[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale później na pewno odciągnę. Nie miałem dobrej pozycji, żeby właściwie
wywiązać się z nałożonego mi zadania.
Dwie, trzy minuty to góra.
- Podnoś, cholera. Czekaj, pokażę ci.
Chirurg wyjął mi retraktor z rąk.
- Patrz!
Wśród niestosownych uwag na mój temat uniósł retraktor na dwie sekundy; oddał
mi, a ja znów po dwóch, trzech minutach odciągnąłem. Inaczej nie dało rady.
Pokażcie mi, kto mógłby podnosić retraktor, utrzymując go w górze przez pięć
godzin w czasie wycinania pęcherzyka żółciowego, a ja pójdę za takim na koniec
świata.
Pęcherzyk żółciowy schowany jest pod wątrobą, a stażysta przy takiej operacji
potrzebny jest do odciągnięcia wątroby i górnego odcinka przecięcia tak, żeby
chirurg przy pomocy asystującego lekarza mógł ten pęcherzyk wyjąć. Jest to
organ bardzo kapryśny, toteż usunięcie go jest jednym z najbardziej
rozpowszechnionych zabiegów. Pamiętam jeden ze sloganów z czasów studenckich
na temat typowej pacjentki poddawanej operacji wycięcia pęcherzyka: g-p-40,
czyli gruba, pierdząca czterdziestolatka.
W czasie zabiegu moje ręce znajdowały się poniżej lewej ręki chirurga. Był
pochylony do przodu. Widziałem jego plecy, które zupełnie zasłaniały mi
cięcie.
Gdy anestezjolog włączył swoje przenośne radio i zaczął przeglądać gazetę, a
chirurg pomrukiwał i coś nucił, zupełnie bez wyczucia melodii, sceneria
przestała przypominać ciszę zabiegów w akademii - z wyjątkiem wybuchów
niezadowolenia chirurga. To było niezmienne.
- Peters, patrz tu.
Wychylałem się w stronę cięcia, czerwonej, sączącej dziury z taśmą
chirurgiczną przytrzymującą organy wewnętrzne. Widziałem pęcherzyk żółciowy,
przewód pęcherzykowy, przewód żółciowy wspólny i...
- Dobrze, starczy. Nie chcę cię zepsuć.
Chirurg wyprostował się, odpychając mnie i zachichotał wraz z anestezjologiem.
Na sali operacyjnej panuje feudalizm z bezwzględną hierarchią i systemem
wartości, w którym chirurg jest bogiem i władcą, anestezjolog schlebiającym
księciem, a stażysta niewolnikiem, wdzięcznym za każdy ochłap łaski - rzucenie
okiem na otwarty brzuch czy szansę zrobienia jakiegoś węzła. Przelotne
spojrzenie na cięcie było nagrodą za trzymanie retraktorów i oglądanie pleców
chirurga albo wskazówek ściennego zegara, które powoli przemierzały swój
szlak.
Atmosfera była sympatyczna do czasu, gdy chirurg poprosił o cholangiogram,
wynik radiograficznego badania dróg żółciowych, żeby się przekonać, czy
przewód żółciowy wspólny został całkowicie oczyszczony z kamieni. Polegało to
na wprowadzeniu kontrastu do dróg żółciowych i prześwietleniu.
Gdy na żądanie władcy nie pojawił się żaden z techników radiologii, gdyż byli
zajęci innymi przypadkami, ten zaczął kląć i wymachiwać skalpelem, grożąc
strasznymi konsekwencjami.
Pielęgniarki okazywały całkowitą odporność na zaistniałą sytuację, podobnie
jak anestezjolog, którego radio nadawało muzykę i wiadomości. Taka scena
odgrywana była zawsze, gdy pojawiała się konieczność skorzystania z usług
radiologów.
W końcu technik przyszedł i zrobił zdjęcie. Po paru minutach przyniósł kliszę
z jakimś zamazanym obrazem, który chirurg określił jako najbardziej nieudane
zdjęcie od czasów Roentgena. Czy zrobić jeszcze jedno? Nie!
To dawało dużo do myślenia. Byłem pewien, że chirurg przeczytał o zdjęciach w
jakimś artykule i sądził, że będzie to dobrze wyglądać w opisie choroby.
Praktyczny pożytek ze zdjęcia był żaden - przynajmniej przy takim sposobie
korzystania z niego, jaki zaprezentował.
Na drugi dzień radiolog będzie walczył ze zdjęciem, usiłując określić, gdzie
jest góra, a gdzie dół, i wyjaśnić, dlaczego kleszczyki hematostatyczne
znalazły się w środku dróg żółciowych. Jego opis będzie po prostu zgadywanką.
Nieszczęśliwe zakończenie tego epizodu to sarkastyczne słowa skierowane przez
chirurga pod adresem radiologa, który uśmiechnie się z wymuszonym grymasem i
powie, że gdyby chirurdzy byli bardziej zorganizowani, pożytek z radiologii
byłby większy. Chirurdzy często są na stopie wojennej ze wszystkim -
radiologią, patologią, anestezjologią, harmonogramem operacji, lekarzami
asystującymi, pielęgniarkami, stażystami - jak twierdzą, otaczają ich sami
niewdzięczni nieudacznicy. Krótko mówiąc, wielu z nich to po prostu paranoicy.
Gdy już moja rola przy retraktorach była skończona, poprosiłem o zwolnienie z
reszty operacji, tłumacząc się zabiegiem pani Takura.
Wychodząc z sali na korytarz, zauważyłem, że chirurg nadal narzekał na
zdjęcie, a anestezjolog pochłonięty był czytaniem gazety.
Operacja pani Takura już się zaczęła, gdy drugi już raz szorowałem ręce.
Widziałem, jak szef zespołu operacyjnego i Carno, pierwszy rok specjalizacji,
zakładali zaciski podskórne. Carno i ja przyjechaliśmy na Hawaje w tym samym
czasie i z tych samych powodów - by uciec od stresów i odprężyć się.
W pierwszych dniach udało się nam zrealizować zamierzenia, rozważaliśmy nawet,
czy razem zamieszkać. Później jednak nasze plany zajęć uniemożliwiły bliższy
kontakt.
Przyjaźń wśród lekarzy jest trudna i nieuchwytna, zupełnie inaczej niż w
college'u. Nie ma na nią czasu. Każdy pragnie wejść coraz głębiej w ten
światek, staje się autystyczny - nawet gdy ma wolne.
Na późniejszych latach studiów harmonogram praktyk i dyżurów jest taki, że nie
można już liczyć na niczyją obecność na kolacji czy przyjęciu. Nieraz nie
mogłem nawet liczyć na siebie. Snułem rozmaite plany, a później byłem tak
wypompowany, że nie miałem siły ich zrealizować.
Ponadto panowała nieunikniona konkurencja. Dopadła nas od pierwszych dni, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
ale później na pewno odciągnę. Nie miałem dobrej pozycji, żeby właściwie
wywiązać się z nałożonego mi zadania.
Dwie, trzy minuty to góra.
- Podnoś, cholera. Czekaj, pokażę ci.
Chirurg wyjął mi retraktor z rąk.
- Patrz!
Wśród niestosownych uwag na mój temat uniósł retraktor na dwie sekundy; oddał
mi, a ja znów po dwóch, trzech minutach odciągnąłem. Inaczej nie dało rady.
Pokażcie mi, kto mógłby podnosić retraktor, utrzymując go w górze przez pięć
godzin w czasie wycinania pęcherzyka żółciowego, a ja pójdę za takim na koniec
świata.
Pęcherzyk żółciowy schowany jest pod wątrobą, a stażysta przy takiej operacji
potrzebny jest do odciągnięcia wątroby i górnego odcinka przecięcia tak, żeby
chirurg przy pomocy asystującego lekarza mógł ten pęcherzyk wyjąć. Jest to
organ bardzo kapryśny, toteż usunięcie go jest jednym z najbardziej
rozpowszechnionych zabiegów. Pamiętam jeden ze sloganów z czasów studenckich
na temat typowej pacjentki poddawanej operacji wycięcia pęcherzyka: g-p-40,
czyli gruba, pierdząca czterdziestolatka.
W czasie zabiegu moje ręce znajdowały się poniżej lewej ręki chirurga. Był
pochylony do przodu. Widziałem jego plecy, które zupełnie zasłaniały mi
cięcie.
Gdy anestezjolog włączył swoje przenośne radio i zaczął przeglądać gazetę, a
chirurg pomrukiwał i coś nucił, zupełnie bez wyczucia melodii, sceneria
przestała przypominać ciszę zabiegów w akademii - z wyjątkiem wybuchów
niezadowolenia chirurga. To było niezmienne.
- Peters, patrz tu.
Wychylałem się w stronę cięcia, czerwonej, sączącej dziury z taśmą
chirurgiczną przytrzymującą organy wewnętrzne. Widziałem pęcherzyk żółciowy,
przewód pęcherzykowy, przewód żółciowy wspólny i...
- Dobrze, starczy. Nie chcę cię zepsuć.
Chirurg wyprostował się, odpychając mnie i zachichotał wraz z anestezjologiem.
Na sali operacyjnej panuje feudalizm z bezwzględną hierarchią i systemem
wartości, w którym chirurg jest bogiem i władcą, anestezjolog schlebiającym
księciem, a stażysta niewolnikiem, wdzięcznym za każdy ochłap łaski - rzucenie
okiem na otwarty brzuch czy szansę zrobienia jakiegoś węzła. Przelotne
spojrzenie na cięcie było nagrodą za trzymanie retraktorów i oglądanie pleców
chirurga albo wskazówek ściennego zegara, które powoli przemierzały swój
szlak.
Atmosfera była sympatyczna do czasu, gdy chirurg poprosił o cholangiogram,
wynik radiograficznego badania dróg żółciowych, żeby się przekonać, czy
przewód żółciowy wspólny został całkowicie oczyszczony z kamieni. Polegało to
na wprowadzeniu kontrastu do dróg żółciowych i prześwietleniu.
Gdy na żądanie władcy nie pojawił się żaden z techników radiologii, gdyż byli
zajęci innymi przypadkami, ten zaczął kląć i wymachiwać skalpelem, grożąc
strasznymi konsekwencjami.
Pielęgniarki okazywały całkowitą odporność na zaistniałą sytuację, podobnie
jak anestezjolog, którego radio nadawało muzykę i wiadomości. Taka scena
odgrywana była zawsze, gdy pojawiała się konieczność skorzystania z usług
radiologów.
W końcu technik przyszedł i zrobił zdjęcie. Po paru minutach przyniósł kliszę
z jakimś zamazanym obrazem, który chirurg określił jako najbardziej nieudane
zdjęcie od czasów Roentgena. Czy zrobić jeszcze jedno? Nie!
To dawało dużo do myślenia. Byłem pewien, że chirurg przeczytał o zdjęciach w
jakimś artykule i sądził, że będzie to dobrze wyglądać w opisie choroby.
Praktyczny pożytek ze zdjęcia był żaden - przynajmniej przy takim sposobie
korzystania z niego, jaki zaprezentował.
Na drugi dzień radiolog będzie walczył ze zdjęciem, usiłując określić, gdzie
jest góra, a gdzie dół, i wyjaśnić, dlaczego kleszczyki hematostatyczne
znalazły się w środku dróg żółciowych. Jego opis będzie po prostu zgadywanką.
Nieszczęśliwe zakończenie tego epizodu to sarkastyczne słowa skierowane przez
chirurga pod adresem radiologa, który uśmiechnie się z wymuszonym grymasem i
powie, że gdyby chirurdzy byli bardziej zorganizowani, pożytek z radiologii
byłby większy. Chirurdzy często są na stopie wojennej ze wszystkim -
radiologią, patologią, anestezjologią, harmonogramem operacji, lekarzami
asystującymi, pielęgniarkami, stażystami - jak twierdzą, otaczają ich sami
niewdzięczni nieudacznicy. Krótko mówiąc, wielu z nich to po prostu paranoicy.
Gdy już moja rola przy retraktorach była skończona, poprosiłem o zwolnienie z
reszty operacji, tłumacząc się zabiegiem pani Takura.
Wychodząc z sali na korytarz, zauważyłem, że chirurg nadal narzekał na
zdjęcie, a anestezjolog pochłonięty był czytaniem gazety.
Operacja pani Takura już się zaczęła, gdy drugi już raz szorowałem ręce.
Widziałem, jak szef zespołu operacyjnego i Carno, pierwszy rok specjalizacji,
zakładali zaciski podskórne. Carno i ja przyjechaliśmy na Hawaje w tym samym
czasie i z tych samych powodów - by uciec od stresów i odprężyć się.
W pierwszych dniach udało się nam zrealizować zamierzenia, rozważaliśmy nawet,
czy razem zamieszkać. Później jednak nasze plany zajęć uniemożliwiły bliższy
kontakt.
Przyjaźń wśród lekarzy jest trudna i nieuchwytna, zupełnie inaczej niż w
college'u. Nie ma na nią czasu. Każdy pragnie wejść coraz głębiej w ten
światek, staje się autystyczny - nawet gdy ma wolne.
Na późniejszych latach studiów harmonogram praktyk i dyżurów jest taki, że nie
można już liczyć na niczyją obecność na kolacji czy przyjęciu. Nieraz nie
mogłem nawet liczyć na siebie. Snułem rozmaite plany, a później byłem tak
wypompowany, że nie miałem siły ich zrealizować.
Ponadto panowała nieunikniona konkurencja. Dopadła nas od pierwszych dni, [ Pobierz całość w formacie PDF ]