[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie mogę nawet o tym myśleć.
Mark byłdlamnie wszystkim, jedynym powodem, dla którego żyłam.
Dianapopatrzyła na jej beznamiętną twarz i pomyślała: Jest jak martwe dzieło sztuki -
piękne i zimne.
Kelly siedziałana łóżku tyłem do Diany.
Zamknęła oczy, żeby złagodzić ból i powoli, powoli, powoli.
Spacerowali brzegiemSekwany, rozmawiając o wszystkimi o niczym.
Nigdy dotądnie czuła się takdobrze.
- Jutro o ósmej otwierają nową galerię.
Jeśli chcesz, moglibyśmy.
- Strasznie miprzykro, Kelly, ale jutro jestem.
zajęty.
Poczuła ukłucie zazdrości.
- Umówiłeś się z inną?
- rzuciłana pozór lekko i obojętnie.
- Nie, nie, idę sam.
To taki bankiet i.
- Dopiero terazzobaczyłjejminę.
-Nie, posłuchaj, to oficjalna kolacja dla naukowców,zanudziłabyś sięna śmierć.
- Czyżby?
-Chyba tak.
Będą używali słów, których nigdy w życiu nie słyszałaś, więc.
122
- Myślę, że słyszałam już wszystkie.
- Kellybyła urażona.
-Może sięprzekonamy?
- Naprawdę nie sądzę.
-Jestem już duża, sprawdzmnie.
Mark westchnął.
- Nodobrze.
Anatripsologia.
Malakostrakologia.
Aneroidograf.
Kelly uniosła brwi.
- Aha, to o takie słowa chodzi.
-Wiedziałem, że to cienie zainteresuje, dlatego.
- Wprost przeciwnie, bardzo mnie to ciekawi.
- Dlatego że ciekawiciebie, głuptasie, dodała w myślach.
Zorganizowanyw hotelu Princede Galles bankiet okazał się wielkimwydarzeniem
towarzyskim.
W sali balowej zasiadło trzystu gości, w tymwielu francuskich dygnitarzy.
Jednymz zaproszonych, którzy siedzieliprzy stole wraz z Kellyi Markiem, był przystojny
mężczyzna o ciepłej,ujmującej osobowości.
- Sam Meadows - powiedział.
- Dużo o pani słyszałem.
- A ja o panu - odparła Kelly.
- Mark mówi,żejest panjego wzoremi najlepszym przyjacielem.
- Przyjaznić się z nim to prawdziwyzaszczyt.
Mark jest wyjątkowymczłowiekiem.
Pracujemyrazem od wielu lat.
Nie znam bardziejoddanego.
- Nalać ci wina?
- przerwał mu zażenowany Mark.
Napodium wyszedł mistrz ceremonii i rozpoczęłysię przemówienia.
Mark miał rację: byłydługie i nudne, przynajmniej dla Kelly.
Przyznawano nagrody naukowe i zabierający głos równie dobrze mogli przemawiać w
językusuahili.
Ale ponieważ on bardzo się tym wszystkim entuzjazmował, cieszyła się, że z nim przyszła.
Gdy kelnerzy uprzątnęlize stołów, na podium stanął prezes FrancuskiejAkademii
Nauk.
Długo wychwalał najnowsze francuskie osiągnięcia naukowe, a na koniec wystąpienia uniósł
do góryzłotą statuetkę i poprosił napodium Marka Harrisa.
Dopiero wtedy Kelly zdałasobie sprawę, że Markjest kimś wrodzaju gwiazdy wieczoru, że
był zbyt skromny, żeby jej o tympowiedzieć.
Dlategopróbował zniechęcić mnie do przyjścia, pomyślała,patrząc,jak wstaje i
wśródoklasków wchodzi na podium.
- Nic mi nie powiedział - szepnęła.
-CałyMark - odparł z uśmiechem Meadows.
Przez chwilę ją obserwował.
- Jest w pani doszaleństwa zakochany.
Chce sięz panią ożenić.
-I znacząco dodał: - Mam nadzieję, że go paninie zrani.
123.
Naszły ją wyrzuty sumienia.
Nie mogęza niegowyjść, myślała.
Jestwspaniałym przyjacielem, ale go nie kocham.
Co ja wyczyniam?
Przecież nie chcę go zranić.
Lepiej będzie, jeśliprzestanę się znim widywać.
Nie potrafię dać mężczyznie tego, czegooczekuje od kobiety.
Tylko jakmuto powiem?
- Czy pani w ogóle mnie słucha?
Gniewny głosDiany wyrwał ją z zamyślenia.
Pięknasala balowa zniknęła i Kelly znowu była w nędznym hotelowym pokoiku z kobietą,
którejwolałaby nigdy nie spotkać.
- Co?
-Za pół godziny ktoś ma po nas przyjechać- powtórzyła Diana.
- Już pani mówiła.
I coz tego?
- To, że Kingsley nie spytał mnie, gdzie jesteśmy.
-Pewnie myśli, żewciąż u pani.
- Nie.
Powiedziałam mu, że musiałyśmy uciekać.
Zapadła cisza.
Usta Kelly ułożyły się w przeciągłe, bezgłośne "ahaaa.
"I obydwie popatrzyły na stojący na stoliku budzik.
Gdy Flint wszedł do holu, Chińczyk podniósłWzrok i widząc jegouśmiechniętątwarz,
odpowiedział mu uśmiechem.
- Czym mogę służyć?
-Niedawno przyjechała tu moja żonaz przyjaciółką.
%7łona jest blondynką,przyjaciółka zgrabną Murzynką.
W którym pokoju mieszkają?
- W dziesiątce, ale nie mogę panawpuścić.
Najpierw musi pan zatele.
Flint wyjął z kieszeni wyposażonego w tłumik rugera, wpakował mukulę w czoło,
zepchnął ciało za biurko i z pistoletem w ręku wszedłw korytarz.
Znalazłszypokój numer10, cofnął się dwa kroki, po czymzrobiłdwa krokido przodu, uderzył
w drzwi ramieniemi znalazł sięw środku.
W pokoju nie było nikogo,ale z łazienki dochodził szum prysznica.
Pchnął drzwi.
Woda tryskała pełną mocą, łagodnie poruszając zaciągniętymi zasłonami.
Flint wypaliłw nie czteryrazy, odczekał chwilę, po czymzajrzał do kabiny.
Była pusta.
Z okna taniej jadłodajni po drugiej stronie ulicy widziały, jakprzy chodniku
zatrzymuje się terenówka i Flint wchodzi dohotelu.
124
- Boże- szepnęła Kelly.
- To człowiek, który próbował mnieporwać.
Czekały.
Flint wyszedł na ulicę kilka minut pózniej.
Na ustach miałuśmiech,lecz twarz przesłaniała mumaska wściekłości.
- Jest nasza Godzilla - mruknęła Kelly.
- Jaki będzie nasz następnykrok, fałszywy oczywiście?
- Musimy uciekać.
-Dokąd?
Obserwują pewnie wszystkie lotniska, dworce kolejowei autobusowe.
Diana potarła ręką czoło.
- Znam miejsce, gdzie nas nie tkną.
-Niechzgadnę - statekkosmiczny, którym tu pani przyleciała.
Rozdział 25
Neonowynapis na frontonie głosił: HOTEL WILTON.
TYLKO DLA KO1 IBIET.
Zameldowały się pod fałszywymi nazwiskami.
Recepcjonistkapodałaim klucz.
- Apartament 424.
Mają panie bagaż?
- Nie.
Chcemy.
- Zgubił się - wtrąciłaszybko Diana.
- Przywiozągorano.
Aha.
Zajakiś czas wpadną tu nasi mężowie.
Czy mogłaby pani skierować ich donaszego.
Recepcjonistka pokręciła głową.
- Przykro mi, ale mężczyzni nie mogą wchodzić na górę.
-Ach tak?
- Diana posłała Kelly znaczącyuśmiech.
- Jeśli życzą sobie panie spotkać się z nimi na dole.
-Nie, nie, szkoda fatygi.
Niech trochę pocierpią.
Apartament 424 był pięknie urządzony.
W saloniku stały:sofa, fotele,kilka stolików irycerska zbroja, a w sypialnidwa
wygodnepodwójnełóżka.
- Miło tu, prawda?
- spytałaDiana.
- Co my właściwie robimy?
- odparła zjadliwie Kelly.
-Próbujemytrafić doKsięgi rekordów Guinnessaza pobicierekordu w dziedzinie nowyhotel co
pół godziny?
- Ma pani lepszy plan?
125.
- To nie jest żaden plan - stwierdziła szyderczo Kelly.
- To zabawawkotka i myszkę i to my jesteśmy myszkami.
- Jeśli dobrze o tympomyśleć,polująna nas najtęższe umysły na świecie.
-To niech paninie myśli.
- Aatwo powiedzieć.
W KIG pracuje tylu jajogłowych, że wyszedłbyz nichomlet wielkości Kansas.
- Musimy więc ich przechytrzyć.
- Kellyzmarszczyła czoło.
-Przydałaby się jakaś broń.
Umie pani strzelać z pistoletu?
- Nie.
-Cholera, ja też nie.
- Nieważne, i tak nie mamy pistoletu.
-Może zna pani.
karate?
- Nie, ale w college'u należałam do kółka dyskusyjnego -odparłaoschle Diana.
- Może przekonam ich,żeby nas nie zabijali.
- Jasne.
Diana podeszła dookna i wyjrzała na Trzydziestą Czwartą ulicę.
Naglewytrzeszczyła oczy i głośno wciągnęła powietrze.
- Boże!
Kelly podbiegła do okna.
- Co?
Co się stało?
Dianie zaschło w gardle.
- Tam ktoś.
przeszedł.
Wyglądał jak.
jak Richard.
Przez chwilę myślałam.
- Odwróciła się od okna.
- To co?
Mamposłać po łowcęduchów?
- rzuciłaszyderczo Kelly.
Diana chciała się odciąć, ale tylko zacisnęła usta.
Po co?
Niedługo będzie po wszystkim.
Kelly popatrzyłana nią i pomyślała:Chryste, zamknij sięwreszcie.
Lepiej już idz i coś namaluj.
Flint rozmawiał przez telefon z rozwścieczonym Kingsleyem.
- Bardzo przepraszam,ale nie było ich w hotelu.
Uciekły.
Musiaływiedzieć, że przyjadę.
Tanner dostał apopleksji.
- Te głupie dziwki chcą się ze mną bawić?
Ze mną?
Oddzwonię.
-Trzasnął słuchawką. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl