[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Postawa detektywa poirytowała madame Eveline.
? Zacznijmy od tego, caramba, porca miseria ? zawołała gło?no ? że w pewnym
sensie
to pan ponosi odpowiedzialno?ć za drugą kradzież w galerii. Agencja
Ubezpieczeniowa
zakomunikowała nam telefonicznie, że przybędzie pan do nas w celu wyja?nienia
zagadki
kradzieży pierwszego obrazu oraz w sprawie zabezpieczenia przed kradzieżą obrazu
Renoira.
? No i co z tego? ? Pigeon ujął się pod boki. ? Oto jestem.
? Po fakcie, drogi panie ? machnął ręką baron ? jest pan jak musztarda po
obiedzie.
Zamiast pana przybył tu inny Pigeon i skradł obraz.
? To pan go przywiózł z Paryża ? detektyw oskarżycielskim gestem skierował w
moją
stronę swój duży palec prawej ręki ? to jaka? z góry ukartowana historia. W
Hotel
du Nord, gdzie zamieszkałem po przybyciu z Anglii, u?piono mnie jakimi? ?rodkami
nasennymi. Spałem prawie do wieczora.
? A więc nie ukradziono panu samochodu? ? zdumiałem się.
? Nie. Mój humber stał przed hotelem na parkingu. Jeszcze się nie zdarzyło, aby
kto? ukradł Pigeonowi samochód ? dodał zarozumiale.
Wzruszyłem ramionami. Zbędne były wszelkie wyja?nienia. Gdy prawdziwy Pigeon
spał w swoim
pokoju, Fantomas, czy jak się tam zwał naprawdę, opowiedział mi bajeczkę o
skradzionym
humberze. Nikt fałszywego Pigeona nie legitymował. Ja sądziłem, że mieszkańcy
zamku go znają, oni za? przypuszczali, że skoro go przywiozłem, to pewnie go już
zdążyłem poznać. A w ogóle komu by przyszło na my?l, że to nieprawdziwy Pigeon?
? Znał mnóstwo szczegółów z pańskiego życia ? rzuciłem tylko. ? Mówił, że w
Londynie
zajmował się pan sprawą kradzieży klejnotów lady Pembroke.
? To prawda ? wykrzyknął Pigeon. ? A jak wyglądał?
? Był niezbyt wysoki ? stwierdziłem.
? Tak jak i ja ? kiwnął głową.
? Miał wąsiki...
? Tak jak i ja.
? Nosił neseser...
? Tak jak i ja.
? Mówił, że zamierza kupić sobie domek na południu Francji.
? Tak jak i ja ? zdumiał się Pigeon.
? Znał się na winach...
? Tak jak i ja ? pokiwał głową.
A mnie przypomniała się zabawa z dzieciństwa, gdy to koledze kazało się
powtarzać:
?Tak jak i ja?.
? Był szpakowatym brunetem ? rzuciłem.
? Tak jak i ja.
? Mówił, że lękają się go wszyscy przestępcy, którzy próbują wykorzystać Agencję
Ubezpieczeniową.
? Tak jak i mnie ? zgodził się Pigeon.
? Palił gauloisy.
? Tak jak i ja.
? Był pyszałkiem.
? Tak jak i ja ? rzekł.
Ale zaraz połapał się, że palnął głupstwo. Zerknął na mnie z w?ciekło?cią i
wrzasnął:
? To jest: nie tak jak ja! Należę do ludzi skromnych. I wła?nie dlatego państwo
powinni byli poznać, że mają do czynienia z fałszywym Pigeonem.
Madame Eveline nie wytrzymała. Machnęła ręką.
? Caramba, porca miseria, pan też jest pyszałkiem. I ostentacyjnie opu?ciła hall
zamkowy.
Rozmowa z Pigeonem toczyła się czas jaki?, ale powoli wszyscy tracili?my
zainteresowanie
dla detektywa. W końcu zajęła się nim tylko Yvonne, kazała mu podać kolację i
zaprowadziła
do pokoju. Ona również obiecała pokazać mu galerię i obraz Renoira, który
prawdopodobnie
był kopią.
Poszedłem do swego pokoju. Czułem się zmęczony po tym pełnym wrażeń dniu. Była
już noc i chciało mi się spać.
Ale nie dane mi było szybko zasnąć. Po jakim? czasie zapukał do mnie pan Gaspard
Pigeon.
? Pan nie ?pi, prawda? ? stwierdził, gdy otworzyłem mu drzwi. A byłem już w
piżamie.
Gdyby miał odrobinę taktu, powinien był zrezygnować z wizyty.
Wpakował się jednak do mego pokoju. Rozsiadł się na krze?le, zapalił papierosa.
Oczywi?cie gauloisa, jak Fantomas. A raczej to Fantomas palił gauloisy jak
prawdziwy
Pigeon.
? Madame Eveline ? o?wiadczył, wydmuchując piękne kółka dymu ? powiedziała mi,
kim pan jest.
? Ach, tak ? mruknąłem, choć nie bardzo wiedziałem, co mogła mu powiedzieć
ciotka Eveline.
? Jest pan specjalistą od kradzieży dzieł sztuki. Przyjechał pan ze Wschodu, z
Polski.
Bardzo mi miło, panie kolego po fachu.
Ale mówił to wszystko takim tonem, jakby mnie demaskował: ?Wiem o panu wszystko,
pan jest złoczyńcą, aresztuję pana?.
? Sprowadziła tu pana z Polski panna Karen Petersen, narzeczona bratanka barona,
tego młodego, zwariowanego malarza Vincenta. Słyszałem, że na Wschodzie są
dobrzy
fachowcy ? nowe kółko dymu popłynęło w górę ? oczywi?cie nie tak dobrzy jak u
nas.
No cóż, mimo wszystko wezmę pana do współpracy. Je?li uda nam się schwytać
złoczyńcę,
dam panu jedną trzecią nagrody. Zgoda?
? Nie ? odparłem.
? Za mało? ? zdumiał się. ? Chce pan połowę nagrody? Niech pan we?mie pod uwagę,
ilu rzezimieszków wpakowałem za kratki, a pan, panie kolego?
? Też było ich niemało.
Westchnął ciężko.
? No, dobrze. Niech będzie połowa.
? Nie.
? Za mało?
? Nie, panie kolego ? odparłem ? rzecz w tym, że ja tu będę pracował za darmo.
? Jak to: za darmo? ? tym razem kółko z dymu mu się nie udało. Wydmuchnął tylko
bezkształtny obłoczek. ? Nie chce pan chyba powiedzieć, że za swoją pracę nie
we?mie pan pieniędzy?
? To wła?nie chciałem powiedzieć. Przybyłem tu, można rzec, turystycznie,
wypoczynkowo.
Rzecz jasna, zajmę się kradzieżą w zamku, ale zrobię to przez sympatię dla panny
Karen. To moja dobra znajoma.
? Aha, rozumiem ? kiwnął głową. ? Ale będzie pan miał nie lada kłopot.
? Z czym? ? zapytałem.
? Z własnym sumieniem. Ona sprowadziła pana na swoje nieszczę?cie. Oczywi?cie,
je?li pan jest człowiekiem uczciwym...
%7łachnąłem się.
? Nie ma pan podstaw, aby o tym wątpić.
? Nie wątpię ? odparł. ? Może nie jest pan najlepszym fachowcem, ale z gęby panu
patrzy bardzo uczciwie. Sprawa jednak w tym, że jak się już pan domy?lił, w
historię z kradzieżą
wplątany jest również narzeczony panny Karen.
? Nie domy?liłem się tego ? wzruszyłem ramionami.
? A więc mam rację. Nie jest pan najlepszym fachowcem.
? Pan wybaczy, lecz nie rozumiem...
Wypu?cił piękne kółko dymu.
? Czy zna pan przysłowie: ?Najciemniej jest zawsze pod latarnią??
? Owszem.
? A inne powiedzonko: ?Ten jest winien, kto ma z tego korzy?ć??
? To łacińskie przysłowie.
? Tak. Obydwa tyczą naszej sprawy, panie kolego. My, fachowcy z branży
ubezpieczeń
dobrze wiemy, że wielu ludzi ubezpiecza siebie i swoje rzeczy tylko w tym celu,
aby potem, w sposób podstępny, wyłudzić odszkodowanie. Baron de Saint-Gatien,
choć posiada przepiękny zamek i wspaniałą galerię obrazów, jest w gruncie rzeczy
biedny jak mysz ko?cielna. Ma te obrazy, ale jakby ich nie miał. Nie dziwię się, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Postawa detektywa poirytowała madame Eveline.
? Zacznijmy od tego, caramba, porca miseria ? zawołała gło?no ? że w pewnym
sensie
to pan ponosi odpowiedzialno?ć za drugą kradzież w galerii. Agencja
Ubezpieczeniowa
zakomunikowała nam telefonicznie, że przybędzie pan do nas w celu wyja?nienia
zagadki
kradzieży pierwszego obrazu oraz w sprawie zabezpieczenia przed kradzieżą obrazu
Renoira.
? No i co z tego? ? Pigeon ujął się pod boki. ? Oto jestem.
? Po fakcie, drogi panie ? machnął ręką baron ? jest pan jak musztarda po
obiedzie.
Zamiast pana przybył tu inny Pigeon i skradł obraz.
? To pan go przywiózł z Paryża ? detektyw oskarżycielskim gestem skierował w
moją
stronę swój duży palec prawej ręki ? to jaka? z góry ukartowana historia. W
Hotel
du Nord, gdzie zamieszkałem po przybyciu z Anglii, u?piono mnie jakimi? ?rodkami
nasennymi. Spałem prawie do wieczora.
? A więc nie ukradziono panu samochodu? ? zdumiałem się.
? Nie. Mój humber stał przed hotelem na parkingu. Jeszcze się nie zdarzyło, aby
kto? ukradł Pigeonowi samochód ? dodał zarozumiale.
Wzruszyłem ramionami. Zbędne były wszelkie wyja?nienia. Gdy prawdziwy Pigeon
spał w swoim
pokoju, Fantomas, czy jak się tam zwał naprawdę, opowiedział mi bajeczkę o
skradzionym
humberze. Nikt fałszywego Pigeona nie legitymował. Ja sądziłem, że mieszkańcy
zamku go znają, oni za? przypuszczali, że skoro go przywiozłem, to pewnie go już
zdążyłem poznać. A w ogóle komu by przyszło na my?l, że to nieprawdziwy Pigeon?
? Znał mnóstwo szczegółów z pańskiego życia ? rzuciłem tylko. ? Mówił, że w
Londynie
zajmował się pan sprawą kradzieży klejnotów lady Pembroke.
? To prawda ? wykrzyknął Pigeon. ? A jak wyglądał?
? Był niezbyt wysoki ? stwierdziłem.
? Tak jak i ja ? kiwnął głową.
? Miał wąsiki...
? Tak jak i ja.
? Nosił neseser...
? Tak jak i ja.
? Mówił, że zamierza kupić sobie domek na południu Francji.
? Tak jak i ja ? zdumiał się Pigeon.
? Znał się na winach...
? Tak jak i ja ? pokiwał głową.
A mnie przypomniała się zabawa z dzieciństwa, gdy to koledze kazało się
powtarzać:
?Tak jak i ja?.
? Był szpakowatym brunetem ? rzuciłem.
? Tak jak i ja.
? Mówił, że lękają się go wszyscy przestępcy, którzy próbują wykorzystać Agencję
Ubezpieczeniową.
? Tak jak i mnie ? zgodził się Pigeon.
? Palił gauloisy.
? Tak jak i ja.
? Był pyszałkiem.
? Tak jak i ja ? rzekł.
Ale zaraz połapał się, że palnął głupstwo. Zerknął na mnie z w?ciekło?cią i
wrzasnął:
? To jest: nie tak jak ja! Należę do ludzi skromnych. I wła?nie dlatego państwo
powinni byli poznać, że mają do czynienia z fałszywym Pigeonem.
Madame Eveline nie wytrzymała. Machnęła ręką.
? Caramba, porca miseria, pan też jest pyszałkiem. I ostentacyjnie opu?ciła hall
zamkowy.
Rozmowa z Pigeonem toczyła się czas jaki?, ale powoli wszyscy tracili?my
zainteresowanie
dla detektywa. W końcu zajęła się nim tylko Yvonne, kazała mu podać kolację i
zaprowadziła
do pokoju. Ona również obiecała pokazać mu galerię i obraz Renoira, który
prawdopodobnie
był kopią.
Poszedłem do swego pokoju. Czułem się zmęczony po tym pełnym wrażeń dniu. Była
już noc i chciało mi się spać.
Ale nie dane mi było szybko zasnąć. Po jakim? czasie zapukał do mnie pan Gaspard
Pigeon.
? Pan nie ?pi, prawda? ? stwierdził, gdy otworzyłem mu drzwi. A byłem już w
piżamie.
Gdyby miał odrobinę taktu, powinien był zrezygnować z wizyty.
Wpakował się jednak do mego pokoju. Rozsiadł się na krze?le, zapalił papierosa.
Oczywi?cie gauloisa, jak Fantomas. A raczej to Fantomas palił gauloisy jak
prawdziwy
Pigeon.
? Madame Eveline ? o?wiadczył, wydmuchując piękne kółka dymu ? powiedziała mi,
kim pan jest.
? Ach, tak ? mruknąłem, choć nie bardzo wiedziałem, co mogła mu powiedzieć
ciotka Eveline.
? Jest pan specjalistą od kradzieży dzieł sztuki. Przyjechał pan ze Wschodu, z
Polski.
Bardzo mi miło, panie kolego po fachu.
Ale mówił to wszystko takim tonem, jakby mnie demaskował: ?Wiem o panu wszystko,
pan jest złoczyńcą, aresztuję pana?.
? Sprowadziła tu pana z Polski panna Karen Petersen, narzeczona bratanka barona,
tego młodego, zwariowanego malarza Vincenta. Słyszałem, że na Wschodzie są
dobrzy
fachowcy ? nowe kółko dymu popłynęło w górę ? oczywi?cie nie tak dobrzy jak u
nas.
No cóż, mimo wszystko wezmę pana do współpracy. Je?li uda nam się schwytać
złoczyńcę,
dam panu jedną trzecią nagrody. Zgoda?
? Nie ? odparłem.
? Za mało? ? zdumiał się. ? Chce pan połowę nagrody? Niech pan we?mie pod uwagę,
ilu rzezimieszków wpakowałem za kratki, a pan, panie kolego?
? Też było ich niemało.
Westchnął ciężko.
? No, dobrze. Niech będzie połowa.
? Nie.
? Za mało?
? Nie, panie kolego ? odparłem ? rzecz w tym, że ja tu będę pracował za darmo.
? Jak to: za darmo? ? tym razem kółko z dymu mu się nie udało. Wydmuchnął tylko
bezkształtny obłoczek. ? Nie chce pan chyba powiedzieć, że za swoją pracę nie
we?mie pan pieniędzy?
? To wła?nie chciałem powiedzieć. Przybyłem tu, można rzec, turystycznie,
wypoczynkowo.
Rzecz jasna, zajmę się kradzieżą w zamku, ale zrobię to przez sympatię dla panny
Karen. To moja dobra znajoma.
? Aha, rozumiem ? kiwnął głową. ? Ale będzie pan miał nie lada kłopot.
? Z czym? ? zapytałem.
? Z własnym sumieniem. Ona sprowadziła pana na swoje nieszczę?cie. Oczywi?cie,
je?li pan jest człowiekiem uczciwym...
%7łachnąłem się.
? Nie ma pan podstaw, aby o tym wątpić.
? Nie wątpię ? odparł. ? Może nie jest pan najlepszym fachowcem, ale z gęby panu
patrzy bardzo uczciwie. Sprawa jednak w tym, że jak się już pan domy?lił, w
historię z kradzieżą
wplątany jest również narzeczony panny Karen.
? Nie domy?liłem się tego ? wzruszyłem ramionami.
? A więc mam rację. Nie jest pan najlepszym fachowcem.
? Pan wybaczy, lecz nie rozumiem...
Wypu?cił piękne kółko dymu.
? Czy zna pan przysłowie: ?Najciemniej jest zawsze pod latarnią??
? Owszem.
? A inne powiedzonko: ?Ten jest winien, kto ma z tego korzy?ć??
? To łacińskie przysłowie.
? Tak. Obydwa tyczą naszej sprawy, panie kolego. My, fachowcy z branży
ubezpieczeń
dobrze wiemy, że wielu ludzi ubezpiecza siebie i swoje rzeczy tylko w tym celu,
aby potem, w sposób podstępny, wyłudzić odszkodowanie. Baron de Saint-Gatien,
choć posiada przepiękny zamek i wspaniałą galerię obrazów, jest w gruncie rzeczy
biedny jak mysz ko?cielna. Ma te obrazy, ale jakby ich nie miał. Nie dziwię się, [ Pobierz całość w formacie PDF ]