[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skutek jakiejś potężnej katastrofy - wybuchu wulkanu czy upadku meteorytu.
Widziałem miejsce, w którym podczas przyjęcia stał namiot, a moja wyobraznia
uzupełniła ten widok obrazem Candace tańczącej z Gal-vinem.
W sposób nieunikniony nasza rozmowa zeszła na Candace. Była dla nas
niczym totem, wokół którego tańczyliśmy przez wszystkie te miesiące, choć
wątpię, by Galvin zdawał sobie sprawę, jak głębokim i złożonym uczuciem ją
darzę. Ja ze swojej strony wciąż nie mogłem się nadziwić temu, co ich łączy;
widziałem skutki, ale nie dostrzegałem przyczyny, a im bardziej starałem się
przeniknąć ich sekret, tym bardziej mnie zdumiewał.
Co najdziwniejsze, to Galvin poruszył ten temat. Myślałem, że już nigdy nie
przekonam go, żeby powiedział mi o niej coś bliższego; potrafił być ogromnie
skryty, gdy szło o rzeczy, które miały dla niego największe znaczenie. Teraz
jednak chciał porozmawiać, a kto wie, czy nie byłem jedyną osobą, która znała
ich oboje na tyle dobrze, żeby nadawać się na słuchacza.
- Musisz przede wszystkim zrozumieć, że Candace się boi - powiedział po
dłuższej chwili milczenia. Wcześniej rozmawialiśmy o gazecie i o tym, jak radzi
sobie nowa redaktor naczelna w pierwszych tygodniach panowania.
- Czego? - spytałem, bowiem słowo przestraszona" nie kojarzyło mi się z
osobą Candace.
- Zaangażowania, niepowodzenia... Wszystkich tych rzeczy, których
normalni ludzie też się boją, plus tych paru, które zawdzięcza śmierci ojca.
Zmieniła się po tym, jak go zabrakło.
Aż się prosiło, żeby zapytać, co ma na myśli, więc go nie zawiodłem: co się
działo z Candace krótko przed śmiercią i po śmierci ojca? Dlaczego odeszła od
Galvina, jeśli naprawdę tak go kochała? Gdybym to jedno zrozumiał, reszta
może stałaby się nagle prostsza.
- Chcesz usłyszeć tę historię? - Zadumał się. - Chcesz się dowiedzieć, jak
się skończyła?
Chciałem, a jakże, i chyba było to po mnie widać, a Galvin lubił przecież
dawać ludziom to, czego chcieli.
Byli pijani swoją miłością, ale wiedzieli oboje, że czas już wytrzezwieć i się
ustatkować. On miał dwadzieścia jeden lat, ona dziewiętnaście. Wrócili z
beztroskiej podróży po kraju - jezdzili pociągami towarowymi, sypiali na
plażach, ale dni w stylu Kerouaca dobiegły końca. Nadeszła jesień
siedemdziesiątego pierwszego roku; cyrk wyjeżdżał z miasta, a ludzie zbierali
po nim śmieci.
Przed powrotem na uczelnię Candace odwiedziła rodziców w Waszyngtonie
i zjawiła się w Harvardzie strapiona: stan jej ojca pogarszał się systematycznie.
Nie skarżyła się, ale każdy widział, że się czymś zamartwia. Udręczona
własnym i męża cierpieniem matka nie dawała Candace spokoju. Nie
pochwalała jej znajomości z Galvinem i chciała powstrzymać ją przed podróżą
przez całe Stany. Pogodziła się z tym pomysłem dopiero gdy pan Ridgway
powiedział jej, żeby nie przesadzała, bo odrobina buntowniczej natury nikomu
jeszcze nie zaszkodziła. W głębi serca do końca winiła ją za nasilenie się
choroby męża. Przed odjazdem córki na uczelnię zrobiła jej paskudną scenę -
nawrzeszczała na nią, a Candace spłakała się strasznie.
Kiedy wróciła na Harvard, wciąż nie mogła się otrząsnąć. Galvin chciał jej
ulżyć w dzwiganiu tego brzemienia, ale nie wiedział jak. Więcej czasu spędzała
w akademiku, twierdząc, że musi się dużo uczyć na drugim roku, ale on
wiedział, że nie o to chodzi. Odsuwała się od niego, wracała w objęcia rodziny i
własnej, małomównej samotności. Pewnej pięknej pazdziernikowej niedzieli
Galvin zabrał ją na piknik nad Walden Pond. Zanocowali u niego w pokoju,
kochali się, ale bladym świtem Candace zniknęła, a on był tak zaspany, że nawet
nie zdążył się z nią pożegnać.
Okazało się, że tego właśnie dnia jej ojciec popełnił samobójstwo. Galvin
dowiedział się o tym wychodząc z seminarium w sali Williama Jamesa, od
przyjaciela, który słuchał wiadomości radiowych. Zanim zadzwonił do Candace,
zdążyła już wsiąść w samolot do Waszyngtonu.
Galvin podążył za nią. Był na pogrzebie, ale czuł się tam jak obcy - ci ludzie
nie należeli do jego plemienia. Wszystkie drzemiące w nim wątpliwości,
związane z elitarnym pochodzeniem Candace, odżyły ze zdwojoną siłą. Candace
maskowała smutek angażując się w przygotowania do pogrzebu, który stał się
wielkim, publicznym wydarzeniem i ściągnął nie tylko krewnych, ale także
tłumy bliższych i dalszych znajomych. Matka nie dawała sobie z tym wszystkim
rady i planowanie uroczystości spadło na barki Candace. Galvin rozumiał, że
wyświadczy jej największą przysługę nie wchodząc w drogę.
Nabożeństwo żałobne odprawiono w katedrze waszyngtońskiej. Przybyły na
nie setki ludzi. Stołeczny establishment zdawał sobie sprawę, że Dwight
Ridgway padł ofiarą wojny. Widzieli, jak się po trochu rozsypuje, aż stał się dla
nich symbolem rozpadu świata. Candace nie zapłakała ani razu, starając się być
nieodrodną córką ojca; dzięki niej inni też łatwiej znieśli myśl o jego odejściu.
Odczytała cytat z Pieśni Salomona, na której otwarta była Biblia ojca w dniu
jego śmierci. Kiedy się jej słuchało, człowiek zaczynał wierzyć, że miłość jest
silniejsza od śmierci, wielkie wody nie zdołają jej ugasić i nie zatopiąjej rzeki.
Tak właśnie myślała. Ojciec nie pozostawił nic, co byłoby bliższe listowi
pożegnalnemu. Na koniec mszy organy zagrzmiały potężnie, aż ogromne
kolumny zadrżały. Pózniej odbyła się stypa, na której ludzie ustawiali się w
długą kolejkę, by wycałować Candace i powiedzieć jej, że ojciec byłby z niej
dumny.
Kiedy oficjalna część pogrzebu dobiegła końca, Candace dała się ponieść
fali żalu: nie spała, nic nie jadła, prawie się nie odzywała. Marniała Galvinowi w
oczach, a on zupełnie nie wiedział, co robić. W życiu nie widział, żeby ktoś się
tak smucił. Wrócił do Cambridge, a po kilku dniach i ona zjawiła się w na
uczelni. Czekał, aż wydobrzeje; dzwonił po kilka razy dziennie, przynosił jej
jedzenie i kwiaty. Czasem zabierał jąna długi spacer, ale potrafiła przez
dwadzieścia minut czy pół godziny nie powiedzieć ani słowa. Dwukrotnie
wracała w tym miesiącu do domu, żeby zająć się matką, która jeszcze bardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
skutek jakiejś potężnej katastrofy - wybuchu wulkanu czy upadku meteorytu.
Widziałem miejsce, w którym podczas przyjęcia stał namiot, a moja wyobraznia
uzupełniła ten widok obrazem Candace tańczącej z Gal-vinem.
W sposób nieunikniony nasza rozmowa zeszła na Candace. Była dla nas
niczym totem, wokół którego tańczyliśmy przez wszystkie te miesiące, choć
wątpię, by Galvin zdawał sobie sprawę, jak głębokim i złożonym uczuciem ją
darzę. Ja ze swojej strony wciąż nie mogłem się nadziwić temu, co ich łączy;
widziałem skutki, ale nie dostrzegałem przyczyny, a im bardziej starałem się
przeniknąć ich sekret, tym bardziej mnie zdumiewał.
Co najdziwniejsze, to Galvin poruszył ten temat. Myślałem, że już nigdy nie
przekonam go, żeby powiedział mi o niej coś bliższego; potrafił być ogromnie
skryty, gdy szło o rzeczy, które miały dla niego największe znaczenie. Teraz
jednak chciał porozmawiać, a kto wie, czy nie byłem jedyną osobą, która znała
ich oboje na tyle dobrze, żeby nadawać się na słuchacza.
- Musisz przede wszystkim zrozumieć, że Candace się boi - powiedział po
dłuższej chwili milczenia. Wcześniej rozmawialiśmy o gazecie i o tym, jak radzi
sobie nowa redaktor naczelna w pierwszych tygodniach panowania.
- Czego? - spytałem, bowiem słowo przestraszona" nie kojarzyło mi się z
osobą Candace.
- Zaangażowania, niepowodzenia... Wszystkich tych rzeczy, których
normalni ludzie też się boją, plus tych paru, które zawdzięcza śmierci ojca.
Zmieniła się po tym, jak go zabrakło.
Aż się prosiło, żeby zapytać, co ma na myśli, więc go nie zawiodłem: co się
działo z Candace krótko przed śmiercią i po śmierci ojca? Dlaczego odeszła od
Galvina, jeśli naprawdę tak go kochała? Gdybym to jedno zrozumiał, reszta
może stałaby się nagle prostsza.
- Chcesz usłyszeć tę historię? - Zadumał się. - Chcesz się dowiedzieć, jak
się skończyła?
Chciałem, a jakże, i chyba było to po mnie widać, a Galvin lubił przecież
dawać ludziom to, czego chcieli.
Byli pijani swoją miłością, ale wiedzieli oboje, że czas już wytrzezwieć i się
ustatkować. On miał dwadzieścia jeden lat, ona dziewiętnaście. Wrócili z
beztroskiej podróży po kraju - jezdzili pociągami towarowymi, sypiali na
plażach, ale dni w stylu Kerouaca dobiegły końca. Nadeszła jesień
siedemdziesiątego pierwszego roku; cyrk wyjeżdżał z miasta, a ludzie zbierali
po nim śmieci.
Przed powrotem na uczelnię Candace odwiedziła rodziców w Waszyngtonie
i zjawiła się w Harvardzie strapiona: stan jej ojca pogarszał się systematycznie.
Nie skarżyła się, ale każdy widział, że się czymś zamartwia. Udręczona
własnym i męża cierpieniem matka nie dawała Candace spokoju. Nie
pochwalała jej znajomości z Galvinem i chciała powstrzymać ją przed podróżą
przez całe Stany. Pogodziła się z tym pomysłem dopiero gdy pan Ridgway
powiedział jej, żeby nie przesadzała, bo odrobina buntowniczej natury nikomu
jeszcze nie zaszkodziła. W głębi serca do końca winiła ją za nasilenie się
choroby męża. Przed odjazdem córki na uczelnię zrobiła jej paskudną scenę -
nawrzeszczała na nią, a Candace spłakała się strasznie.
Kiedy wróciła na Harvard, wciąż nie mogła się otrząsnąć. Galvin chciał jej
ulżyć w dzwiganiu tego brzemienia, ale nie wiedział jak. Więcej czasu spędzała
w akademiku, twierdząc, że musi się dużo uczyć na drugim roku, ale on
wiedział, że nie o to chodzi. Odsuwała się od niego, wracała w objęcia rodziny i
własnej, małomównej samotności. Pewnej pięknej pazdziernikowej niedzieli
Galvin zabrał ją na piknik nad Walden Pond. Zanocowali u niego w pokoju,
kochali się, ale bladym świtem Candace zniknęła, a on był tak zaspany, że nawet
nie zdążył się z nią pożegnać.
Okazało się, że tego właśnie dnia jej ojciec popełnił samobójstwo. Galvin
dowiedział się o tym wychodząc z seminarium w sali Williama Jamesa, od
przyjaciela, który słuchał wiadomości radiowych. Zanim zadzwonił do Candace,
zdążyła już wsiąść w samolot do Waszyngtonu.
Galvin podążył za nią. Był na pogrzebie, ale czuł się tam jak obcy - ci ludzie
nie należeli do jego plemienia. Wszystkie drzemiące w nim wątpliwości,
związane z elitarnym pochodzeniem Candace, odżyły ze zdwojoną siłą. Candace
maskowała smutek angażując się w przygotowania do pogrzebu, który stał się
wielkim, publicznym wydarzeniem i ściągnął nie tylko krewnych, ale także
tłumy bliższych i dalszych znajomych. Matka nie dawała sobie z tym wszystkim
rady i planowanie uroczystości spadło na barki Candace. Galvin rozumiał, że
wyświadczy jej największą przysługę nie wchodząc w drogę.
Nabożeństwo żałobne odprawiono w katedrze waszyngtońskiej. Przybyły na
nie setki ludzi. Stołeczny establishment zdawał sobie sprawę, że Dwight
Ridgway padł ofiarą wojny. Widzieli, jak się po trochu rozsypuje, aż stał się dla
nich symbolem rozpadu świata. Candace nie zapłakała ani razu, starając się być
nieodrodną córką ojca; dzięki niej inni też łatwiej znieśli myśl o jego odejściu.
Odczytała cytat z Pieśni Salomona, na której otwarta była Biblia ojca w dniu
jego śmierci. Kiedy się jej słuchało, człowiek zaczynał wierzyć, że miłość jest
silniejsza od śmierci, wielkie wody nie zdołają jej ugasić i nie zatopiąjej rzeki.
Tak właśnie myślała. Ojciec nie pozostawił nic, co byłoby bliższe listowi
pożegnalnemu. Na koniec mszy organy zagrzmiały potężnie, aż ogromne
kolumny zadrżały. Pózniej odbyła się stypa, na której ludzie ustawiali się w
długą kolejkę, by wycałować Candace i powiedzieć jej, że ojciec byłby z niej
dumny.
Kiedy oficjalna część pogrzebu dobiegła końca, Candace dała się ponieść
fali żalu: nie spała, nic nie jadła, prawie się nie odzywała. Marniała Galvinowi w
oczach, a on zupełnie nie wiedział, co robić. W życiu nie widział, żeby ktoś się
tak smucił. Wrócił do Cambridge, a po kilku dniach i ona zjawiła się w na
uczelni. Czekał, aż wydobrzeje; dzwonił po kilka razy dziennie, przynosił jej
jedzenie i kwiaty. Czasem zabierał jąna długi spacer, ale potrafiła przez
dwadzieścia minut czy pół godziny nie powiedzieć ani słowa. Dwukrotnie
wracała w tym miesiącu do domu, żeby zająć się matką, która jeszcze bardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]