[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niektórzy widzowie mogą mieć z tym problem.
- A co jest w finale?
- Poczekaj, a zobaczysz - wykręcił się od odpowiedzi Thorn.
Po lunchu Qwilleran zadzwonił do biura swojego prawnika. G. Allen Barter
reprezentował go we wszystkich sprawach związanych z Fundacją Klingenschoenów,
oszczędzał mu wycieczek do Chicago, zebrań zarządu oraz rutynowych decyzji. Na dodatek
zgadzali się ze sobą całkowicie w kwestiach dotyczących celów i zasad działania fundacji.
- Podejrzewam, że masz wolne soboty, w przeciwieństwie do nas, wiecznie
zagonionych dziennikarzy.
- A ja po przeczytaniu twojego dzisiejszego felietonu uznałem, że jesteś na wakacjach.
Doszedłem do wniosku, że najpewniej w pisaniu wyręczyły cię tym razem wiewiórki.
- Nie byłoby w tym nic dziwnego. One są dużo mądrzejsze, niż ci się wydaje.
- Czyżbyś miał dla mnie jakąś propozycję na sobotę?
- Zgadza się. Lunch w pensjonacie Nutcracker . Mają najlepsze grillowane kanapki
po tej stronie rzeki Hudson.
- Wybornie! Wolno mi spytać, czy zapraszając mnie, kierujesz się jakimś ukrytym
motywem?
- Potrzebuję kilku informacji na temat Czarnego Lasu.
- Wziąć ze sobą akta?
- Wystarczą te, które masz w głowie, Bart.
Przed wyjściem na piątkową premierę Qwilleran obejrzał kasetę pożyczoną od Hanny.
Pamiętał z grubsza intrygę, postacie i piosenki, ale miło było sobie to wszystko
odświeżyć. Zgodnie z jego przewidywaniami Koko żywo zareagował na początkowy utwór:
Jam król wszystkich światów, jam jest król piratów . Wtórował muzykom przeszywającym
zawodzeniem, przy czym Qwilleran nie był do końca pewien, czy kot zachowywał się tak, bo
mu się podobało, czy raczej cierpiał okrutne męki. Yum Yum wprost okazała swoje
znudzenie, siadając tyłem do ekranu i strzygąc uszami.
%7ładna z premier na Broadwayu nie wywołała takiego entuzjazmu jak ten, który
panował w auli liceum Mooseland. Publiczność prezentowała się niezwykle elegancko, w
tłumie można było nawet dostrzec długie suknie i smokingi. W hallu panował nieopisany
gwar. Każdy miał tu kogoś znajomego w obsadzie: krewnego, przyjaciela, sąsiada, kolegę z
pracy, klienta, pacjenta lub znajomego z parafii.
Parking zapchany był samochodami i Qwilleran musiał posłużyć się legitymacją
prasową, żeby skorzystać z miejsc przeznaczonych dla oficjeli i niepełnosprawnych, po czym
wbił się w podekscytowany tłum, kłaniając się na prawo i lewo.
Przy ustawionym w hallu stoliku przyjmowano zamówienia na trójkolorowe, długie
do kolan pirackie pończochy. Cały dochód z ich sprzedaży miał zostać przeznaczony na
pokrycie kosztów utrzymania chóru. Spodziewano się, że skarpety staną się hitem sezonu
wśród turystów.
Qwilleran skorzystał z okazji, żeby dać upust swojej ulubionej słabostce, czyli
podsłuchiwaniu.
- Ja zawsze uwielbiałam piratów. Są tacy serdeczni!
- A ja policjantów. Mają dobre serca i są uroczo nieśmiali.
- O, jest Elizabeth Hart. A gdzie Derek Cuttlebrink? Przecież on nie odstępuje jej na
krok.
- Spójrz, doktor Prelligate przyszedł z tą dekoratorką wnętrz.
- Nie oglądaj się teraz, ale ten facet z wąsami to pan Q.
Przełożył Zygmunt Kubiak.
Qwilleran kierował się ku swemu miejscu w piątym rzędzie, żałując, że nie ma z nim
Polly. Ona znała tę operetkę na pamięć. Zastanawiał się, komu przypadło miejsce obok niego,
jeśli oczywiście Cathy udało się odstąpić bilet. Ku jego zaskoczeniu osobą tą okazała się sama
Cathy.
