[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 To ten lew, co? Ha ha!  podniósł głos, wydając najwyrazniej rozkaz:  Adshar! Fruz!
Yzdeg!
 Thu, hipokryt! Thu, hipokryt!  odpowiedział jakiś głos w ciemności, a w świetle pochodni
zmaterializowali się jacyś mężczyzni. Khurav zadał im pytanie, oni odpowiedzieli i natychmiast
rozbiegli się. Hobart usłyszał pobrzękiwanie łańcuchów i ryki obudzonego Theiaxa. Ryki grzmiały
coraz głośniej, a łańcuchy brzmiały znacząco, z czego można było wywnioskować, że lew został
spętany.
Khurav podszedł do Hobarta, który nadal utrzymywał, że nie ma żadnych złych zamiarów.
Wódz wydyszał:
 Nie masz tarczy? W takim razi ja tesz jej nie wezmę. Wyciongaj szable.
Założył lewe ramię do tyłu, jak niemiecki szermierz i rozstawił nogi. W jego oczach odbijały się
żółte płomienie malutkich pochodni.
 Ale!&  krzyknął Hobart.
Ciach! Ogromne ostrze ucięło pukiel włosów z głowy Hobarta.
 Wyciongaj!  wrzasnął Khurav.  Albo i tak cie zytnę!
Rollin Hobart wyciągnął szablę. Prawdopodobnie żywot jego zostałby marnie zakończony w
ciągu paru minut, na szczęście jednak barbarzyńca zaczynał być lekko oszołomiony wypitym
alkoholem.
Obaj szermierze nie wykazywali się zbyt dobrym fechtunkiem. Hobart doskoczył do
przeciwnika, zamachując się pełnym ramieniem. Ostrza zderzyły się, Hobart odstąpił i teraz on
sparował straszliwy cios hipokryty. Siła uderzenia nieomal wyrwała szablę z ręki inżyniera,
obracając rękojeść w dłoni. W tym momencie oko Hobarta spoczęło na kawałku nieosłoniętej skóry
przeciwnika: dłoni chronionej jedynie przez osłonę rękojeści. Hobart podniósł szablę i opuścił ją
uderzeniem z backhandu. Poczuł, że trafił w cel.
Szabla Khurava upadła na piasek, a wielki barbarzyńca stał przyglądając się swojej prawej dłoni.
Na jej grzbiecie widniała długa pręga, która, niestety, była jedynym urazem. Hobart zdał sobie
sprawę, że uderzył przeciwnika płaską powierzchnią szpady. Czas uciekał. Nagle silnie, choć
płasko, uderzył szablą w czaszkę przeciwnika. Brzdęk!
Khurav zatoczył się i usiadł. Mrugając powiekami spojrzał w górę i próbował coś powiedzieć.
Następnie zaczął powoli się podnosić. Kiedy już udało mu się ciężko wstać, założył ręce na
ramiona i rzekł krótko:
 Zabij mnie.
 Dlaczego? Nie chcę!
 Zabij mnie, mówię. Jestem zbyt dumny, aby żyć po tym, jak mnie upokorzyłeś.
 Och, bez przesady, Khurav! To tylko przypadek. Przecież my w ogóle nie powinniśmy byli
walczyć!
 Więc odmawiasz? Dobrze.  Hipokryta wzruszył ramionami i obrócił się do jednego z
widzów stojących wokół nich. Wydał jakiś rozkaz, i mężczyzna wyciągnął szablę. Khurav ukląkł
przed nim, opuścił głowę i odgarnął włosy z karku.
Hobart z przerażeniem wpatrywał się w niecodzienne widowisko. Paranthaian splunął w ręce,
przymierzył się do ciosu, podniósł szablę i opuścił ją z gwizdem. Hobart zamknął oczy, zanim
ostrze dosięgło karku. Nie mógł natomiast, niestety, zamknąć uszu. Ciach, łup!
Grupa widzów wydała z siebie jakiś dziwny odgłos, który pobrzmiewał coraz głośniej.
Najwyrazniej były to odgłosy łkania. Wielkie łzy toczyły się po twarzach barbarzyńców aż do ich
bujnego zarostu. Połączyli szczątki tego, który zwał się Khurav i kilku z nich je wyniosło.
Hobart zastanawiał się, co teraz z nim będzie. Pewnie go zarżną, chociaż przez parę minut nie
zwracali na niego w ogóle uwagi. Patrzyli na grupę odnoszącą zwłoki. Może udałoby mu się
zniknąć w mroku& Zaraz, najpierw musiałby uwolnić Theiaxa. Oczywiście, cały ten pomysł z
wyprawą ratunkową należał do Theiaxa, ale mimo to nie mógł go teraz tak zostawić&
Zaczął powoli iść w kierunku, z którego wcześniej dochodziły go porykiwania lwa. Zaledwie
zdążył uczynić dziesięć kroków, silne dłonie schwyciły go z tyłu i rzuciły z powrotem w krąg
światła latarni.
Barbarzyńcy skupili się wokół niego krzycząc coś i machając śmiercionośną bronią. Jeden z nich
przystawił swoją zarośniętą twarz do twarzy Hobarta i darł się:
 Fez paretłwi ush lokh hipokryt! Ush hipokryt Parathen!
Reszta powtarzała za nim:
 Ush hipokryt Parathen! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl