[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gatunków i w jego umyśle te istoty nie mogły być niczym
innym, jak tylko małpami. Ale te małpy chodziły, mówiły,
rozniecały ogień i budowały wioski. Dziwił się, że żaden z
podróżnych nie wspominał dotąd o podobnym gatunku
małp. Upokorzało go to, że te małpy są tak podobne do
krajowców.
Biedni więzniowie zaczęli się niecierpliwić; zamknięci w
chacie, przez której ściany nic nie mogli słyszeć,
niespokojni o przyszłość, niepewni, jak się zakończy ta
dziwna przygoda, z każdą chwilą czuli się bardziej
dziwna przygoda, z każdą chwilą czuli się bardziej
nieszczęśliwemi i przygnębionemu Przytym i głód dokuczał
im mocno, gdyż od piętnastu godzin nic nie jedli.
Jedna tylko okoliczność pocieszała ich trochę, a
mianowicie, że protegowany Langa znajdował się w tej
wiosce, która zapewne musiała być jego miejscem
rodzinnym.
- Jeżeli ten mały został ocalony - rzekł Cort, - należy
przypuszczać, że i Langa jest uratowany. Zapewne się nie
rozłączali... Jeśli więc Langa dowie się, że uwięziono trzech
ludzi, domyśli się, że to my... Wszak nie uczyniono nam nic
złego, zapewne więc nie skrzywdzono i Langa.
- Nie mamy żadnego dowodu na to, że Landa ocalał -
dodał Huber. - Może biedak utonął w nurtach wzburzonej
rzeki?
W tej chwili drzwi od chaty, poza któremi stało kilku
krajowców, otwarty się, i w nich ukazał się jakiś młody
chłopiec.
- Langa! Langa!... - zawołał z radością Cort.
- Przyjaciel Maks... przyjaciel Jan! - zawołał Langa,
rzucając się w ich objęcia.
- Od kiedy ty tu jesteś? - zapytał Maks.
- Od wczorajszego rana... nieśli mnie przez las.
- A któż cię niósł?
- Jeden z tych, którzy mnie ocalili i was pewnie także.
- A więc to są ludzie?
- Tak, ludzie... przecież nie małpy - odparł stanowczo
Langa.
- Dziwni ludzie!... Zaczynam wierzyć w jakiś pośredni
gatunek pomiędzy ludzmi a małpami.
Langa ściskał i całował swoich opiekunów, których już
nie miał nadziei oglądania kiedykolwiek, wreszcie począł
opowiadać im o swoich przygodach.
- Gdy tratwa uderzyła o skały i wpadliśmy do wody, ja
i Li-Mai...
- Li-Mai? - zapytał Maks Huber.
- Tak, Li-Mai, to jego imię... - kilka razy powtarzał
malec, wskazując na siebie: Li-Mai, Li-Mai.
- A więc on ma imię? - zapytał Cort.
- Oczywiście, że ma, przyjacielu Janie - odpowiedział
Langa. - Przecież wszyscy ludzie mają imiona.
- A jakąż nazwę nosi to plemię, wśród którego
znajdujemy się?
- Oni nazywają się Wagddisowie... słyszałem jak Li-
Mai tak ich nazywał...
Wyraz ten nie należał do narzecza krajowców z Kongo
Skąd pochodziło owo pokolenie Wagddisów, podróżni
nasi nie mogli się domyśleć, lecz obyczaje ich były widać
łagodne, skoro widząc tonących, pośpieszyli im na ratunek.
Wpadszy do wody, Langa stracił przytomność i sądził,
że jego przyjaciele utonęli w rzece Johansen. Gdy odzyskał
przytomność, ujrzał się w objęciach silnego Wagddisa,
który był właśnie ojcem Li-Mai; malec zaś był już w
objęciach matki -  ngora , jak ją nazywał. Należało
objęciach matki -  ngora , jak ją nazywał. Należało
przypuszczać, że Li-Mai na kilka dni przedtym, zanim go
napotkał Langa, zabłąkał się w lesie i że rodzice go szukali.
Wiemy, w jaki sposób Langa go ocalił; to też, gdy znalazł
się w wiosce Wagddisów, obchodzono się z nim bardzo
dobrze. Li-Mai wkrótce odzyskał siły, choroba jego
bowiem była wynikiem wyczerpania i znużenia, i
wywdzięczając się za opiekę, stał się opiekunem Langa.
Rodzice Li-Mai też okazywali mu wdzięczność.
Dziś zrana Li-Mai przyprowadził Langa przed chatę, w
której zamknięci byli Maks, Jan i Kamis. Langa nie mógł
go zrozumieć, lecz usłyszał głosy i zdawało mu się, że
poznaje swoich przyjaciół, wbiegł więc do chaty i
przekonał się, że się nie mylił.
- Wszystko dobrze, mój Langa - rzekł Maks, ale my
umieramy z głodu. Możebyś mógł przynieść nam co do
zjedzenia, jeżeli masz tu jakie wpływy.
Langa wyszedł i powrócił wkrótce, niosąc duży kawał
pieczonego, bawolego mięsa, kilka sztuk owoców z akacji
zwanej  adansonia , której owoce zowią chlebem małpim,
świeże banany i w tykwie czystą wodę, zaprawną
mlecznym sokiem luteksu, wydzielającego się z liany
gumowej, należącej do rodzaju  landolphia africa .
Naturalnie, że wszyscy trzej z wielkim apetytem zabrali
się do jedzenia, gdyż byli bardzo głodni. Posiliwszy się,
Cort zapytał Langa, czy plemię Wagddisów jest liczne.
- O, jest tu ich, jest! - odpowiedział Langa.
- Czy tylu, jak w wioskach Bornu lub Bagirmi?
- Czy tylu, jak w wioskach Bornu lub Bagirmi?
- Mniej więcej.
- Czy oni nigdy nie schodzą z tej swojej napowietrznej
siedziby?
- Owszem, schodzą, aby polować, lub zbierać
korzonki i owoce, albo też czerpać wodę.
- I oni mają swoją mowę?
- Tak, ale ja ich nie rozumiem, tylko niektóre wyrazy
pojmuję, szczególniej te, które wymawia Li-Mai.
- A rodzice tego małego Li-Mai?
- Są dla mnie bardzo dobrzy; od nich to właśnie
przyniosłem dla was pożywienie.
- Trzeba im za to podziękować jaknajprędzej, aby i
nadal byli tak chojni - rzekł Maks.
- A ta wioska, ukryta pomiędzy drzewami, jak się
nazywa?
- Ngala.
- Czy mieszkańcy tej wioski mają swego wodza? -
zapytał Cort.
- Mają.
- Widziałeś go?
- Nie, ale słyszałem, jak go wszyscy nazywali Mselo-
Tala-Tala.
- Ależ to jest narzecze tutejszych krajowców! - zawołał
Kamis.
- A cóż znaczą te wyrazy?
- Ojciec Zwierciadło.
I rzeczywiście tak nazywają mieszkańcy Kongo
I rzeczywiście tak nazywają mieszkańcy Kongo
człowieka, który nosi okulary.
Rozdział XIV
Wagddisowie.
%7łyczenia Hubera spełniły się. Znajdował się w
napowietrznej wiosce, którą rządził jego wysokość Mselo-
Tala-Tala.
Znalazł więc w głębi tego tajemniczego lasu Ubangi
nowe pokolenia, osady nieznane, cały ten świat dziwny, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl