[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nadzór. Umieściła końcówki stetoskopu w uszach, zlokalizowa-
ła tętno w okolicach zgięcia stawu łokciowego i zaczęła ściskać
gumową gruszkę, by napełnić mankiet powietrzem. Nagle za-
pięcie na rzepy zatrzeszczało i puściło. Harriet westchnęła
i zdjąwszy mankiet, zaczęła wszystko od nowa. Tym razem
udało się jej skoncentrować i umocować mankiet tak, by nie
było już niespodzianek.
Aatwo powiedzieć, że będzie go ignorowała, ale jak tu prze-
konać to głupie ciało, że ma robić to samo? Za każdym razem
drżało, tętno gwałtownie rosło, oddech stawał się przyspieszony,
a fala gorąca oblewała twarz. Nie mówiąc już o tej kompromi-
tacji przed chwilą, kiedy nie potrafiła zmierzyć ciśnienia. Wszy-
stko przez te nerwy. Kątem oka zauważyła, że Patrick wychodzi
z sali, i odetchnęła z ulgą.
Dlaczego on jej tak nie lubi? Może przypomina mu jakąś
kobietę, która go skrzywdziła? Może nie akceptuje samotnych
matek? Samotnych pracujących matek. A może mu się po prostu
spodobała, ale nie godząc się z tym, w ten właśnie sposób się
przed nią bronił? Stłumiła śmiech, aby uchwycić moment ści-
S
R
szenia tonów, i zerknąwszy na manometr, odnotowała wartość
ciśnienia rozkurczowego.
- Jest znacznie lepiej, pani Lake. Sprawdzę jeszcze umoco-
wanie gwozdzia i dam pani trochę odpocząć.
Zdumiewała ją także dziwna zmiana w zachowaniu Patricka.
Tego ranka, gdy miała wypadek, był w stosunku do niej bardzo
agresywny. Wykorzystując swą pozycję, zmusił ją, by przesiadła
się do jego auta i odwiózł ją do domu. Potem przez kilka dni
wyraznie jej unikał. Właściwie go nie widywała, jeśli nie liczyć
szybkiego zbadania jej zwichniętej kostki. Następnie zdawał się
być wszędzie, gdzie ona i, co najdziwniejsze, zdecydowanie za
dużo czasu poświęcał na patrzenie na nią. Niekiedy były to tylko
ukradkowe spojrzenia, ale ich częstotliwość ją peszyła. Poza
tym coś w tych spojrzeniach się zmieniło. Nie było już w nich
tak chętnie kiedyś demonstrowanego lekceważenia. Teraz...
Harriet pokręciła głową i westchnęła.
- O Boże! - Pani Lake z lękiem spojrzała na stojącą obok
pielęgniarkę. - Coś nie w porządku?
- Nie, skądże! - zaprzeczyła Harriet. - %7ładnych proble-
mów. Przepraszam, myślałam o czymś innym. - Zwróciła się do
odbywającej staż młodej pielęgniarki: - Doskonale ci poszło
z tym opatrunkiem, Shelly. Pracuj tak dalej.
Twarz Shelly promieniała.
- Dzięki. Pomogę tylko pani Lake wygodnie się ułożyć i za-
raz przyjdę na wykład. Moje koleżanki są już w pokoju.
- Tak myślisz? Wobec tego i ja pójdę.
Długi weekendowy wypoczynek sprawił, że Harriet doszła
do siebie. Obrzęk kostki ustąpił i wczoraj mogła już zrezygno-
wać z kul. Być może właśnie dlatego Patrick tak uważnie sięjej
przyglądał. Nie miała jednak czasu na zastanawianie się. Po
S
R
spotkaniu z uczennicami musiała się zająć obowiązkami admi-
nistracyjnymi, a krótki lunch był okazją do porozmawiania
z Sue.
- Maggie nie wygląda dziś na zbyt szczęśliwą - oznajmiła
Sue.
- Czyżby Maggie i Luke nie spędzili weekendu w hotelu
przyszpitalnym?
Sue pokiwała głową w zamyśleniu.
- Chyba nie poszło tak dobrze, jak się spodziewała.
- Dlaczego?
- Nie chce mówić.
Harriet zmarszczyła brwi.
-. Byłam pewna, że sobie poradzą. Ona tak bardzo tego
chciała, a on jest taki opiekuńczy. To wspaniała para. Maggie
tak dobrze sobie radziła z rehabilitacją. Nie mogę uwierzyć,
żeby mogła mieć większe problemy.
- Myślę, że to nie ma nic wspólnego z wysiłkiem fizycz-
nym. Ona mówi, że te wszystkie ćwiczenia w basenie są dla niej
za łatwe, że nie stanowią dostatecznego wyzwania.
Harriet uśmiechnęła się.
- To bardzo do niej podobne. - Odstawiła kubek, po czym
wstała i wylała resztę jego zawartości do zlewu. - Muszę z nią
porozmawiać. Przyjdę na kawę pózniej.
Maggie wyglądała na przygnębioną. Harriet odnalazła ją sie-
dzącą samotnie przed pawilonem z salą gimnastyczną.
- Tak szybko zjadłaś lunch, Maggie? Nie smakował ci?
- Nie byłam głodna.
Harriet usiadła przy Maggie w cieniu drzewa.
- Czyżbyś się dziś nie czuła zbyt dobrze, Maggie? - zapytała
z niepokojem.
S
R
- Och, czuję się niezle - odrzekła Maggie, odwracając
wzrok. Nagle jej usta zadrżały. - Jeśli mam być szczera, Harry,
to wcale nie czuję się dobrze. Czuję się wprost fatalnie. -I wy-
buchnęła płaczem.
Harriet pochyliła się nad wózkiem i objęła ją.
- To Luke - łkała Maggie. - On chce... przenieść się do
miasta.
Harriet czekała cierpliwie, aż Maggie wytrze twarz bardzo już
mokrą chusteczką. Najwyrazniej nie były to dziś jej pierwsze łzy.
- On uważa, że to dla dobra mojego i dziecka, że tylko
w mieście znajdziemy odpowiedni dom i właściwą opiekę.
- Rozumiem, że nie jesteś tym pomysłem zachwycona -
rzuciła mimochodem Harriet.
- To okropny pomysł - jęknęła Maggie. - Ten dom, w któ-
rym teraz mieszkamy, to urzeczywistnienie naszych marzeń.
Czynsz za wynajem jest tak niski, że Luke, pracując w niepeł-
nym wymiarze godzin, jest w stanie nie tylko nas utrzymać, ale
jeszcze znajduje czas na pisanie. Jeśli się przeniesiemy do mia-
sta, będziemy musieli kupić dom, a Luke będzie musiał wziąć
pełny etat, żeby spłacić hipotekę. Wkrótce obydwoje przeklnie-
my powrót do miasta. Luke zacznie mnie o wszystko winić.
Wydatki na dziecko będą kolejnym powodem do stresów i na-
wet się nie obejrzymy, jak będzie po rozwodzie! - dramatycznie
zakończyła Maggie. - Czarno to widzę, Harry. Ale Luke nie
chce o tym słyszeć.
- Może się tylko martwi, jak sobie poradzisz po powrocie
do domu.
- Wiem, że się martwi. Myślałam, że wspólny weekend mu
udowodni, że nie ma takiej rzeczy, z którą nie dalibyśmy sobie
rady. Ja nawet sama wszystko ugotowałam.
S
R
- Naprawdę? To wspaniale.
- On zrobił wykaz wszystkich niezbędnych modyfikacji
i stwierdził, że nie będziemy mogli ich przeprowadzić, ponie-
waż nie jesteśmy właścicielami domu. Oszczędzaliśmy, żeby go
kupić, ale teraz Luke chce wykorzystać te pieniądze na kupno
dla mnie samochodu z ręcznym sterowaniem. Chce harować od
dziewiątej do piątej gdzieś w jakimś okropnym biurze, potem
wracać do jakiegoś nowoczesnego, ale obrzydliwego domku
z szerokimi, przeszklonymi drzwiami i mnóstwem specjalnych
poręczy na basenie.
- On to robi dla ciebie, Maggie. Bardzo cię kocha.
- Nieprawda. Gdyby mnie rzeczywiście kochał, wiedziałby,
że to fatalny pomysł. Chcę wrócić do domu. Chcę, żeby nic się
nie zmieniło.
- Wiesz, że to niemożliwe - spokojnie tłumaczyła jej Har-
riet. - Wiele się przecież zmieniło. Po pierwsze, uległaś wypad-
kowi, po drugie, spodziewasz się dziecka. Połącz to razem,
a zrozumiesz, jakie to dla was ogromne wyzwanie. - Harriet
ponownie ją objęła. - Przecież tak bardzo się kochacie. Stwo-
rzyliście rodzinę, o jakiej wielu ludzi może tylko marzyć. Je-
stem przekonana, że w końcu uda się wam jakoś przez to wszy-
stko przejść.
- Mam nadzieję - westchnęła Maggie. - Luke jest moim
wsparciem. Bez niego nie dałabym sobie rady.
- Mój ojciec prowadzi szkółkę drzew - dodała Harriet. -
Pomyślałam, że może by się tam znalazła jakaś praca dla Luke' a.
To mogłoby wam pomóc rozwiązać wasze sprawy.
- Nie, dziękuję - odparła Maggie. - A przynajmniej nie te- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl