[ Pobierz całość w formacie PDF ]

126
sześć, pięć... oto próg... Czyżby istotnie miała ujrzeć
Monda?
Taras otaczały palmy. Dom rzucał przyjemny cień na
rozstawione stoliki. Gdzie cień ten nie sięgał, wykwitały
kolorowe czasze ogrodowych parasoli. Tylko kilka stoli-
ków było zajętych. Jakieś małżeństwo nieokreślonej naro-
dowości, starszy pan o suchej, pomarszczonej twarzy,
grubas w okularach towarzyszący młodej dziewczynie.
Przesuwała wzrokiem po siedzących, aż wreszcie w sa-
mym rogu zobaczyła znajomą twarz.
 O tam  spoza niej ukazało się grube ramię i rą-
bek kolorowego rękawa  w tamtym rogu.
 Dziękuję, widzę  powiedziała panując nad sobą.
Potem Skierowała się w stronę siedzącego mężczyzny,
pochłoniętego jedzeniem.
 Dzień dobry panu, panie Mond  powiedziała,
zatrzymując się przed jego stolikiem.
Brańczyc uniósł głowę znad talerza. Ręka niosąca do
ust widelec znieruchomiała w powietrzu, a szare oczy stały
się okrągłe i duże.
 Pani... pani... tutaj!  wymamrotał.
 Niech pan nie patrzy na mnie jak ostatni gamoń!
 syknęła.  Jesteśmy obserwowani!
Zerwał się z miejsca wyciągając rękę.
 Cóż za gość! Jakie nieba panią zesłały? O dniu
szczęśliwy!
 Niech się pan przestanie wygłupiać!  Słowom
tym towarzyszył promienny uśmiech. Zajęła miejsce i
pochyliła się ku niemu.
 Proszę udawać, że mnie pan oczekiwał! Kelner
nadchodzi!
Istotnie kelner zbliżył się do ich stolika. Kątem oka za-
uważyła, że ciemny prostokąt drzwi był już pusty. Zamó-
wiła lunch. Musiała przyznać, że jej towarzysz wykazał
127
bystrość i szybką orientację, gdyż jeszcze zanim kelner
odszedł, spytał swobodnie:
 Spodziewałem się pani wczoraj. Dlaczego pani się
spózniła?
 Sprawy agencji, drogi panie Mond  odparła tym
samym tonem.
Kelner oddalił się, by zrealizować zamówienie.
 No, a teraz  powiedział odsuwając talerz  pro-
szę o wyjaśnienie, co znaczy ta napaść na samotnego męż-
czyznę?
 Nie wygląda pan na wystraszonego  powiedzia-
ła kpiąco.  Wyraz pana twarzy objawiał raczej tępotę.
Wyszło to tak znakomicie, że chciało mi się klaskać.
 Czy po to przyjechała pani z Paryża, aby mi to
powiedzieć?
 Nie tylko. Zanim jednak wyjaśnię przyczynę mego
przyjazdu, coś panu powiem. Gdybym wiedziała, że pana
tu zastanę, nie przyjechałabym na pewno. Mówię o tym,
by sytuacja była jasna!
 Tak  przyznał poważnie.  Teraz już wszystko
znakomicie rozumiem!
Nadszedł kelner, więc nie odpowiedziała. Dopiero gdy
zostali sami, oznajmiła:
 Jestem wściekle głodna i będę pożerała, a nie ja-
dła. Dlatego proszę tak się we mnie nie wpatrywać.
 Ewo! Nie widziałem pani tak długo...
Nie odpowiedziała, okazując iście młodzieńczy apetyt.
Brańczyc milczał zamyślony błądząc spojrzeniem po roz-
ległej tafli morza.
 Teraz proszę mi dać papierosa.  Odsunęła talerz
i poprawiła kredką wargi.
Podał jej paczkę, potem ogień.
 Pożera pana ciekawość, co tutaj robię?
 A panią, skąd się tu wziąłem jako Mond?
128
 Tylko rzeczowa wymiana informacji może być
treścią naszej rozmowy. Uprzedzam, że nie mam zamiaru
z panem flirtować, bo pan mi się zdecydowanie nie podo-
ba!
 Więc pani nie jest mną zachwycona? Cóż za nie-
znajomość ludzi!
 Proszę mi wreszcie powiedzieć, co pan tu robi?
Dlaczego występuje pan jako Mond? Co to wszystko zna-
czy?
 Może po kolei? Jestem za mało rozgarnięty, aby
opanować tyle tematów...
 A zatem  co pan tu robi?
 Nic. Wałkonię się.
 Wyczerpująca i inteligentna odpowiedz! Ale może
wreszcie się dowiem, dlaczego występuje pan jako Mond?
 Hm... Kiedy pani jeszcze jadła, zastanawiałem się,
co odpowiem na to pytanie. I muszę wyznać, że nic dosta-
tecznie przebiegłego nie przyszło mi na myśl.
 A więc?
 Jest człowiek, który będzie umiał lepiej na nie od-
powiedzieć, a mianowicie pani szef. Niech go pani o to
zapyta.
Ewa spojrzała uważnie na uśmiechniętą twarz swego
towarzysza.
 Tak pan sądzi?
 Z całą pewnością. Wystarczy podejść i zapytać: pa-
nie Mond, dlaczego zmusza pan pewnego miłego mło-
dzieńca do wysiadywania bezczynnie na wybrzeżu, za-
miast zezwolić mu na to, czego pragnie  mianowicie na
przebywanie ze mną w Paryżu?
Roześmiała się, lecz zaraz spoważniała.
 Przestańmy żartować, gdyż sytuacja jest niewesoła
129
i nie zadaję tych pytań przez zwykłą ciekawość!
 Nic nie może być poważniejsze nad to, że jestem
w pani zakochany po uszy!
Wydęła wargi.
 To pan wysyłał te pocztówki?  Wyjęła z torebki
kartki Monda i rzuciła je na stół.
Wziął je do ręki.
 Są ohydne! Nie mam tak złego gustu!
 Więc pan zaprzecza?
Brańczyc przyglądał jej się chwilę, wreszcie rzucił:
 Może ja z kolei panią o coś zapytam? Czy to, że
pani je otrzymała, skłoniło panią do przyjazdu?
 Otóż właśnie! Nareszcie widzę trochę sensu w pa-
na słowach!
 Pocztówka z pozdrowieniami to zwykła rzecz.
 W pewnych okolicznościach staje się jednak zu-
pełnie niezwykła. Proszę sprawdzić  kiedy zostały na-
dane?
 Dwudziestego pierwszego i dwudziestego trzecie-
go.
 Tak. A w nocy z dwudziestego na dwudziesty
pierwszy znaleziono Monda martwego na ulicy!
Brańczyc gwizdnął cicho i spojrzał w oczy dziewczy-
ny.
 A to dopiero! Co mu się stało? Wypadek?
 Nie. Został otruty lub też sam się otruł. Gdy potem
zaczęłam otrzymywać od niego pocztówki, postanowiłam
przekonać się, o co tu chodzi.
 No, no...  powiedział z podziwem w głosie. 
Dzielna z pani dziewczyna! Mogła się pani dostać w niezłą
kabałę! Na szczęście jednak  zakończył w swoim stylu
 czekało tu na panią dzielne ramię i wierne serce!
130
 Pan nie ma pojęcia, jak mi pan działa na nerwy!
 zawołała z pasją.
 To jednak lepsze niż obojętność. Ale wydaje mi
się, że trzeba będzie rzeczywiście zastanowić się nad sytu-
acją.
 Mam wrażenie, że jest ona dla pana dość kłopo-
tliwa.
 Tak pani sądzi? Dlaczego?
 Bo pan tu siedzi jako Mond, nadając zawczasu
przygotowane przez niego kartki, nie wiadomo w jakim
mętnym celu i zapewne kryjąc w ten sposób jego machi-
nacje. Jeśli teraz śledztwo wykaże, że coś przeskrobał, to
panu winszuję!
 Dziękuję. Mam nadzieję, że pozostanie mi pani
wierna, gdy będę siedział. Ale to pózniej. Teraz chciałbym
wiedzieć, jak panią przywitano, gdy zapytała pani o
Monda? Z kim pani rozmawiała?
 Najpierw z dymisjonowanym atletą, potem z za-
konnicą po cywilnemu.
Brańczyc uśmiechnął się.
 Tak. To się zgadza. Są małżeństwem i właścicie-
lami tego pensjonatu.
 Byli mocno zaskoczeni i skonsternowani.
 Zrozumie pani ich konfuzję, jeśli powiem, że zna-
ją Monda. Nawet więcej niż znają.
 Cóż to wszystko ma znaczyć?
 To, że w sposób bardzo lekkomyślny znalazła się
pani w niebezpieczeństwie. Wszystko zależało od mojej
reakcji...
 Teraz rozumiem, dlaczego grubas odprowadzał
mnie do drzwi tarasu! Czułam, że mnie obserwuje, ale nie
znałam przyczyny
 Musieli być bardzo wystraszeni. Powstała sytu-
acja, której nie przewidzieli. Nie mieli innego wyjścia,
131 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl