[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nił nagle smak na słodko-gorzki. Nigdy wcześniej Jed nie opowiadał jej o swojej rodzi-
nie. Raz tylko wspomniał siostrę, a także to, że jego matka umarła, gdy był nastolatkiem,
ale nic więcej nie wiedziała. Nie miała pojęcia, że jego ojciec żenił się czterokrotnie. Do-
piero teraz tak naprawdę uświadomiła sobie, jak skutecznie Jed odciął ją od swojego ży-
cia, zamykając w granicach ich wspólnej sypialni. Bezwiednie oblizała wargi, myśląc o
smaku jego pocałunków poprzedniej nocy. Miała wrażenie, że serce zaczyna jej szybciej
bić i zapłoniła się ze wstydu, że nie jest w stanie kontrolować pożądania, które do niego
R
L
T
czuje. - Może kiedyś... - zaczęła, unikając jego spojrzenia. Nie chciała, aby widział, co
się z nią dzieje, a była pewna, że nie jest w stanie tego ukryć.
- Może mi nie wystarczy, Phoebe - stwierdził Jed. - Chciałbym, aby Ben jak naj-
szybciej poznał swoją grecką rodzinę. Zabraniać mu tego to nie w porządku wobec niego
i wobec mnie. Musi wiedzieć, że jestem jego ojcem i jutro mu o tym powiem, czy ci się
to podoba, czy nie. Więc lepiej, jeśli porozumiemy się co do tego tutaj i teraz.
Najwyrazniej więc Jed nie zorientował się w jej emocjach. Phoebe doszła do wnio-
sku, że nie interesowała go nawet w połowie tak bardzo jak jej syn. Jego ostatnie zdanie
było tego dowodem. Spojrzała mu prosto w oczy i dostrzegła w nich zimną determinację.
Zadrżała, ale kolejny łyk szampana dodał jej odwagi, aby mu się przeciwstawić.
- Nie, jutro to za wcześnie. Ben potrzebuje czasu, aby cię lepiej poznać, aby się do-
stosować...
Jed miał już dosyć grzeczności. Wcale nie zbliżały go do celu.
- Za wcześnie? Chyba żartujesz - zaprotestował z dużą dozą ironii. - I to właśnie
mówi matka, która najwyrazniej chciała pozbawić syna znajomości z własnym ojcem?
Jak myślisz, jak ja się z tym czuję? Przez czysty przypadek spotkaliśmy się na przyjęciu
w ambasadzie, a i tak, gdyby nie ta panika w twoich oczach, niczego bym nie podejrze-
wał. Ale ani przez moment nie sądziłem, że ukrywasz przede mną własne dziecko!
Wiem, że zadbałaś o niego na miarę swoich możliwości, ale ja również za niego odpo-
wiadam i to ja powinienem zaspokajać jego najbardziej podstawowe potrzeby.
- Tym się akurat nie przejmuj - stwierdziła sentencjonalnie. - W pewnym sensie
właśnie tak było.
- O czym ty mówisz? W jakim sensie mogłem o niego zadbać, skoro nawet nie
wiedziałem o jego istnieniu?
- To proste. Biżuteria, którą mi podarowałeś, opłaciła mój kurs nauczycielski, a ten
wspaniały diamentowy naszyjnik wystarczył, abym mogła kupić dom, w którym miesz-
kamy. To, co pozostało, starczyło akurat na tę przyczepę. Jak więc widzisz, jeśli chodzi o
materialne potrzeby Bena, to zadbałeś o nie zupełnie niezle. Co prawda, z moralnego
punktu widzenia niezbyt łatwo mi było zaakceptować, że w ten sposób płaciłeś mi za
R
L
T
seks - dodała pospiesznie - ale skoro twoim zdaniem zasłużyłam na tę całą biżuterię, na-
leżała do mnie i mogłam z nią zrobić, co chciałam.
Jed zignorował jej ostatni komentarz. Nigdy nie myślał w ten sposób o Phoebe, ale
nie chciał się teraz o to kłócić.
Rozejrzał się znów po przyczepie.
- Chcesz więc powiedzieć, że sprzedałaś całą biżuterię, którą ci podarowałem? -
Przypomniał sobie przytulny i wyremontowany dom i był zaszokowany, że rzeczy, któ-
rych koszt był dla niego praktycznie nieodczuwalny, pozwoliły Phoebe zdobyć kwalifi-
kacje, a także wesprzeć finansowo ją i Bena przez te pięć lat. On więcej wydawał w ty-
dzień.
- Tak, prawie wszystko. Zatrzymałam tylko tę perłową przepaskę na czarną godzi-
nę - uśmiechnęła się, kończąc kolejny kieliszek szampana.
Jed zdał sobie sprawę, że na trzezwo prawdopodobnie nic by mu o tym nie powie-
działa. Poczuł się trochę lepiej, że jednak zrobił coś dla Bena, nawet jeśli bardzo pośred-
nio.
- Nie musiałaś mi tego mówić, ale dziękuję ci, że to zrobiłaś. - Jed nie był w stanie
dłużej opierać się pragnieniu pocałowania Phoebe i delikatnie musnął jej wargi swoimi.
- Cała przyjemność po mojej stronie - wymruczała, lekko oszołomiona.
Phoebe odchyliła lekko głowę i spojrzała na niego, pociągająca i upojona własnym
pożądaniem. Jej usta rozchyliły się i Jed znów nie potrafił im się oprzeć, tym razem
wsuwając język między jej nabrzmiałe wargi i całując ją głęboko.
- Przyrzekam, że robię to ostatni raz.
Phoebe lekko szumiało w głowie od ilości wypitego szampana i dopiero po chwili
dotarło do niej znaczenie wypowiedzianych przez Jeda słów. Nagle zorientowała się, że
jego ramię obejmuje ją, a ona wtula się w niego, trzymając jedną dłoń na muskularnym
udzie i delikatnie je masując.
Nie mogła uwierzyć, jak do tego doszło, że znalazła się w tak intymnej pozycji z
mężczyzną, którego obawiała się przez ostatnie pięć lat. Za dużo szampana, ot co...
- Nic takiego nie robisz - odpowiedziała niewyraznie, odsuwając się od niego na
bezpieczną odległość. - Wolałabym jednak, żebyś poszukał sobie jakiegoś hotelu w po-
R
L
T
bliżu i tam spędził noc. Nie ufam ci... - Chciała wstać, ale wciąż lekko kręciło jej się w
głowie. Nie była pewna, czy to z powodu szampana, czy pocałunku.
- To sobie samej nie ufasz, Phoebe, a ja nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać. Ale
nie martw się, będę silny za nas oboje.
Jego komentarz mający ją uspokoić, tylko ją rozdrażnił. Wstała i spojrzała na niego
wyzywająco.
- Kanapa nie jest zbyt wygodna, ale będzie ci musiała wystarczyć. W środku znaj-
dziesz pościel i prześcieradła. Ja idę się położyć do drugiego pokoju i nie chcę cię wi-
dzieć ani słyszeć przez najbliższych osiem godzin, arogancki i przebiegły draniu.
Jed pozwolił jej odejść.
Wziął do ręki telefon i zaczął przeglądać zdjęcia, które zrobił Benowi w ciągu dnia.
Jego syn... Benjamin... Wciąż było to dla niego coś nowego, ale z minuty na minutę jego
twarz tężała coraz bardziej. Niezależnie od tego, co myśli sobie Phoebe, Ben jest jego
rodziną i będzie mieszkał razem z nim.
Spojrzał na zegarek, zanim zaczął przeglądać wiadomości mejlowe. Dziesiąta wie-
czorem. Kiedy ostatnio udało mu się położyć do łóżka tak wcześnie? Prawdopodobnie po
raz ostatni wtedy, gdy całą noc spędził z Phoebe. Nie było to dobre wspomnienie. Co
prawda noc była wspaniała, ale ranek okazał się kompletną katastrofą.
Wykonał jeszcze kilka telefonów, a potem podłączając laptop do internetowej sieci
bezprzewodowej, pracował solidnie przez kolejne trzy godziny. Pojawiło się kilka pro-
blemów, którymi będzie się musiał zająć osobiście, gdy tylko znajdzie się w Londynie,
skwitował, wyłączając komputer. Zorientował się, że od lat nie był tak długo poza biu-
rem. Teraz odkrył w sobie przypływy nowej energii. Fakt, że dowiedział się prawdy o [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl