[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ta myśl zaparła nam dech. Czy ten facet nie zdaje sobie sprawy, co posiada? Nie
wyobraża sobie, co mógłby osiągnąć, dysponując taką mocą? Najwyraźniej nie.
I muszę panu powiedzieć, że była to najbardziej zdumiewająca chwila w naszym
życiu. Zdu-mie-wa-ją-ca. I powiem panu: Cynthia i ja zawsze mieliśmy poczu-
cie, że jesteśmy wyjątkowi i że przydarzy nam się coś wyjątkowego. No i proszę:
przydarzyło się.
Ale niech pan słucha dalej. Nie jesteśmy pazerni. Nie chcemy dla siebie całej
potęgi, całego tego bogactwa. Chcę powiedzieć, że tylko tak patrzymy sobie na
ten nasz świat. Ten cały pieprzony świat. Gdybyśmy zechcieli, moglibyśmy go
mieć na własność. Ale kto by chciał mieć na własność świat? Pomyśl pan, ile to
kłopotu. Nie chcemy nawet ogromnych bogactw, razem z tymi wszystkimi praw-
nikami i księgowymi, z jakimi trzeba by się wtedy użerać. Wiem, co mówię —
sam jestem prawnikiem. OK, można nająć ludzi, żeby pilnowali naszych prawni-
ków i księgowych, ale kto niby miałby to być? Kolejni prawnicy i księgowi. A wie
pan, nawet nie mamy ochoty brać na siebie takiej odpowiedzialności. To za wiele.
No więc, wtedy przychodzi mi do głowy taki pomysł. To tak jakby kupić wiel-
ką posiadłość, a potem odsprzedać to, czego samemu się nie chce. W ten sposób
dostaje się to, czego się chce, a przy okazji wielu innych także dostaje to, czego
chce, tyle że dostają to za moim pośrednictwem, są więc mi trochę zobowiąza-
ni, a muszą dobrze o tym pamiętać, ponieważ podpisują świstek, na którym jest
napisane, jak bardzo są mi zobowiązani. A z tego spływają pieniądze, z których
opłacamy naszemu panu Odynowi jego bardzo, bardzo, bardzo drogą prywatną
173
opiekę medyczną.
Sami więc nie posiadamy zbyt wiele, panie Gently. Jeden czy dwa umiar-
kowanie przyjemne domy. Jeden czy dwa umiarkowanie przyjemne samochody.
Wiedziemy miły żywot. Naprawdę, bardzo, bardzo przyjemny. Nie potrzebujemy
zbyt wiele, ponieważ wszystko, czego potrzebujemy, zawsze ktoś nam udostęp-
ni, zawsze ktoś nam załatwi. To, czego żądaliśmy, było w zaistniałych okolicz-
nościach żądaniem bardzo rozsądnym, a dotyczyło tego, że nie chcemy więcej
o tym słyszeć. Odbieramy nasze skromne zamówienie i odchodzimy z ukłonem.
Nie chcemy nic, poza absolutną ciszą i spokojem, i poza przyjemnym życiem, bo
Cynthia bywa czasem trochę nerwowa. OK.
No, a co się dzieje dzisiaj rano? Na progu naszego domu! To obrzydliwe. To
naprawdę obrzydliwy numerek. A wie pan, jak do tego doszło? Oto jak do tego
doszło. Znów zjawia się nasz nieduży przyjaciel, pan Toe Rag, i próbuje tych swo-
ich sztuczek w stylu adwokata-wudu. To takie żałosne. Zabawia się, marnotrawi
mój czas na te wszystkie triki, sztuczki, odsyłanie od Annasza do Kajfasza, a po-
tem próbuje mnie niepokoić, przedstawiając rachunek za swój stracony czas. Ale
to nic. To praca pozorna. Wszyscy prawnicy tak robią. Więc ja na to: OK, biorę
ten twój rachunek, nie obchodzi mnie, co na nim jest. Dajesz mi swój rachunek,
a ja dopilnuję, żeby ktoś to załatwił. I wszystko jest OK. A on mi go daje.
Dopiero później orientuję się, że tam jest taka jedna chytra klauzula. No to
co? Próbuje być sprytny. Podrzucił mi parzący ziemniak. Wie pan, w przemyśle [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl