[ Pobierz całość w formacie PDF ]
machasz latarką na wszystkie strony, że nie widzę podłogi i co chwila się potykam.
- Aha.
Rzeczywiście, gdy złapała go za ramię, przestała się potykać, drżała jedynie jak w ostrym ataku malarii.
- Czego my właściwie szukamy? - Do licha, doskonale wiesz, czego. - Może... może go ukryli, prawda?
- Może, ale nie pochowali, chyba że mieli ze sobą dynamit. Natomiast mogli go zagrzebać pod kamieniami, których tu
sporo, i to byłoby najłatwiejsze, zwłaszcza że nie mieli zbyt wiele czasu.
- Minęliśmy wiele różnych stert i żadna cię nie zainteresowała.
- Kiedy zobaczymy świeżo usypaną, zorientujesz się w różnicy stwierdził Bowman. - Dlaczego tu weszłaś, Cecile?
Powiedziałaś prawdę mówiąc, że się nie boisz. Ty po prostu jesteś śmiertelnie przerażona.
- Wolę być śmiertelnie przerażona tutaj, razem z tobą, niż sama na zewnątrz.
Niewiele brakowało, by zaczęła szczękać zębami.
- Całkiem rozsądny punkt widzenia - zgodził się jej towarzysz. Przeszli do kolejnej jaskini, gdzie Bowman po kilku
sekundach niespodziewanie się zatrzymał.
- Co się stało? - szepnęła Cecile.
- Nie wiem... a właściwie wiem - po raz pierwszy także Bowmanem wstrząsnął dreszcz.
- Ty także? - zapytała.
- Ja także. Ale nie o to chodzi. Właśnie poczułem powiew śmierci. - Błagam!
- To jest właśnie to miejsce! Jeśli ma się moje lata i doświadczenie, wyczuwa się takie rzeczy.
- Zmierć? - teraz jej głos także drżał. - Nie można wyczuć śmierci.
- Ja mogę - odparł poważnie i zgasił latarkę.
- Zapal ją! - w głosie dziewczyny zabrzmiała histeria. - Na litość boską włącz latarkę! Proszę!
Puścił jej rękę, objął ją i mocno przytulił do siebie. Pomyślał, że przy odrobinie szczęścia uda im się zsynchronizować
drżenie, co może nie zapewni im pierwszego miejsca w telewizyjnym konkursie tańca, ale pomoże się opanować.
- Zauważyłaś coś odmiennego w tej jaskini? - spytał, gdy nieco przestała drżeć.
- jest jaśniej. Skądś dochodzi tu światło. - Właśnie.
Przeszli jeszcze parę kroków i zatrzymali się u stóp kamiennego osypiska, ciągnącego się w górę aż do otworu w
sklepieniu, przez który przeświecały gwiazdy. Wzdłuż całego tego osypiska widać było pas poruszonych odłamków skalnych,
tworzących swego rodzaju ścieżkę. Bowman zapalił latarkę - to rzeczywiście była ścieżka, którą niedawno
ktoś musiał schodzić. Przesunął promień na podstawę osypiska i krąg światła znieruchomiał na stercie kamieni. Miał on
około dwóch i pół metra długości i metr wysokości.
- To, jak widać, jest świeża pryzma - powiedział cicho. - Jak widać - mechanicznie powtórzyła Cecile.
- Odsuń się trochę.
- Nie. Może to dziwne, ale ze mną już wszystko w porządku.
Wcale się temu nie dziwił i wierzył, że dziewczyna mówi prawdę. Człowiek stosunkowo niedawno zszedł z drzewa i
nadal najbardziej obawiał się nieznanego. To co znane zawsze jest mniej straszne, a teraz obydwoje doskonale wiedzieli,
co mogą odkryć.
Bowman przyklęknął i zaczął odrzucać wapienne odłamy. Zabójcy nie trudzili się zbytnio z ukryciem ciała, gdyż
wkrótce ukazały się strzępy zakrwawionej koszuli i błysnął srebrny łańcuszek z krzyżykiem. Bowman odpiął go i
delikatnie zsunął z szyi zamordowanego, po czym zawinął w chusteczkę i schował do kieszeni.
Bowman zaparkował samochód w tym samym miejscu, z którego zabrał Cecile, gdy uciekali przed Cyganami.
- Zostań tu, tym razem tak ma być - polecił.
Cecile co prawda nie przytaknęła potulnie, ale także nie sprzeciwiła się, a to był wyrazny postęp. Być może w końcu
jego metody wychowawcze zaczynały dawać rezultaty. Z zadowoleniem stwierdził, że dżip nadal leży na polu. Nawet go
to nie zdziwiło - do podniesienia wozu był potrzebny dzwig.
Droga na podjazd wydawała się wolna, ale Bowman zdążył już nabrać do Czerdy i jego rozrywkowych kompanów
takiego zaufania, jakie ma się do gniazda kobr czy czarnych wdów. Kryjąc się w cieniu, zbliżył się do podjazdu bardzo
wolno i ostrożnie. Nagle potrącił nogą coś, co metalicznie stuknęło, więc znieruchomiał na chwilę. Ponieważ nic się nie
działo, pochylił się i znalazł pistolet Ferenca. Po ostatnim spotkaniu z nim mógł przypuszczać, że w najbliższym czasie
broÅ„ nie bÄ™dzie potrzebna Cyganowi. Bowman postanowiÅ‚ jednak zwrócić mu jego wÅ‚asno§Ä‡. W wozie Czerdy nadal
paliło się światło, zaś inne pojazdy stały ciemne. Bowman najciszej jak potrafił, pokonał stopnie prowadzące do
uchylonych drzwi i zajrzał do środka.
Czerda sporo stracił na urodzie: twarz miał posiniaczoną, duży kawał plastra zasłaniał ranę na czole, a lewa ręka była [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
machasz latarką na wszystkie strony, że nie widzę podłogi i co chwila się potykam.
- Aha.
Rzeczywiście, gdy złapała go za ramię, przestała się potykać, drżała jedynie jak w ostrym ataku malarii.
- Czego my właściwie szukamy? - Do licha, doskonale wiesz, czego. - Może... może go ukryli, prawda?
- Może, ale nie pochowali, chyba że mieli ze sobą dynamit. Natomiast mogli go zagrzebać pod kamieniami, których tu
sporo, i to byłoby najłatwiejsze, zwłaszcza że nie mieli zbyt wiele czasu.
- Minęliśmy wiele różnych stert i żadna cię nie zainteresowała.
- Kiedy zobaczymy świeżo usypaną, zorientujesz się w różnicy stwierdził Bowman. - Dlaczego tu weszłaś, Cecile?
Powiedziałaś prawdę mówiąc, że się nie boisz. Ty po prostu jesteś śmiertelnie przerażona.
- Wolę być śmiertelnie przerażona tutaj, razem z tobą, niż sama na zewnątrz.
Niewiele brakowało, by zaczęła szczękać zębami.
- Całkiem rozsądny punkt widzenia - zgodził się jej towarzysz. Przeszli do kolejnej jaskini, gdzie Bowman po kilku
sekundach niespodziewanie się zatrzymał.
- Co się stało? - szepnęła Cecile.
- Nie wiem... a właściwie wiem - po raz pierwszy także Bowmanem wstrząsnął dreszcz.
- Ty także? - zapytała.
- Ja także. Ale nie o to chodzi. Właśnie poczułem powiew śmierci. - Błagam!
- To jest właśnie to miejsce! Jeśli ma się moje lata i doświadczenie, wyczuwa się takie rzeczy.
- Zmierć? - teraz jej głos także drżał. - Nie można wyczuć śmierci.
- Ja mogę - odparł poważnie i zgasił latarkę.
- Zapal ją! - w głosie dziewczyny zabrzmiała histeria. - Na litość boską włącz latarkę! Proszę!
Puścił jej rękę, objął ją i mocno przytulił do siebie. Pomyślał, że przy odrobinie szczęścia uda im się zsynchronizować
drżenie, co może nie zapewni im pierwszego miejsca w telewizyjnym konkursie tańca, ale pomoże się opanować.
- Zauważyłaś coś odmiennego w tej jaskini? - spytał, gdy nieco przestała drżeć.
- jest jaśniej. Skądś dochodzi tu światło. - Właśnie.
Przeszli jeszcze parę kroków i zatrzymali się u stóp kamiennego osypiska, ciągnącego się w górę aż do otworu w
sklepieniu, przez który przeświecały gwiazdy. Wzdłuż całego tego osypiska widać było pas poruszonych odłamków skalnych,
tworzących swego rodzaju ścieżkę. Bowman zapalił latarkę - to rzeczywiście była ścieżka, którą niedawno
ktoś musiał schodzić. Przesunął promień na podstawę osypiska i krąg światła znieruchomiał na stercie kamieni. Miał on
około dwóch i pół metra długości i metr wysokości.
- To, jak widać, jest świeża pryzma - powiedział cicho. - Jak widać - mechanicznie powtórzyła Cecile.
- Odsuń się trochę.
- Nie. Może to dziwne, ale ze mną już wszystko w porządku.
Wcale się temu nie dziwił i wierzył, że dziewczyna mówi prawdę. Człowiek stosunkowo niedawno zszedł z drzewa i
nadal najbardziej obawiał się nieznanego. To co znane zawsze jest mniej straszne, a teraz obydwoje doskonale wiedzieli,
co mogą odkryć.
Bowman przyklęknął i zaczął odrzucać wapienne odłamy. Zabójcy nie trudzili się zbytnio z ukryciem ciała, gdyż
wkrótce ukazały się strzępy zakrwawionej koszuli i błysnął srebrny łańcuszek z krzyżykiem. Bowman odpiął go i
delikatnie zsunął z szyi zamordowanego, po czym zawinął w chusteczkę i schował do kieszeni.
Bowman zaparkował samochód w tym samym miejscu, z którego zabrał Cecile, gdy uciekali przed Cyganami.
- Zostań tu, tym razem tak ma być - polecił.
Cecile co prawda nie przytaknęła potulnie, ale także nie sprzeciwiła się, a to był wyrazny postęp. Być może w końcu
jego metody wychowawcze zaczynały dawać rezultaty. Z zadowoleniem stwierdził, że dżip nadal leży na polu. Nawet go
to nie zdziwiło - do podniesienia wozu był potrzebny dzwig.
Droga na podjazd wydawała się wolna, ale Bowman zdążył już nabrać do Czerdy i jego rozrywkowych kompanów
takiego zaufania, jakie ma się do gniazda kobr czy czarnych wdów. Kryjąc się w cieniu, zbliżył się do podjazdu bardzo
wolno i ostrożnie. Nagle potrącił nogą coś, co metalicznie stuknęło, więc znieruchomiał na chwilę. Ponieważ nic się nie
działo, pochylił się i znalazł pistolet Ferenca. Po ostatnim spotkaniu z nim mógł przypuszczać, że w najbliższym czasie
broÅ„ nie bÄ™dzie potrzebna Cyganowi. Bowman postanowiÅ‚ jednak zwrócić mu jego wÅ‚asno§Ä‡. W wozie Czerdy nadal
paliło się światło, zaś inne pojazdy stały ciemne. Bowman najciszej jak potrafił, pokonał stopnie prowadzące do
uchylonych drzwi i zajrzał do środka.
Czerda sporo stracił na urodzie: twarz miał posiniaczoną, duży kawał plastra zasłaniał ranę na czole, a lewa ręka była [ Pobierz całość w formacie PDF ]