- Nigdy nie byłam na żadnej operze, więc pomyślałam, że się trochę dokształcę.
- Uprzedzam, że to nie jest Tosca albo Pajace. To muzyczna farsa. Lubisz farsę?
- Jeszcze nie wiem. A co to takiego?
Cathy najwyrazniej nie lubiła udawać kogoś, kim nie jest, i była chętna do poznawania
nowych rzeczy, co wzbudziło uznanie Qwillerana.
- To taka komedia, w której elementy absurdalne są traktowane absolutnie serio. Na
czas spektaklu powinnaś wyłączyć swój krytycyzm, zdrowy rozsądek, a nawet zdrowe
zmysły.
- Brzmi zabawnie - stwierdziła poważnym tonem. - A o czym to jest?
- Wiesz coś o Penzance?
- Nie sądzę.
Musiał mówić szybko. Orkiestra czekała już tylko na ostatnich widzów, którzy w
pośpiechu zajmowali miejsca.
- To takie miasteczko portowe na wybrzeżu Anglii, niegdyś ulubione miejsce spotkań
piratów. Młody chłopak imieniem Frederick, który miał terminować na pilota, na skutek
pomyłki swojej niedosłyszącej niani trafia na praktykę do piratów. Kiedy kończy dwadzieścia
jeden lat, jego kontrakt wygasa. Przez cały czas towarzyszy mu niania, która powodowana
poczuciem winy również przystąpiła do piratów. W tej roli występuje Hannah Hawley,
zajmująca jeden z domków pensjonatu.
- Czytałam o pani Hawley w pańskim felietonie w tym tygodniu! - ucieszyła się
Cathy. - Strasznie bym chciała zobaczyć któryś z jej domków.
Gdy tylko zgasły światła, Wujek Louie, jak poufale nazywano dyrygenta, podszedł do
podium i skłonił się publiczności z figlarnym uśmieszkiem. Potem odwrócił się, zastukał
dwukrotnie batutą, uniósł ręce i zdecydowanym gestem dał orkiestrze sygnał do rozpoczęcia
uwertury. Szalone takty z miejsca wprowadziły publiczność w przyjemny nastrój, który przez
najbliższe trzy godziny miał się utrzymywać dzięki żywiołowej muzyce, kilku romantycznym
melodiom, dowcipnym tekstom i zwariowanej intrydze. Tylko Cathy siedziała
zdezorientowana, nie bardzo wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć.
Kurtyna poszła w górę, odsłaniając plażę w Penzance, na której rozhasani piraci
świętowali uwolnienie Fredericka. Na głowach mieli czerwone bandany, a na nogach
specjalnie wydziergane na tę okazję pończochy. Ich służąca, Ruth, ubrana była w
wywatowany, niechlujny kostium, przez co wyglądała na przysadzistą i zaniedbaną kobietę.
- Czy to pani Hawley? - szepnęła Cathy.
Jej partia solowa, w której tłumaczyła się ze swej pomyłki, wykonana została z takim
przejęciem i zaangażowaniem, że publiczność, złożona nie tylko z Hawleyów i Scottenów, od
razu nagrodziła ją gromkimi brawami.
Innym ulubieńcem publiczności okazał się prosty jak struna generał ubrany w zbyt
mocno dopasowany mundur, poruszający się sztywnym żołnierskim krokiem. Odśpiewana
przez niego w tempie karabinu maszynowego pieśń zachwyciła widownię. Jego urodziwe
córki, czyli dwanaście członkiń żeńskiego chóru, w kapeluszach i rękawiczkach furkotały po
plaży w swych długich sukniach. Jedna z nich, śpiewająca sopranem lirycznym, zakochała się
w byłym piracie - romantycznym tenorze. Qwilleran uznał, że jak na razie przedstawienie jest
całkiem niezłe. Spojrzał na Cathy. Siedziała jak pilna uczennica i chłonęła wiedzę.
Potem na scenie zaczęły się problemy. Piraci (dwunastu członków męskiego chóru)
zapragnęli poślubić córki generała. W międzyczasie okazało się, że na skutek błędu podczas [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Niektórzy widzowie mogą mieć z tym problem.
- A co jest w finale?
- Poczekaj, a zobaczysz - wykręcił się od odpowiedzi Thorn.
Po lunchu Qwilleran zadzwonił do biura swojego prawnika. G. Allen Barter
reprezentował go we wszystkich sprawach związanych z Fundacją Klingenschoenów,
oszczędzał mu wycieczek do Chicago, zebrań zarządu oraz rutynowych decyzji. Na dodatek
zgadzali się ze sobą całkowicie w kwestiach dotyczących celów i zasad działania fundacji.
- Podejrzewam, że masz wolne soboty, w przeciwieństwie do nas, wiecznie
zagonionych dziennikarzy.
- A ja po przeczytaniu twojego dzisiejszego felietonu uznałem, że jesteś na wakacjach.
Doszedłem do wniosku, że najpewniej w pisaniu wyręczyły cię tym razem wiewiórki.
- Nie byłoby w tym nic dziwnego. One są dużo mądrzejsze, niż ci się wydaje.
- Czyżbyś miał dla mnie jakąś propozycję na sobotę?
- Zgadza się. Lunch w pensjonacie Nutcracker . Mają najlepsze grillowane kanapki
po tej stronie rzeki Hudson.
- Wybornie! Wolno mi spytać, czy zapraszając mnie, kierujesz się jakimś ukrytym
motywem?
- Potrzebuję kilku informacji na temat Czarnego Lasu.
- Wziąć ze sobą akta?
- Wystarczą te, które masz w głowie, Bart.
Przed wyjściem na piątkową premierę Qwilleran obejrzał kasetę pożyczoną od Hanny.
Pamiętał z grubsza intrygę, postacie i piosenki, ale miło było sobie to wszystko
odświeżyć. Zgodnie z jego przewidywaniami Koko żywo zareagował na początkowy utwór:
Jam król wszystkich światów, jam jest król piratów . Wtórował muzykom przeszywającym
zawodzeniem, przy czym Qwilleran nie był do końca pewien, czy kot zachowywał się tak, bo
mu się podobało, czy raczej cierpiał okrutne męki. Yum Yum wprost okazała swoje
znudzenie, siadając tyłem do ekranu i strzygąc uszami.
%7ładna z premier na Broadwayu nie wywołała takiego entuzjazmu jak ten, który
panował w auli liceum Mooseland. Publiczność prezentowała się niezwykle elegancko, w
tłumie można było nawet dostrzec długie suknie i smokingi. W hallu panował nieopisany
gwar. Każdy miał tu kogoś znajomego w obsadzie: krewnego, przyjaciela, sąsiada, kolegę z
pracy, klienta, pacjenta lub znajomego z parafii.
Parking zapchany był samochodami i Qwilleran musiał posłużyć się legitymacją
prasową, żeby skorzystać z miejsc przeznaczonych dla oficjeli i niepełnosprawnych, po czym
wbił się w podekscytowany tłum, kłaniając się na prawo i lewo.
Przy ustawionym w hallu stoliku przyjmowano zamówienia na trójkolorowe, długie
do kolan pirackie pończochy. Cały dochód z ich sprzedaży miał zostać przeznaczony na
pokrycie kosztów utrzymania chóru. Spodziewano się, że skarpety staną się hitem sezonu
wśród turystów.
Qwilleran skorzystał z okazji, żeby dać upust swojej ulubionej słabostce, czyli
podsłuchiwaniu.
- Ja zawsze uwielbiałam piratów. Są tacy serdeczni!
- A ja policjantów. Mają dobre serca i są uroczo nieśmiali.
- O, jest Elizabeth Hart. A gdzie Derek Cuttlebrink? Przecież on nie odstępuje jej na
krok.
- Spójrz, doktor Prelligate przyszedł z tą dekoratorką wnętrz.
- Nie oglądaj się teraz, ale ten facet z wąsami to pan Q.
Przełożył Zygmunt Kubiak.
Qwilleran kierował się ku swemu miejscu w piątym rzędzie, żałując, że nie ma z nim
Polly. Ona znała tę operetkę na pamięć. Zastanawiał się, komu przypadło miejsce obok niego,
jeśli oczywiście Cathy udało się odstąpić bilet. Ku jego zaskoczeniu osobą tą okazała się sama
Cathy.
- Nigdy nie byłam na żadnej operze, więc pomyślałam, że się trochę dokształcę.
- Uprzedzam, że to nie jest Tosca albo Pajace. To muzyczna farsa. Lubisz farsę?
- Jeszcze nie wiem. A co to takiego?
Cathy najwyrazniej nie lubiła udawać kogoś, kim nie jest, i była chętna do poznawania
nowych rzeczy, co wzbudziło uznanie Qwillerana.
- To taka komedia, w której elementy absurdalne są traktowane absolutnie serio. Na
czas spektaklu powinnaś wyłączyć swój krytycyzm, zdrowy rozsądek, a nawet zdrowe
zmysły.
- Brzmi zabawnie - stwierdziła poważnym tonem. - A o czym to jest?
- Wiesz coś o Penzance?
- Nie sądzę.
Musiał mówić szybko. Orkiestra czekała już tylko na ostatnich widzów, którzy w
pośpiechu zajmowali miejsca.
- To takie miasteczko portowe na wybrzeżu Anglii, niegdyś ulubione miejsce spotkań
piratów. Młody chłopak imieniem Frederick, który miał terminować na pilota, na skutek
pomyłki swojej niedosłyszącej niani trafia na praktykę do piratów. Kiedy kończy dwadzieścia
jeden lat, jego kontrakt wygasa. Przez cały czas towarzyszy mu niania, która powodowana
poczuciem winy również przystąpiła do piratów. W tej roli występuje Hannah Hawley,
zajmująca jeden z domków pensjonatu.
- Czytałam o pani Hawley w pańskim felietonie w tym tygodniu! - ucieszyła się
Cathy. - Strasznie bym chciała zobaczyć któryś z jej domków.
Gdy tylko zgasły światła, Wujek Louie, jak poufale nazywano dyrygenta, podszedł do
podium i skłonił się publiczności z figlarnym uśmieszkiem. Potem odwrócił się, zastukał
dwukrotnie batutą, uniósł ręce i zdecydowanym gestem dał orkiestrze sygnał do rozpoczęcia
uwertury. Szalone takty z miejsca wprowadziły publiczność w przyjemny nastrój, który przez
najbliższe trzy godziny miał się utrzymywać dzięki żywiołowej muzyce, kilku romantycznym
melodiom, dowcipnym tekstom i zwariowanej intrydze. Tylko Cathy siedziała
zdezorientowana, nie bardzo wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć.
Kurtyna poszła w górę, odsłaniając plażę w Penzance, na której rozhasani piraci
świętowali uwolnienie Fredericka. Na głowach mieli czerwone bandany, a na nogach
specjalnie wydziergane na tę okazję pończochy. Ich służąca, Ruth, ubrana była w
wywatowany, niechlujny kostium, przez co wyglądała na przysadzistą i zaniedbaną kobietę.
- Czy to pani Hawley? - szepnęła Cathy.
Jej partia solowa, w której tłumaczyła się ze swej pomyłki, wykonana została z takim
przejęciem i zaangażowaniem, że publiczność, złożona nie tylko z Hawleyów i Scottenów, od
razu nagrodziła ją gromkimi brawami.
Innym ulubieńcem publiczności okazał się prosty jak struna generał ubrany w zbyt
mocno dopasowany mundur, poruszający się sztywnym żołnierskim krokiem. Odśpiewana
przez niego w tempie karabinu maszynowego pieśń zachwyciła widownię. Jego urodziwe
córki, czyli dwanaście członkiń żeńskiego chóru, w kapeluszach i rękawiczkach furkotały po
plaży w swych długich sukniach. Jedna z nich, śpiewająca sopranem lirycznym, zakochała się
w byłym piracie - romantycznym tenorze. Qwilleran uznał, że jak na razie przedstawienie jest
całkiem niezłe. Spojrzał na Cathy. Siedziała jak pilna uczennica i chłonęła wiedzę.
Potem na scenie zaczęły się problemy. Piraci (dwunastu członków męskiego chóru)
zapragnęli poślubić córki generała. W międzyczasie okazało się, że na skutek błędu podczas [ Pobierz całość w formacie PDF ]