[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nimi. Leżała w łóżku kilka minut, obserwując wschód słońca w odcieniach
zamglonego błękitu, różu i pomarańczowego. Większość ludzi podziwiała
zachody słońca, dla niej jednak to wschody były magiczne. Przeciągnęła się i
usiadła, nadal zwrócona twarzą do okna. Pomyślała, że tyle osób w
miasteczku przesypia właśnie ten cudowny widok: ot, chociażby jej tata. Był
wielkim śpiochem i w sobotę rzadko wstawał przed południem.
Laurel uśmiechnęła się na sama myśl o tym, ale rzeczywistość szybko dała
o sobie znać. Dziewczyna przesunęła palce na ramię i otworzyła szeroko
oczy ze zdumienia. Zdusiła w sobie krzyk, kiedy druga ręką dołączyła do
pierwszej, żeby potwierdzić to, co tamta wyczuła.
Guz zniknął.
Ale na jego miejsce pojawiło się coś innego. Coś długiego i chłodnego w
dotyku.
O wiele większego niż guz.
Przeklinając brak lustra w swoim pokoju, wygięła szyje do tyłu, próbując
zajrzeć za ramię, ale dostrzegła tylko zaokrąglone białe krawędzie. Odrzuciła
kołdrę i popędziła do drzwi. Bezszelestnie nacisnęła klamkę i uchyliła je z
cichym skrzypnięciem, a potem otworzyła szerzej, po raz pierwszy w życiu
błogosławiąc dobrze naoliwione zawiasy. Potem przeszła do łazienki,
przesuwając się korytarzem plecami do ściany, jakby to miało jej w czymś
pomóc.
Trzęsącymi się rękoma zamknęła za sobą drzwi łazienki i przez chwilę
mocowała się z zasuwką. Dopiero kiedy ta zaskoczyła, pozwoliła sobie
znowu oddychać. Oparła czoło o chropowate, niewykończone drewno i
starała się uspokoić. Odszukała włącznik, zapaliła światło, a następnie wzięła
głęboki oddech, mrugając szybko, żeby zniknęły ciemne plamki przed
oczami, i zrobiła krok w stronę lustra.
Nie musiała nawet stawać tyłem, żeby zobaczyć, co jej wyrosło. Nad
ramionami wystawało coś podłużnego, niebieskobiałego. Przez chwilę stała
oczarowana, przyglądając się temu z szeroko otwartymi oczami. Było
przerażająco piękne  tak piękne, że nie dało się tego opisać słowami.
Odwróciła się powoli, żeby móc to lepiej zobaczyć. Z miejsca, w którym
wcześniej znajdował się guz, wyrastały podłużne płatki, tworząc coś w
rodzaju delikatniej, zaokrąglonej czteroramiennej gwiazdy. Najdłuższe 
wystające ponad ramionami i wychodzące zza boków- miały ponad
trzydzieści centymetrów długości i były szerokie jak dłoń Laurel. Mniejsze  o
długości około dwudziestu, może dwudziestu pięciu centymetrów 
ebook by katia113
28
rozchodziły się spiralnie ze środka, wypełniając środek. W miejscu, w którym
ten potężny kwiat wyrastał ze skóry, widać było nawet kilka małych zielonych
listków.
Wszystkie płatki mamiły ciemnoniebieskie zabarwienie u nasady,
przechodzące w przepiękny błękit na środku i biel na krawędziach. Te były
postrzępione i dziwnie przypominały fiołki afrykańskie, które mama hodowała
w kuchni. Płatków musiało być co najmniej trzydzieści.
Laurel stanęła znowu przodem do lustra, przyglądając się płatkom
sterczącym zza głowy. Wyglądały niemal zupełnie jak skrzydła.
Głośne pukanie do drzwi wytrąciło ją z transu.
- Skończyłaś?  zapytała mama zaspanym głosem.
Laurel wbiła paznokcie w dłonie i patrzyła w przerażeniu na wielkie białe
płatki. Był śliczne, to prawda, ale komy, u licha, wyrasta z pleców gigantyczny
kwiat? To było dziesięć, nie!  sto razy gorsze niż guz. Jak ma to ukryć?
Może uda się te płatki po prostu oderwać? Chwyciła za jeden podłużny i
pociągnęła. Przeszył ją ostry ból, promieniujący w dół kręgosłupa. Musiała
zagryzć wargi, żeby nie krzyknąć, ale i tak wymknął jej się zduszony jęk.
- Laurel? Wszystko w porządku?  Mama znowu zapukała do drzwi.
Dziewczyna wzięła kilka głębokich oddechów, a kiedy ból przerodził się w
tępe pulsowanie, odzyskała mowę.
- Tak  powiedziała nieco drżącym głosem.  Jeszcze momencik.  Obiegła
wzrokiem całe pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś przydanego. Cienka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl