[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mama mnie zbije.
Poczuła zniechęcenie; usiadła i otworzyła bezcenną, podartą i pozbawioną okładek
książkę na historii o Królewnie Znieżce, bo to właśnie mieli na dzisiaj zadane do
czytania.
Bonny Keller leżała wśród wilgotnych, gnijących liści w cieniu dębów. Przyciągnęła
do siebie pana Barnesa i pomyślała, że to pewnie już ostatni raz. Była już tym
wszystkim zmęczona, a Hal się bał, co akurat  jak nauczyło ją doświadczenie 
stanowiło fatalną kombinację.
 No dobra  mruknęła.  Więc wie. Ale wie na takim poziomie, na jakim rozumuje
małe dziecko: tak naprawdę niczego nie rozumie.
 Wie, że to coś złego  powiedział Barnes. Bonny westchnęła.
 Gdzie ona teraz jest?  zapytał.
 Za tamtym drzewem. Patrzy na nas.
Hal Barnes zerwał się jak oparzony; z rozszerzonymi oczami okręcił się dookoła, a
potem, kiedy zrozumiał, znów oklapł.
 Masz wredne poczucie humoru  mruknął pod nosem. Nie wrócił do niej; stanął
niedaleko, ponury i niepewny.  Gdzie ona jest naprawdę?
 Poszła na owcze ranczo Jacka Tree.
 Przecież&  Machnął ręką.  Ten człowiek jest szalony! Czy on& czy to nie jest
niebezpieczne?
 Poszła, żeby się pobawić z Terrym, tym gadającym psem.  Bonny usiadła i
zaczęła wyjmować sobie z włosów kawałki mchu.  Nie sądzę, żeby w ogóle tam był.
Ostatnim razem, kiedy widziano Brunona, to&
 Brunona  powtórzył Barnes. Spojrzał na nią spod oka.
 To znaczy Jacka.  Serce zaczęło jej walić jak młotem
 Wtedy, wieczorem, powiedział zdaje się, że jest odpowiedzialny za wybuchy
stratosferyczne z 1972 roku.  Barnes ciągle ją obserwował, a ona czekała, czując
bicie serca w gardle. No tak, wcześniej czy pózniej musiało się wydać.
 On jest szalony  powiedziała.  Zgadza się? Wydaje mu się&
 Wydaje mu się, że jest Brunonem Bluthgeldem  dokończył Barnes.  Tak?
 Między innymi.  Wzruszyła ramionami.
 To on, prawda? Stockstill o tym wie, ty wiesz& i ten Murzyn.
 Nie  odparła.  Ten Murzyn nie wie. I przestań stale mówić  ten Murzyn . Nazywa
się Stuart McConchie. Rozmawiałam o nim z Andrew i on twierdzi, że to bardzo
sympatyczny, inteligentny, zaangażowany i pełen życia człowiek.
 To znaczy, że doktor Bluthgeld nie zginął w Katastrofie  stwierdził Barnes. 
Przybył tutaj. Mieszka tu i żyje wśród nas. Człowiek, który bardziej niż inni jest
odpowiedzialny za to, co się stało.
 Idz go zabij  powiedziała Bonny. Barnes chrząknął.
 Mówię poważnie  dodała.  Wszystko mi już jedno. Szczerze mówiąc, chciałabym,
żebyś to zrobił.  To byłaby rozsądna, męska decyzja, pomyślała. Zaszłaby radykalna
zmiana.
 Dlaczego próbowałaś osłaniać kogoś takiego?
 Nie wiem.  Nie miała ochoty rozmawiać na ten temat.  Wracajmy do miasta 
powiedziała. Jego towarzystwo męczyło ją i znów pomyślała o Stuarcie McConchie. 
Skończyły mi się papierosy. Możesz mnie podrzucić do fabryki.  Ruszyła w stronę
uwiązanego do drzewa konia Barnesa, który z błogością skubał wysoką trawę.
 Czarnuch  powiedział gorzko Barnes.  Teraz z nim chcesz się zadać. Bardzo
miło mi to słyszeć.
 Ty snobie  rzuciła.  I tak nie chcesz już tego dalej ciągnąć: masz ochotę
skończyć. Następnym razem, kiedy zobaczysz Edie, możesz zgodnie z prawdą
powiedzieć:  Nie robię z twoją mamą nic złego, nic, czego mógłbym się wstydzić.
Słowo harcerza . Zgoda?  Osiodłała konia i ujęła wodze.  No dalej, Hal.
Niebo rozświetliła eksplozja.
Koń wyrwał się do przodu. Bonny zeskoczyła z jego grzbietu, odbiła się od
końskiego boku, przekulała się i wpadła w zarośla dębowego lasu. Bruno, pomyślała.
Czy to rzeczywiście on? Leżała, ściskając dłońmi czaszkę, i płakała z bólu: jakaś
gałąz rozcięła jej skórę na głowie i krew kapała przez palce, spływając po
nadgarstku. Barnes pochylił się nad nią, pociągnął i odwrócił.
 To Bruno  powiedziała.  Niech go szlag trafi. Ktoś będzie musiał go zabić; to
powinno było się stać już dawno: ktoś powinien był go zabić w 1970 roku, bo już
wtedy był szalony.  Wyciągnęła chusteczkę i wytarła głowę.  O Boże. Naprawdę
jestem ranna. Co za upadek.  I koń uciekł  dodał Hal.
 Bóg, który dał Bluthgeldowi tę moc, to zły bóg, czymkolwiek jest. Hal, ja wiem, że
to on. Przez te wszystkie lata widzieliśmy tu sporo dziwnych rzeczy, więc niby
dlaczego nie to? Ta umiejętność ponownego wywołania wojny, sprowadzenia jej tu,
tak jak mówił wczoraj wieczorem& Może uwięził nas w czasie? Czy to w ogóle
możliwe? Ugrzęzliśmy tu, a on&  Przerwała, bo nad ich głowami przetoczył się z z
ogromną szybkością kolejny jasny błysk; drzewa wokół nich przygięły się i Bonny
usłyszała, jak tu i tam pękają pnie starych dębów.
 Ciekawe, gdzie się podział koń  mruknął Barnes, wstając ostrożnie i rozglądając
się dookoła.
 Mniejsza o to  powiedziała.  Będziemy musieli wrócić pieszo, przecież to jasne.
Słuchaj, Hal, może Hoppy mógłby coś zrobić, on też ma takie dziwne zdolności.
Myślę, że powinniśmy do niego pójść i powiedzieć mu o tym. On pewnie też by nie
chciał, żeby jakiś wariat spalił go na popiół. Nie sądzisz? Niczego innego nie możemy
w tej chwili zrobić.
 Dobra myśl  odparł Barnes, ciągle rozglądając się za koniem. Najwyrazniej jej nie
słuchał.
 To nasza kara  powiedziała Bonny.
 Co?  mruknął.
 No wiesz, za to, co Edie nazywa  brzydkimi rzeczami, których trzeba się wstydzić .
Kiedyś wieczorem pomyślałam sobie& że może powinniśmy byli zginąć, jak inni;
może to, co się dzieje, jest dobre.
 Jest koń  oznajmił Barnes, odchodząc od niej szybko. Zwierzę nie mogło się
ruszyć, bo wodze zaczepiły o gałąz wawrzynu.
Niebo było czarne jak sadza. Pamiętała tę barwę, która nigdy do końca nie zniknęła.
Nieco tylko zblakła.
Nasz mały, kruchy świat, który mozolnie próbujemy odbudować po Katastrofie,
pomyślała. Słabiutkie społeczeństwo, te nasze podarte podręczniki, papierosy
 deluxe , ciężarówki na gaz drzewny  to społeczeństwo nie jest w stanie znieść
surowej kary. Nie jest w stanie wytrzymać tego, co robi czy też próbuje robić Bruno.
Jeszcze jeden wymierzony w nas cios i przestaniemy istnieć  zginą inteligentne
zwierzęta, nowe, dziwne gatunki znikną równie szybko, jak się pojawiły. Szkoda,
pomyślała ze smutkiem. To niesprawiedliwe. Terry, ten gadający pies, też zginie.
Może byliśmy zbyt ambitni, może nie powinniśmy byli próbować niczego
odbudowywać ani normalnie żyć.
Wydaje mi się, że w sumie całkiem niezle się nam udało. %7łyliśmy, kochaliśmy się,
piliśmy  pięciogwiazdkową Gilla, uczyliśmy dzieci w szkole z dziwnymi oknami,
wydawaliśmy  News Views , poskładaliśmy do kupy stare radio samochodowe i
słuchaliśmy codziennie powieści Somerseta Maughama. Czego jeszcze można od
nas wymagać? Chryste, pomyślała, to, co się dzieje, jest niesprawiedliwe. To jest złe.
Mamy konie, które trzeba chronić, i zbiory, i życie&
Następna eksplozja, tym razem dalej. Na południu, pomyślała. Tam gdzie wtedy.
San Francisco. Zmęczona, zamknęła oczy. I to wszystko właśnie w chwili, kiedy
pojawił się ten McConchie, pomyślała. Co za zakichany, paskudny pech.
Pies leżał w poprzek ścieżki, zagradzając jej drogę.
 Treee jsszzzaaajęty. Sssstop  wywarczał swym trudnym do zrozumienia głosem.
Zaszczekał ostrzegawczo. Nie wolno jej było podejść do drewnianej chaty.
Tak, pomyślała Edie, wiem, że jest zajęty. Widziała eksplozje na niebie.
 Wiesz co?  zagadnęła psa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl