[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Była godzina, kiedy sny złośliwe
Targają chłopców za czarniawą grzywę;
Gdy lampa tocząc zrenicą przekrwioną
Od dnia odcina się plamą czerwoną;
Gdy dusza ciałem przywalona sennym
Powtarza walkę lampy z światłem dziennym.
Jak łzy na twarzy, które wietrzyk spija,
Tak drżąc w powietrzu mnóstwo rzeczy mija.
On ma dość pióra, ona - dość kochania.
Tu, ówdzie dym się nad domem wyłania,
Płatne kobiety, z rozchyloną wargą,
Z siną powieką, śpią tępo i twardo;
Nędzarki chroniąc piersi chude, zimne,
Dmuchają w palce i w piecyki dymne.
Była godzina, gdy w biedzie i chłodzie
Wzrastały bóle kobiety w porodzie.
Jak spazmy - zanim krew do ust się rzuci -
Pruł szarą przestrzeń z dala śpiew koguci.
Gmachy grążyły się we mglistej toni,
W szpitalach chorzy leżeli w agonii,
Ostatnie w czkawce wydając rzężenie,
Nocni birbanci wlekli się jak cienie.
Jutrznia, różowo, zielono ubrana,
Szła wolno, brzęcząc, gdzie pusta Sekwana.
Staruszek Paryż powieki przecierał
I pracowicie stos narzędzi zbierał.
tłum. Adam Ważyk
126
Wino
CIV
Dusza wina
O zmierzchu dusza wina w butelkach śpiewała:
"Drogi człowieku, jeden z wyklętych biedaków,
Pieśń światła i braterstwa tobie zadzwięczała
W moim szklanym więzieniu spod czerwonych laków!
Wiem, ile mnie na wzgórzu grzać promienie muszą,
Ile potu i słońca, i pracy żarliwej
Trzeba, żeby mnie stworzyć i obdarzyć duszą,
Lecz nie będę niewdzięczne ani też złośliwe,
Odczuwam bowiem wielką radość, gdy się wsączam
W gardło umęczonego pracą śmiertelnika.
Jest słodszym dla mnie grobem jego pierś gorąca
Nizli moje piwnice, gdzie mnie chłód przenika.
Słyszysz, jak brzmią refreny niedzielnej zabawy,
Jak świergocze nadzieja w płynnym łonie mojem?
Aokcie oprzesz na stole, zakasasz rękawy,
I pochwalisz mnie kontent, kiedy cię upoję;
Rozpromienię weselem oczy twojej żony,
Synowi wraz z rumieńcem wrócę siłę żywą
I poczuje atleta żywota zwątlony,
%7łem jest dla jego mięsni ożywczą oliwą.
Spłynę w ciebie, roślinna ambrozja, spłodzona
Z bezcennego nasienia Siewcy odwiecznego,
Iżby z naszej miłości poezja zrodzona,
Jak rzadki kwiat, wytrysła ku Bogu pod niebo!"
tłum. Włodzimierz Słobodnik
127
CV
Wino gałganiarzy
Nieraz w ulicznych latarń poświacie czerwonej,
Kiedy wiatr rozkołysze płomień ich oszklony,
W sercu starych przedmieści, w labiryntów brudzie,
Gdzie wśród wrących fermentów błąkają się ludzie,
Widzimy gałganiarza, co potrząsa głową,
Potyka się, zawadza o mury widmowo
Jak poeta, co szpiclów nikczemnych ma za nic
I zwierza się z zamiarów, którym nie ma granic,
Składa przysięgi, prawa szlachetne dyktuje,
Miażdży podłych, ofiary nieszczęsne ratuje
I pod niebem rozpiętym jak baldachim jasny
Upaja się świetnością swojej cnoty własnej.
Tak, ci ludzie przez troski domowe gnębieni,
Wyczerpani robotą, wiekiem udręczeni,
Zgięte pod kupą śmieci cherlawe istoty,
Olbrzymiego Paryża ohydne wymioty,
Nasiąkli wonią beczek, idą w gronie swoich
Niezliczonych kompanów osiwiałych w bojach,
Których wąsy zwisają jak sztandary stare
I wznoszą się przed nimi, tchnąc magicznym czarem,
Flagi, kwiaty, wysokie triumfalne łuki!
I wśród orgii upojnej wsłuchani w pomruki
Bębna, w trąby, w okrzyki brzmiące niepokornie,
Ludowi, co miłością spił cię, głoszą glorię!
Tak skroś ludzkość przeżartą swawolną niecnotą
Wino toczy jak Paktol swe przepyszne złoto
I przez gardło człowieka czyny swe opowie,
I dzięki swoim darom rządzi jak królowie.
Dla starców, co w milczeniu konają wyklęci,
By pogrążyć ich żale w błogiej niepamięci,
Bóg, tknięty wyrzutami sumienia, sen stworzył,
A człowiek Wino - dziecię Słońca - im dołożył.
tłum. Włodzimierz Słobodnik
128
CVI
Wino mordercy
Jam wolny, żona ma zabita!
Teraz już mogę pić bez przerwy.
Jej krzyk mi rozszarpywał nerwy,
Kiedy wracałem bez grosika.
Jak król szczęśliwy jestem wreszcie!
Powietrze czyste, niebo piękne...
Lato podobnym tchnęło wdziękiem,
Gdym się zakochał w tej niewieście!
%7łeby ugasić żar pragnienia,
Musiałbym wypić wina tyle,
Ile się zmieści w jej mogile,
A to nie fraszka bez wątpienia!
Zabiłem żonę moją, potem
Do mrocznej studni ją wrzuciłem,
Głazami trupa przytłoczyłem.
Gdy zdołam, to zapomnę o tem!
W imię czułego przyrzeczenia,
%7łe nas rozłączyć nic nie może,
By się pogodzić z nią, jak w porze
Dni czarodziejskich upojenia,
O schadzkę żonę ubłagałem
Wieczorem na ulicy ciemnej.
Przyszło szalone to stworzenie!
Wszyscyśmy trochę tknięci szałem!
Dość urodziwa jeszcze była,
Choć już zniszczona. Zbyt kochałem,
Dlatego właśnie powiedziałem:
"Precz z tego życia, moja miła!"
Jakiż mnie głupi pijaczyna
Zrozumie? Czy ktoś myślał o tem
Wśród nocy chorej i samotnej,
%7łeby uczynić całun z wina?
Hołota podła, otępiała,
Zimna jak żelazne maszyny,
Ani wśród lata, ni wśród zimy
Nigdy miłości nie zaznała.
129
Z czarnymi oczarowaniami,
Z orszakiem piekieł i zazdrości,
Z szczękiem łańcucha, z trzaskiem kości,
Z flakonem jadu i z jej łzami!
Więc jestem wolny i samotny!
Upiję się do zatracenia!
Obce wyrzuty mi sumienia!
Na ziemię rzucę się wilgotną,
I będę spał jak pies bezdomny!
Być może wóz naładowany
Zmieciami albo kamieniami
Lub wagon wściekły i ogromny
Rozwali grzeszne moje czoło
I moje ciało przepołowi,
Ale ja na to gwiżdżę sobie,
Kpię z Diabła i z Pańskiego Stołu!
tłum. Włodzimierz Słobodnik
130
CVII
Wino samotnika
Osobliwe spojrzenie zalotnicy młodej,
Co prześliznie się ku nam niczym promień biały,
Który przemienny księżyc śle wodzie omdlałej,
Gdy chce w niej skąpać swoją niedbałą urodę;
Ostatnia garść talarów w chciwych dłoniach graczy,
Rozpustny pocałunek chudej Adeliny,
Dzwięk muzyki drażniący, tkliwy, melodyjny,
Brzmiący jak krzyk daleki bólu i rozpaczy;
Butlo głęboka, wszystko razem to mniej warte
Od zapachów, co, w brzuchu płodnym twym zawarte,
Koją serce poety zawiedzione srogo;
Napełniasz je młodością i nadzieją cichą,
I skarbem wszelkiej tłuszczy - niesłychaną pychą,
Co czyni nas podobnych zwycięzcom i bogom!
tłum. Włodzimierz Słobodnik
131
CVIII
Wino kochanków
Ten dzień zesłały nam bogi!
Bez uzdy, cugli, ostrogi
Ruszajmy oklep na winie
Ku nieb zaklętej krainie!
Jak dwa anioły, nękane
Przez żądze nieokiełznane,
W błękitnym ranka krysztale
Zcigajmy miraż wciąż dalej!
Bujani miękko na skrzydłach
Oswojonego obłoku,
Unieśmy się bez wędzidła
I płyńmy tak bok przy boku,
Bez myśli i bez wytchnienia
Do kraju mego marzenia!
tłum. Maria Leśniewska
132
Kwiaty zła
CIX
Zniszczenie
Miotający się ciągle Demon mnie okala
I płynie wokół wiatru nieuchwytnym drżeniem,
Połykam go i czuję, jak płuca mi spala
I napełnia je wiecznym, zbrodniczym pragnieniem.
Niekiedy, mej miłości dla Sztuki świadomy,
Przybiera kształt kobiety pełnej cudnych czarów
I podszeptem zwodniczym obłudnik kryjomy
Przyzwyczaja me usta do wstrętnych wywarów.
I daleko ode mnie już Boga zrenice!
On wiedzie złamanego znużeniem w granice,
Gdzie nudów kraj się ciągnie - pusty, niezbadany -
I rzuca w oczy moje, pełne przerażenia,
Splamione brudem szaty, ropiące się rany
I narzędzia skrwawione dzikiego zniszczenia.
tłum. Stanisław Korab-Brzozowski
133
CX
Męczennica
Obraz nieznanego mistrza
Wśród flakonów, materyj aż od złota kapiących,
Pośród sprzętów dyszących rozkoszą,
Wśród marmurów, obrazów i wśród szat zbytkiem tchnących,
Z których wonie się pyszne unoszą,
W atmosferze cieplarni, w głębi parnej komnaty,
Skąd się groza jakowaś wyłania,
Gdzie w wazonach jak w trumnach kryształowych mrą kwiaty,
Zląc ostatnie oddechy konania,
Trup bez głowy czerwonym krwi gorącej strumieniem
Na poduszki wezgłowia aż bucha,
Niby rzeka wezbrana. Płótno pije z pragnieniem
Aąki, którą spaliła posucha.
Blada jak przywidzenie, które w mroku się rodzi, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Była godzina, kiedy sny złośliwe
Targają chłopców za czarniawą grzywę;
Gdy lampa tocząc zrenicą przekrwioną
Od dnia odcina się plamą czerwoną;
Gdy dusza ciałem przywalona sennym
Powtarza walkę lampy z światłem dziennym.
Jak łzy na twarzy, które wietrzyk spija,
Tak drżąc w powietrzu mnóstwo rzeczy mija.
On ma dość pióra, ona - dość kochania.
Tu, ówdzie dym się nad domem wyłania,
Płatne kobiety, z rozchyloną wargą,
Z siną powieką, śpią tępo i twardo;
Nędzarki chroniąc piersi chude, zimne,
Dmuchają w palce i w piecyki dymne.
Była godzina, gdy w biedzie i chłodzie
Wzrastały bóle kobiety w porodzie.
Jak spazmy - zanim krew do ust się rzuci -
Pruł szarą przestrzeń z dala śpiew koguci.
Gmachy grążyły się we mglistej toni,
W szpitalach chorzy leżeli w agonii,
Ostatnie w czkawce wydając rzężenie,
Nocni birbanci wlekli się jak cienie.
Jutrznia, różowo, zielono ubrana,
Szła wolno, brzęcząc, gdzie pusta Sekwana.
Staruszek Paryż powieki przecierał
I pracowicie stos narzędzi zbierał.
tłum. Adam Ważyk
126
Wino
CIV
Dusza wina
O zmierzchu dusza wina w butelkach śpiewała:
"Drogi człowieku, jeden z wyklętych biedaków,
Pieśń światła i braterstwa tobie zadzwięczała
W moim szklanym więzieniu spod czerwonych laków!
Wiem, ile mnie na wzgórzu grzać promienie muszą,
Ile potu i słońca, i pracy żarliwej
Trzeba, żeby mnie stworzyć i obdarzyć duszą,
Lecz nie będę niewdzięczne ani też złośliwe,
Odczuwam bowiem wielką radość, gdy się wsączam
W gardło umęczonego pracą śmiertelnika.
Jest słodszym dla mnie grobem jego pierś gorąca
Nizli moje piwnice, gdzie mnie chłód przenika.
Słyszysz, jak brzmią refreny niedzielnej zabawy,
Jak świergocze nadzieja w płynnym łonie mojem?
Aokcie oprzesz na stole, zakasasz rękawy,
I pochwalisz mnie kontent, kiedy cię upoję;
Rozpromienię weselem oczy twojej żony,
Synowi wraz z rumieńcem wrócę siłę żywą
I poczuje atleta żywota zwątlony,
%7łem jest dla jego mięsni ożywczą oliwą.
Spłynę w ciebie, roślinna ambrozja, spłodzona
Z bezcennego nasienia Siewcy odwiecznego,
Iżby z naszej miłości poezja zrodzona,
Jak rzadki kwiat, wytrysła ku Bogu pod niebo!"
tłum. Włodzimierz Słobodnik
127
CV
Wino gałganiarzy
Nieraz w ulicznych latarń poświacie czerwonej,
Kiedy wiatr rozkołysze płomień ich oszklony,
W sercu starych przedmieści, w labiryntów brudzie,
Gdzie wśród wrących fermentów błąkają się ludzie,
Widzimy gałganiarza, co potrząsa głową,
Potyka się, zawadza o mury widmowo
Jak poeta, co szpiclów nikczemnych ma za nic
I zwierza się z zamiarów, którym nie ma granic,
Składa przysięgi, prawa szlachetne dyktuje,
Miażdży podłych, ofiary nieszczęsne ratuje
I pod niebem rozpiętym jak baldachim jasny
Upaja się świetnością swojej cnoty własnej.
Tak, ci ludzie przez troski domowe gnębieni,
Wyczerpani robotą, wiekiem udręczeni,
Zgięte pod kupą śmieci cherlawe istoty,
Olbrzymiego Paryża ohydne wymioty,
Nasiąkli wonią beczek, idą w gronie swoich
Niezliczonych kompanów osiwiałych w bojach,
Których wąsy zwisają jak sztandary stare
I wznoszą się przed nimi, tchnąc magicznym czarem,
Flagi, kwiaty, wysokie triumfalne łuki!
I wśród orgii upojnej wsłuchani w pomruki
Bębna, w trąby, w okrzyki brzmiące niepokornie,
Ludowi, co miłością spił cię, głoszą glorię!
Tak skroś ludzkość przeżartą swawolną niecnotą
Wino toczy jak Paktol swe przepyszne złoto
I przez gardło człowieka czyny swe opowie,
I dzięki swoim darom rządzi jak królowie.
Dla starców, co w milczeniu konają wyklęci,
By pogrążyć ich żale w błogiej niepamięci,
Bóg, tknięty wyrzutami sumienia, sen stworzył,
A człowiek Wino - dziecię Słońca - im dołożył.
tłum. Włodzimierz Słobodnik
128
CVI
Wino mordercy
Jam wolny, żona ma zabita!
Teraz już mogę pić bez przerwy.
Jej krzyk mi rozszarpywał nerwy,
Kiedy wracałem bez grosika.
Jak król szczęśliwy jestem wreszcie!
Powietrze czyste, niebo piękne...
Lato podobnym tchnęło wdziękiem,
Gdym się zakochał w tej niewieście!
%7łeby ugasić żar pragnienia,
Musiałbym wypić wina tyle,
Ile się zmieści w jej mogile,
A to nie fraszka bez wątpienia!
Zabiłem żonę moją, potem
Do mrocznej studni ją wrzuciłem,
Głazami trupa przytłoczyłem.
Gdy zdołam, to zapomnę o tem!
W imię czułego przyrzeczenia,
%7łe nas rozłączyć nic nie może,
By się pogodzić z nią, jak w porze
Dni czarodziejskich upojenia,
O schadzkę żonę ubłagałem
Wieczorem na ulicy ciemnej.
Przyszło szalone to stworzenie!
Wszyscyśmy trochę tknięci szałem!
Dość urodziwa jeszcze była,
Choć już zniszczona. Zbyt kochałem,
Dlatego właśnie powiedziałem:
"Precz z tego życia, moja miła!"
Jakiż mnie głupi pijaczyna
Zrozumie? Czy ktoś myślał o tem
Wśród nocy chorej i samotnej,
%7łeby uczynić całun z wina?
