[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaopatrzeniowców. Złapałem ją i spędziłem z nią większość nocy, posilając się. Gdy skończyłem, z
owcy pozostało niewiele poza skórą i kośćmi. Obawiam się, że mój czyn złamał nakaz Hwora
dotyczący przestrzegania praw Pierwszego Planu, lecz, jak powiadają, w potrzebie nie ma
zakazów.
Następnie zapadłem w drzemkę. Musiałem przespać cały dzień i noc, gdyż obudziwszy się
stwierdziłem, że słońce jest niżej na wschodzie, niż gdy szedłem spać.
Nie chcąc się już bardziej opózniać, a jednocześnie czując ociężałość wywołaną
najedzeniem się, pomyślałem o innym środku transportu. Gdybym na przykład mógł pojechać na
koniu, dotarłbym do Solymbrii jednym długim skokiem, zatrzymując się jedynie na krótkie popasy,
by mój rumak mógł coś zjeść i trochę odpoczął. Według mapy powinienem wkrótce przekroczyć
granicę z Solymbrią.
Rozglądałem się więc po górach i dolinach, wypatrując konia. W końcu dojrzałem jakiegoś,
zagubionego jak owca, gdy skubał trawę w dolince. Miał na sobie uzdę, lecz nie dostrzegłem
siodła.
Widziałem Pierwszoplanowców jeżdżących na koniach, miałem więc ogólne pojęcie, jak
się to robi. Nie miałem jednak żadnej praktyki w jezdziectwie. Zwierzęta używane na Dwunastym
Planie do przewożenia ciężarów są bardziej podobne do żółwi, jak je nazywają Pierwszoplanowcy.
Poruszają się wolno, a do powodowania nimi wystarczają bardzo ograniczone umiejętności. Koń z
Pierwszego Planu jest zupełnie inny. Lecz jak to się mówi, nie wiesz, co możesz, dopóki nie
spróbujesz.
Podążyłem w kierunku konia wolno i spokojnie, by nie wzbudzić w nim niepokoju.
Zmieniłem też kolor, by nie różnić się od trawy. On jednak dostrzegł, że się zbliżam. Rzucił na
mnie czujne spojrzenie i uciekł kłusem.
Całymi godzinami wędrowałem za przeklętą bestią nie mogąc się do niej zbliżyć. Wpadłem
jednak na pomysł, żeby nie marnować zupełnie czasu i pędzić ją na północ, w kierunku celu
podróży.
Kiedy słońce znalazło się nisko na zachodzie, koń zaczął przejawiać oznaki zmęczenia.
Coraz pózniej podrywał się do ucieczki, gdy zbliżałem się do niego. I wreszcie, podchodząc go pod
wiatr, by nie mógł pochwycić mego tak nietypowego zapachu, znalazłem się dostatecznie blisko.
Gdy spuścił głowę, by skubnąć trawę, gwałtownie skoczyłem mu na grzbiet. Zgodnie ze
zwyczajem Pierwszoplanowców objąłem nogami jego brzuch i kurczowo złapałem za cugle.
W momencie gdy opadłem na konia, zwierzę się wściekło. Opuściło głowę i zaczęło
wykonywać niewysokie podskoki na sztywnych nogach, zataczając krąg i przechylając się to na
prawo, to na lewo. Już przy trzecim podskoku mój chwyt osłabł. Wyleciałem w powietrze i
wylądowałem w jakimś krzaku z impetem, który normalnego Pierwszoplanowca zabiłby chyba na
miejscu.
Koń zaś, uwolniony od jezdzca, pogalopował w dal. Wygramoliłem się więc szybko z
krzaka i pobiegłem za nim. Gdy słońce było już całkiem nisko, udało mi się jeszcze raz zbliżyć do
zwierzęcia, które ciężko robiąc bokami stało z opuszczoną głową.
Skradałem się wyjątkowo ostrożnie, by dostać się w jego pobliże. Chciałem spróbować
jeszcze jednego skoku i wreszcie udało mi się. Jednak teraz nie tylko przywarłem nogami do jego
ciała, lecz obiema rękami objąłem go za szyję. Koń ponownie rozpoczął taniec podskoków, lecz
tym razem powiodło mi się znacznie lepiej. To znaczy udało mi się utrzymać chwyt nogami aż do
piątego skoku. Choć moja dolna połowa była swobodna, rękoma ciągle trzymałem się szyi konia.
W rezultacie, gdy wzbiłem się w powietrze, wykręciłem mu bardzo silnie szyję. Koń stracił
równowagę i upadł, lekko mnie przygniatając.
Ponownie przywarłem do karku zwierzęcia. Gdy zaczęło robić wysiłki, by złapać
powietrze, uświadomiłem sobie, że mój chwyt dławi jego tchawicę. Wkrótce uspokoił się i mogłem
złapać wodze.
%7łebra ciągle mu się poruszały, wiedziałem więc, że go nie zadusiłem. Po chwili podniósł
się na nogi i spróbował uciec, ciągnąc mnie przez kurz i trawę. Kilka razy paskudnie dostałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
zaopatrzeniowców. Złapałem ją i spędziłem z nią większość nocy, posilając się. Gdy skończyłem, z
owcy pozostało niewiele poza skórą i kośćmi. Obawiam się, że mój czyn złamał nakaz Hwora
dotyczący przestrzegania praw Pierwszego Planu, lecz, jak powiadają, w potrzebie nie ma
zakazów.
Następnie zapadłem w drzemkę. Musiałem przespać cały dzień i noc, gdyż obudziwszy się
stwierdziłem, że słońce jest niżej na wschodzie, niż gdy szedłem spać.
Nie chcąc się już bardziej opózniać, a jednocześnie czując ociężałość wywołaną
najedzeniem się, pomyślałem o innym środku transportu. Gdybym na przykład mógł pojechać na
koniu, dotarłbym do Solymbrii jednym długim skokiem, zatrzymując się jedynie na krótkie popasy,
by mój rumak mógł coś zjeść i trochę odpoczął. Według mapy powinienem wkrótce przekroczyć
granicę z Solymbrią.
Rozglądałem się więc po górach i dolinach, wypatrując konia. W końcu dojrzałem jakiegoś,
zagubionego jak owca, gdy skubał trawę w dolince. Miał na sobie uzdę, lecz nie dostrzegłem
siodła.
Widziałem Pierwszoplanowców jeżdżących na koniach, miałem więc ogólne pojęcie, jak
się to robi. Nie miałem jednak żadnej praktyki w jezdziectwie. Zwierzęta używane na Dwunastym
Planie do przewożenia ciężarów są bardziej podobne do żółwi, jak je nazywają Pierwszoplanowcy.
Poruszają się wolno, a do powodowania nimi wystarczają bardzo ograniczone umiejętności. Koń z
Pierwszego Planu jest zupełnie inny. Lecz jak to się mówi, nie wiesz, co możesz, dopóki nie
spróbujesz.
Podążyłem w kierunku konia wolno i spokojnie, by nie wzbudzić w nim niepokoju.
Zmieniłem też kolor, by nie różnić się od trawy. On jednak dostrzegł, że się zbliżam. Rzucił na
mnie czujne spojrzenie i uciekł kłusem.
Całymi godzinami wędrowałem za przeklętą bestią nie mogąc się do niej zbliżyć. Wpadłem
jednak na pomysł, żeby nie marnować zupełnie czasu i pędzić ją na północ, w kierunku celu
podróży.
Kiedy słońce znalazło się nisko na zachodzie, koń zaczął przejawiać oznaki zmęczenia.
Coraz pózniej podrywał się do ucieczki, gdy zbliżałem się do niego. I wreszcie, podchodząc go pod
wiatr, by nie mógł pochwycić mego tak nietypowego zapachu, znalazłem się dostatecznie blisko.
Gdy spuścił głowę, by skubnąć trawę, gwałtownie skoczyłem mu na grzbiet. Zgodnie ze
zwyczajem Pierwszoplanowców objąłem nogami jego brzuch i kurczowo złapałem za cugle.
W momencie gdy opadłem na konia, zwierzę się wściekło. Opuściło głowę i zaczęło
wykonywać niewysokie podskoki na sztywnych nogach, zataczając krąg i przechylając się to na
prawo, to na lewo. Już przy trzecim podskoku mój chwyt osłabł. Wyleciałem w powietrze i
wylądowałem w jakimś krzaku z impetem, który normalnego Pierwszoplanowca zabiłby chyba na
miejscu.
Koń zaś, uwolniony od jezdzca, pogalopował w dal. Wygramoliłem się więc szybko z
krzaka i pobiegłem za nim. Gdy słońce było już całkiem nisko, udało mi się jeszcze raz zbliżyć do
zwierzęcia, które ciężko robiąc bokami stało z opuszczoną głową.
Skradałem się wyjątkowo ostrożnie, by dostać się w jego pobliże. Chciałem spróbować
jeszcze jednego skoku i wreszcie udało mi się. Jednak teraz nie tylko przywarłem nogami do jego
ciała, lecz obiema rękami objąłem go za szyję. Koń ponownie rozpoczął taniec podskoków, lecz
tym razem powiodło mi się znacznie lepiej. To znaczy udało mi się utrzymać chwyt nogami aż do
piątego skoku. Choć moja dolna połowa była swobodna, rękoma ciągle trzymałem się szyi konia.
W rezultacie, gdy wzbiłem się w powietrze, wykręciłem mu bardzo silnie szyję. Koń stracił
równowagę i upadł, lekko mnie przygniatając.
Ponownie przywarłem do karku zwierzęcia. Gdy zaczęło robić wysiłki, by złapać
powietrze, uświadomiłem sobie, że mój chwyt dławi jego tchawicę. Wkrótce uspokoił się i mogłem
złapać wodze.
%7łebra ciągle mu się poruszały, wiedziałem więc, że go nie zadusiłem. Po chwili podniósł
się na nogi i spróbował uciec, ciągnąc mnie przez kurz i trawę. Kilka razy paskudnie dostałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]