetycznego bez zgody pacjenta, a nie wzięła ze sobą
żadnych dokumentów.
- Noel - zwróciła się do niego - czy pozwoli pan, że
wrócę tutaj z dwoma formularzami do podpisania?
Waciki, którymi wytarłam ranę, wystarczą, żeby wy-
kryć genetyczne nieprawidłowości związane z chorobą
Wilsona.
- Dlaczego pani to robi? - zapytał.
- Dostałam wyniki badania moczu - odparła. - Spo-
dziewałam się czegoś innego.
Podniósł na nią wzrok.
- Nie rozumiem?
- Nie brał pan lekarstwa od dwóch miesięcy, tak?
- Tak... - Spuścił wzrok na brudne deski werandy.
- Osoba chora na chorobę Wilsona, która tak długo
nie bierze leków, powinna mieć wysoki poziom miedzi
w moczu. Pana wyniki są w normie.
Noel spojrzał na nią.
- Co to znaczy?
- Nie jestem pewna. Test genetyczny potwierdziłby,
czy jest pan chory.
- Ja jej nie zabiłem.
Holly słuchała wiatru szumiącego w eukaliptusach.
Chciała mu wierzyć, ale nie była pewna, czy nie zaan-
gażowała się emocjonalnie z powodu sprawy kuzyna.
- Pamięta pan... tamto popołudnie? - zapytała.
Noel odsunął stopą zdechłą muchę.
- Przyjechała rowerem z miasta. Powiedziałem jej,
że nie powinna była tego robić. Jej ojciec groził, że
wyśle ją do szkoły z internatem, jak nie będzie trzymać
się ode mnie z daleka.
S
R
- A mimo to przyjechała.
Skinął głową z bardzo smutną miną.
- Go jeszcze jej wtedy pan powiedział?
- Niewiele... Odprowadziłem ją do miejsca, gdzie
zostawiła rower, i patrzyłem, jak odjeżdża.
- Nie poszedł pan za nią?
- Nie, byłem na bosaka. Poza tym nie chciałem, żeby
ktoś nas zobaczył razem.
- Wtedy widział ją pan po raz ostatni?
- Nie. - Wlepiał wzrok w linię, którą narysował
stopą na brudnej podłodze. - Policja pokazała mi zdję-
cia...
- Pewnie bardzo się pan zdenerwował.
Spojrzał na nią z takim bólem w oczach, że Holly
miała wrażenie, iż sama go czuje.
- Zdjęcia? Przyznał się pan z powodu zdjęć?
- Nie byłem w stanie ich oglądać. Oni uważali, że
jestem winny, podsuwali mi je pod nos... Jak się przy-
znałem, przestali. Nie przejmowałem się więzieniem.
Tam było lepiej niż tutaj, kiedy zabrakło Tiny.
- Noel, jeśli pan jej nie zabił, ma pan pojęcie, kto to
zrobił?
- Myślałem o tym przez lata. Tina miała wielu zna-
jomych, ale nie miała wrogów.
Holly usiłowała sobie to wszystko poukładać.
Noel może kłamać, mówił jej jakiś głos. Ale jeśli nie
kłamie, to znaczy, że człowiek, który zabił Tinę, być
może nadal mieszka w Baronga Beach.
Omal nie podskoczyła, kiedy poczuła na ramieniu
czyjąś rękę. Betty Maynard pokazała jej niemal bezzęb-
ny uśmiech i wyciągnęła rękę.
- Niech pani zrobi to badanie, jak pani chce.
S
R
Holly uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dziękuję, postaram się zrobić to delikatnie, ale
chyba powinnyśmy wejść do środka, żeby Noel nie
widział.
Niedługo potem wracała do miasta, nerwowo zer-
kając na zegarek. Straciła poczucie czasu i była już
godzinę spózniona. Zaparkowała przed przychodnią
i właśnie miała wejść do budynku, kiedy podszedł do
niej jakiś mężczyzna.
- Doktor Saxby?
- Tak.
- Clinton Jensen, chciałbym zamienić z panią słowo.
Holly nie przejęła się jego nieprzyjaznym tonem.
- Przykro mi, ale jestem już spózniona. Jeśli chce
pan umówić się na wizytę, może wcisnę pana na po-
południe.
- Chyba pani nie usłyszała wyraznie, doktor Saxby.
Nalegam.
Holly wyprostowała się, a ponieważ była na ob-
casach, stwierdziła z satysfakcją, że przewyższa męż-
czyznę.
- O co chodzi?
- Chcę pomówić o wizycie mojej pasierbicy.
Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. On jest oj-
czymem Jacinty, ale Holly zamierzała porozmawiać
z matką.
- Moja pasierbica jest trudnym dzieckiem. Często
koloryzuje, przesadza, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Razem z jej matką robimy, co możemy, ale ona jest
uparta i nieposłuszna. Jej wizyta u pani bez naszego
pozwolenia tylko to udowadnia.
S
R
- Piętnastoletnia dziewczyna ma prawo przyjść sa-
ma do lekarza.
- Ale temat rozmowy z lekarzem powinien być
znany jej opiekunom.
- Może pan, pani Jensen i Jacinta zapiszecie się
na wizytę i przedyskutujemy to w gabinecie - za-
proponowała.
- Jestem zajęty. Powiedziałem, co miałem do powie-
dzenia, i oczekuję, że pani wezmie to pod uwagę. %7łyczę
dobrego dnia.
Holly odprowadziła go wzrokiem. Maszerował jak
dumny kogut. Pokręciła głową i zawróciła do drzwi,
kiedy zatrzymał ją major Dixon.
- Chyba już pani mówiłem, młoda damo, że ten [ Pobierz całość w formacie PDF ]