Hołota podła, otępiała,
Zimna jak żelazne maszyny,
Ani wśród lata, ni wśród zimy
Nigdy miłości nie zaznała.
129
Z czarnymi oczarowaniami,
Z orszakiem piekieł i zazdrości,
Z szczękiem łańcucha, z trzaskiem kości,
Z flakonem jadu i z jej łzami!
Więc jestem wolny i samotny!
Upiję się do zatracenia!
Obce wyrzuty mi sumienia!
Na ziemię rzucę się wilgotną,
I będę spał jak pies bezdomny!
Być może wóz naładowany
Zmieciami albo kamieniami
Lub wagon wściekły i ogromny
Rozwali grzeszne moje czoło
I moje ciało przepołowi,
Ale ja na to gwiżdżę sobie,
Kpię z Diabła i z Pańskiego Stołu!
tłum. Włodzimierz Słobodnik
130
CVII
Wino samotnika
Osobliwe spojrzenie zalotnicy młodej,
Co prześliznie się ku nam niczym promień biały,
Który przemienny księżyc śle wodzie omdlałej,
Gdy chce w niej skąpać swoją niedbałą urodę;
Ostatnia garść talarów w chciwych dłoniach graczy,
Rozpustny pocałunek chudej Adeliny,
Dzwięk muzyki drażniący, tkliwy, melodyjny,
Brzmiący jak krzyk daleki bólu i rozpaczy;
Butlo głęboka, wszystko razem to mniej warte
Od zapachów, co, w brzuchu płodnym twym zawarte,
Koją serce poety zawiedzione srogo;
Napełniasz je młodością i nadzieją cichą,
I skarbem wszelkiej tłuszczy - niesłychaną pychą,
Co czyni nas podobnych zwycięzcom i bogom!
tłum. Włodzimierz Słobodnik
131
CVIII
Wino kochanków
Ten dzień zesłały nam bogi!
Bez uzdy, cugli, ostrogi
Ruszajmy oklep na winie
Ku nieb zaklętej krainie!
Jak dwa anioły, nękane
Przez żądze nieokiełznane,
W błękitnym ranka krysztale
Zcigajmy miraż wciąż dalej!
Bujani miękko na skrzydłach
Oswojonego obłoku,
Unieśmy się bez wędzidła
I płyńmy tak bok przy boku,
Bez myśli i bez wytchnienia
Do kraju mego marzenia!
tłum. Maria Leśniewska
132
Kwiaty zła
CIX
Zniszczenie
Miotający się ciągle Demon mnie okala
I płynie wokół wiatru nieuchwytnym drżeniem,
Połykam go i czuję, jak płuca mi spala
I napełnia je wiecznym, zbrodniczym pragnieniem.
Niekiedy, mej miłości dla Sztuki świadomy,
Przybiera kształt kobiety pełnej cudnych czarów
I podszeptem zwodniczym obłudnik kryjomy
Przyzwyczaja me usta do wstrętnych wywarów.
I daleko ode mnie już Boga zrenice!
On wiedzie złamanego znużeniem w granice,
Gdzie nudów kraj się ciągnie - pusty, niezbadany -
I rzuca w oczy moje, pełne przerażenia,
Splamione brudem szaty, ropiące się rany
I narzędzia skrwawione dzikiego zniszczenia.
tłum. Stanisław Korab-Brzozowski
133
CX
Męczennica
Obraz nieznanego mistrza
Wśród flakonów, materyj aż od złota kapiących,
Pośród sprzętów dyszących rozkoszą,
Wśród marmurów, obrazów i wśród szat zbytkiem tchnących,
Z których wonie się pyszne unoszą,
W atmosferze cieplarni, w głębi parnej komnaty,
Skąd się groza jakowaś wyłania,
Gdzie w wazonach jak w trumnach kryształowych mrą kwiaty,
Zląc ostatnie oddechy konania,
Trup bez głowy czerwonym krwi gorącej strumieniem
Na poduszki wezgłowia aż bucha,
Niby rzeka wezbrana. Płótno pije z pragnieniem
Aąki, którą spaliła posucha.
Blada jak przywidzenie, które w mroku się rodzi, [ Pobierz całość w formacie PDF ]