[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ukłoniłem się i zacząłem odchodzić. Wtedy zawołała za mną:
- Od niego niczego siÄ™ nie dowie!
Odwróciłem się, zaskoczony, ale już znikła.
Usłyszałem ciche stuknięcie drzwi w ościeżnicę. Co chciała powiedzieć? Czy czegoś
się domyślała - wiedziała coś o mnie? Przez chwilę zdawało mi się, że patrzy przez małe
okienko. Zza białej zasłony widać zarys twarzy. Zapewne tylko złudzenie.
Wracałem poboczem drogi - raczej wlokłem się, przygnębiony. Biegłem na to
spotkanie jak na skrzydłach - z nadzieją, z planem rozmowy. I nic. Pusty dzień. Dlaczego
wyjechał? Nie chciał rozmawiać? Domyślił się, kim jestem? Wszystko możliwe.
Wieczorem zadzwoniłem do Olgi. Powiedziałem, że jutro wracam. Nie zdziwiła się:
- Już ci przeszło?
- A co miało przejść? - spytałem nieostrożnie.
Wtedy Olga podniosła głos:
- Jak to co? Twoje nienormalne zachowanie! Jedziesz, znikasz! Nie mówisz po co.
- Olu, Olu - zacząłem powtarzać, tak jak zawsze powtarzam w rozmowach z matką. -
Wszystko ci wytłumaczę, wyjaśnię, ale nie teraz. Nie przez telefon. Jutro wieczorem będę w
domu!
- Jutro idę do teatru - powiedziała Olga i odłożyła słuchawkę.
*
DziÅ› niedziela. Ósmy dzieÅ„. Jednak nie zdecydowaÅ‚em siÄ™ na wyjazd. Olga przeżyje
rozczarowanie. Trudno. Tyle się naczekała na mnie. Jedno rozczarowanie mniej, jedno
więcej. Nie chcę zmarnować szansy. Może brat Mirki wróci? W końcu coś wyjaśnię - będę
wiedział.
Przed południem, w czasie spaceru plażą, widziałem lotniarzy. Fascynujące
widowisko: na ubitym przez sztormy piasku rozpędzili motolotnię, biegnąc z dwóch stron,
póki nie zaterkotał silnik, wtedy wskoczyli w biegu na krzesełka, pod czaszę spadochronu.
Jechali coraz prędzej, wiatr kołysał wielką płachtą na sznurkach - rzucał na boki. Widziałem,
jak powoli unoszą się nad plażą - dwie sylwetki, dwie głowy, różowy spadochron nad nimi.
Lecieli nisko, pózniej zaczęli nabierać wysokości, unosili się coraz wyżej - na tle pogodnego
nieba. Skręcili w stronę morza i zaczęli oddalać się, coraz mniejsi na bladoniebieskim tle.
Warkot motolotni, z początku głośny, jak warkot motocykla, powoli cichł. Patrzyłem, póki
różowa plama nad granatowym morzem nie znikła.
Idąc dalej po mokrym piasku myślałem, dlaczego nie nauczyłem się latać na
motolotni? Na szybowcu? Teraz, kiedy mam prawie siedemdziesiąt lat, jest już za pózno, ale
przed trzydziestu, dwudziestu laty? Mogłem próbować. Pomyśl, Jacku! Wyobraz sobie, tak
jak ja tutaj, idąc plażą, że lecimy nad Mierzeją, patrząc z góry na zielony pas, na korony
drzew. Na zalew po tamtej stronie - pustą plażę.
I morze, morze, aż po horyzont pod lotnią. Wiatr, dygoczą sznurki spadochronu. Czy
nie byłbyś szczęśliwy - wolny? Wszystko zostało na ziemi.
Wtedy, przed południem, idąc na zachód ciągle pustą plażą, przypomniałem sobie
nasze motorowe wycieczki w Bieszczadach - miałeś cztery lata. Sadzaliśmy ciebie między
sobą, na szerokim siodle SHL-ki. Prowadziłem motor - Olga obejmowała mnie w pasie.
Jezdziliśmy w góry, odkrywaliśmy nowe miejsca. Skręcaliśmy zwykle z asfaltu na boczne
drogi, w nieznane doliny, nad nieznane potoki.
W czasie jednej z takich wypraw, pamiętam, zbieraliśmy maliny. Gęste krzewy rosły
na stokach nad wąską drogą. To była taka mała dolina, gdzieś pod masywem Otrytu. I tam,
nagle, w zupełnej ciszy, usłyszałem pozdrowienie. Ktoś powiedział  Dzień dobry !
Rozejrzałem się - tutaj, blisko nikogo nie było. Ty z matką zbieraliście maliny dalej.
Zobaczyłem nasz motor pod drzewami i białą kankę na zarośniętej ścieżce. Granatowa
pokrywka leżała w trawie. W chwilę pózniej po ścieżce przemknął wielki cień. Dopiero
wtedy spojrzałem w górę. Nad doliną przeleciał szybowiec. Nisko, najwyżej sto metrów nad
drzewami. W zupełnej ciszy. Może szykował się do lądowania na stoku sąsiedniej góry? Lub
przeciwnie - nabierał wysokości? Nie wiem. Znikł za koronami świerków. Pamiętasz tamten
szybowiec? Pilot powiedział  Dzień dobry . Pozdrowił nas z nieba, a my nie zdążyliśmy
odpowiedzieć.
Wracałem lasem, pózniej drogą przez wieś. Za pniem dębu znów skręciłem pod dom
Lachowiczów. Chciałem dzwonić do drzwi, przedstawić się, ktokolwiek by otworzył,
powiedzieć, że chcę rozmawiać o Mirosławie. I tak dalej. Znów za drucianą siatką biegał
czarny kundelek i znów nie przycisnąłem dzwonka. Kilka razy stawałem przed furtką.
Wracałem na drogę. Szedłem z powrotem. Raz zdawało mi się, że ktoś wyjrzał zza zasłony w
oknie. Dlaczego nie uchylił drzwi, nie zawołał?
Poszedłem na obiad do  Fregaty .
*
Pomagają przypadki - szczęśliwe zbiegi okoliczności. Trudno uwierzyć, ale posłuchaj.
Dwa dni po rozmowie z kobietą, u której mieszka brat Mirki, póznym popołudniem
poszedłem z zamiarem sprawdzenia, czy nie wrócił. Idąc tam zaszedłem na pocztę - chciałem
wrzucić list do matki. Jednak napisałem kilka słów - postanowiłem wyjaśnić (oględnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl