[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się lżejszy, i jednym ruchem ręki zgniotła łzy, jakby były insektami. A następnie,
zmobilizowana swoją dawną wrodzoną dyscypliną i naukową wnikliwością, zaczęła dociekać,
jak to możliwe, że znów, mimo wszystko, poczuła chęć życia, tak głupią, tak niezrozumiałą i
tak pełną światła.
Rashid zauważyÅ‚, że Matías zamachaÅ‚ do niego, kiedy mijaÅ‚ go samochodem, ale
wolał nie odpowiadać. Nie ufał taksówkarzowi. Uprzejmie postąpił, gdy Rashid miał
zapalenie płuc, ale na pewno chciał coś z tego mieć, bo niewierni działają tylko z chęci zysku
i ich jedynym bogiem jest pieniądz. To zli ludzie, którzy nie uznają żadnych wartości, i
dlatego ich zachowanie jest niezrozumiałe. Na przykład, mężczyzna, który jechał z Matiasem,
przedwczoraj siedział u niego związany, miał zakneblowane usta i błagał o pomoc. Dobrze,
że Rashid wtedy nie zareagował, bo teraz facet i taksówkarz wyglądali na bardzo
zaprzyjaznionych. Poza tym zauważył, że jego sąsiad ma poranioną twarz, jakby go ktoś
pobił, co tylko potwierdzało, że jest to człowiek stosujący przemoc. Czego można oczekiwać
po kimś, kto zupełnie bez powodu napadł na niego jak wściekły opętaniec? Na pewno to
zrobił, bo był rasistą. Ci z Zachodu wszyscy są tacy, agresywni, drapieżni, imperialistyczni
rasiści. Zboczeńcy, zdolni do tego, by zmuszać swoje żony i córki do prostytucji. Tyrani i
mordercy Arabów.
Rashid, który był chłopakiem wykształconym i studiował inżynierię elektroniczną na
uniwersytecie w Rabacie, poczuł, jak w jego gardle pojawia się supeł. Za każdym razem, gdy
tylko pomyślał o bólu i uciśnieniu ludów arabskich, głęboko się wzruszał. To był pojedynek
na śmierć i życie, kamienie kontra wyrzutnie rakietowe, wiara kontra chciwość, wojownicy
światła kontra armia ciemności. Zrozumiał to pózno, bo jego rodzice, chociaż dobrzy wierni,
byli prości i zacofani. Zbyt dobrzy, zbyt pokojowi, zbyt ulegli wobec swoich wrogów. Jego
rodzice prowadzili sklep z artykułami gospodarstwa domowego i dobrze im się żyło. On,
jedynak, dorastał w dostatku, nie zdając sobie sprawy z upokorzeń, nieszczęścia i ucisku
wobec tylu muzułmanów. A żyli oni tuż obok niego, na ulicy, pod drzwiami jego domu,
biedni, żebracy. Jednak on patrzył na nich niewidzącym wzrokiem, egoistycznie zaślepiony
swoją własną codziennością, nie wiedząc, co znaczą, nie rozumiejąc, że to pierwsze ofiary
wielkiej, ukrytej wojny, którą im wypowiedziano. Ale rok temu Rashid miał szczęście poznać
Omara i Ahmeda, którzy byli trochę starsi od niego, i dzięki nim odkrył sens życia. Jego
ojciec tego nie zrozumiał. Zagniewał się. Zabronił mu się spotykać z tymi przyjaciółmi.
 Dobry muzułmanin szanuje swego ojca i go słucha! , mówił mu, ale Rashid nie mógł być
mu posłuszny, bo były ważniejsze i pilniejsze prawdy niż należna starszyznie uległość.
Kiedy dotarł na przystanek przy aptece, zobaczył, że ucieka mu autobus. Pozwolił mu
odjechać, bo dziś i tak nie zdołałby go dogonić, ale śmiertelnie przeraziło go to, że pomyliły
mu się rozkłady jazdy, więc zaczął studiować trasy i godziny wywieszone w gablotce na
przystanku. Im bardziej wpatrywał się w kartkę, tym trudniej było mu dojść, który autobus
przegapił. Ten, do którego chciał wsiąść, miał przyjechać za dziewięć minut. Może to był
jakiś dodatkowy kurs, a może poprzedni bardzo się spóznił. Ale co z tego. O tym również
zadecydowało przeznaczenie. Czekając, czuł pieszczotę słońca na skórze. Był to piękny
poranek i pachniało wiosną. Jego autobus wynurzył się zza zakrętu, podjechał ciężko niczym
zmęczony byk i pomiędzy hydraulicznymi sapnięciami zatrzymał się naprzeciw niego. Rashid
wsiadł, pokazał bilet miesięczny i zajął miejsce obok staruszka, kładąc plecak na podłodze,
między nogami. Dziś był bardzo lekki, bo w środku była tylko książka. Chłopak spojrzał na
ulicę, na małe ogródki, na świeże i soczyste poranne cienie, na blask słońca. Zdało mu się, że
znów czuje na twarzy pocałunek letniego światła, i jego oczy wypełniły się łzami. Wiedział,
że jego matka oszaleje z bólu, że jego ojciec będzie przerażony i będzie mu za niego wstyd.
Zacisnął powieki, rozdygotany, i na parę minut zatopił się w odmętach własnych myśli.
Pozostali pasażerowie autobusu pewnie podejrzewali, że chłopak śpi, a pozostali
obserwatorzy, widząc jego spiętą sylwetkę i warstwę potu na czole, wydedukowali, że po
prostu jest chory. A umysł Rashida dziko galopował, w myślach chłopaka wrzał chór
śpiewów i modlitw, płaczu i krzyków, aż w jego głowie zapaliło się oślepiające światło, które
spopieliło te wszystkie słowa, wszystkie przyczyny i wszystkie jego myśli. To był moment, w
którym Rashid ponownie otworzył oczy i nie widząc już nic, sięgnął dłonią pod sweter i
odpalił detonator pasa pełnego materiałów wybuchowych.
Szczęśliwie coś zawiodło w przyłączeniach i eksplodował tylko jeden z ładunków,
które przymocował sobie na wysokości żeber, więc zamiast spowodować śmierć dwudziestu
sześciu pasażerów autobusu, były tylko trzy ofiary i garstka rannych, wszyscy z nich
niegroznie. Zginął sam Rashid, staruszek, który siedział obok niego, oraz mężczyzna stojący
obok. Tego ostatniego nigdy nie zdołano zidentyfikować. Jako że po tym ataku morderca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl