[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Uśmiechnęła się lekko.
- Przekonałeś mnie - szepnęła. - Jedziemy.
Restauracja rzeczywiście znajdowała się bardzo blisko posiadłości Kyle a. Mieściła się w budynku dawnego
klasztoru, który do niedawna stał nie używany. Obecny właściciel wyremontował go i przeznaczył znaczną jego
część na hotel, a także zaciszną restaurację. Doprowadził też do dawnej świetności przyklasztorny ogród.
Weszli do kamiennej sali, po której kręcili się kelnerzy w stylizowanych, brązowych habitach. Na podłodze
leżały skóry zwierząt. Maren poczuła się tak, jakby przeniesiono ją nagle do wczesnego średniowiecza.
- Często tu jadasz?
- Kiedy tylko mam okazję - odrzekł. - Podoba mi się to zacisze.
- To dziwne, zważywszy że wciąż pracujesz z piosenkarzami i zespołami.
Kyle pokręcił głową.
- Wcale nie... Być może dlatego potrzebuję czasem trochę ciszy i spokoju. - Zciągnął brwi jakby w wyrazie bólu.
Maren wiedziała, że mogłaby go łatwo uśmierzyć. Bała się jednak wyciągnąć dłoń i pogładzić Kyle a.
Skomplikowałoby to masę rzeczy.
Kiedy wracali, uświadomiła sobie, że powinna podjąć ostateczną decyzję. Było już ciemno. Miała wyrazną
ochotę zostać na sobotę i niedzielę w La Jolla i poznać jej niezwykłego właściciela.
Zatrzymali się na dziedzińcu, tuż przy garażu. Kyle spojrzał w jej stronę, starając się przeniknąć wzrokiem
ciemności.
- Napijesz się kawy?
Maren uświadomiła sobie, że za tym niewinnym pytaniem kryją się inne - znacznie poważniejsze. Zadrżała lekko.
- Z przyjemnością - szepnęła.
Wiedziała, że robi błąd. Nie potrafiła się jednak wycofać. Czuła, że nogi ma jak z waty.
Wysiedli i skierowali się w stronę domu. Dopiero w kuchni doszła nieco do siebie. Kyle nawet jej nie dotknął.
Mimo to wciąż czuła na sobie jego wzrok. Rozejrzała się z uznaniem dokoła.
- Wspaniała - powiedziała zataczając szeroki krąg ręką.
- Jest prawdziwą dumą Lydii.
30
- Lydii?
- To moja gosposia - wyjaśnił. - Właściwie jest kimś więcej niż gosposią.
Maren spojrzała na niego z niepokojem i z trudem przełknęła ślinę.
- Pomagała mnie wychowywać, kiedy rodzice przenieśli się z Północnej Karoliny. Jest Meksykanką. Od lat mam
ją zawsze przy sobie.
Uśmiechnęła się.
- Mógłbyś to wykorzystać w reklamie.
- Na szczęście nie muszę. Lydia pomagała też wychowywać Holly, ale Rose nigdy jej nie lubiła.
Odniosła wrażenie, że mówienie o tym sprawia mu przykrość, postanowiła więc zmienić temat:
- To zadziwiające, że udaje jej się zachować czystość w całym domu.
- Och, pozwalam jej wynajmować pomoce.
- Nie wydaje ci się jednak, że ten dom jest za duży dla was dwojga?
Kyle wzruszył ramionami.
- Kiedy go kupowałem, myślałem, że będę miał kupę dzieciaków. Lubię dzieci - dodał.
Zmarszczył czoło i odwrócił wzrok. Przez chwilę bacznie przyglądał się ekspresowi, jakby chcąc sprawdzić, czy
działa.
Maren poruszyła się niespokojnie i sięgnęła po znajdujące się na suszarce filiżanki. Po chwili napełniła je
aromatycznym płynem.
- Przepraszam - szepnęła. - Nie chciałam się wtrącać.
Kyle spojrzał na nią znad filiżanki.
- Przecież tego nie robisz.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Maren nie mogła znieść bólu w jego oczach. Wierciła się na krześle i
rozglądała po kuchni, jakby chcąc lepiej przyjrzeć się miedzianym naczyniom i dekoracyjnym, pnącym roślinom.
Nagle Kyle wstał i podszedł do niej od tyłu. Jego ręce znajdowały się na poręczy krzesła. Niewiele myśląc
wyciągnęła w górę ramiona. Poczuła pod palcami silne barki. Zcisnęła je mocno.
- Zaprosiłem cię tutaj, żebyś mnie lepiej poznała. To normalne, że chcesz coś wiedzieć o moim życiu.
Pocałował ją w szyję. Maren westchnęła, czując na skórze jego gorące usta.
- Ja również chciałbym się dowiedzieć paru rzeczy o tobie - dodał.
- Na przykład?
- Na przykład - wszystkiego. Chodz! - Pociągnął ją za ramię. - Przejdziemy się.
- Teraz?!
Uśmiechnął się czarująco. Znała ten uśmiech. Widywała go przecież na wielu zdjęciach. Jednak wtedy nie mogła
nawet przypuszczać, że kiedyś będzie on przeznaczony dla niej.
- Mhm.
- Pozwól mi przynajmniej dopić kawę.
Wyszli po kwadransie. Kyle poprowadził ją schodami biegnącymi w dół skały. Kiedy znalezli się już na plaży,
zrzucił buty i poradził, żeby zrobiła to samo.
- To najlepsza pora na spacer - powiedział z tajemniczym uśmiechem.
- Przecież jest ciemno! - zaprotestowała.
- Niezupełnie.
Miał rację. Odbijający się w wodzie księżyc oświetlał niemal całą plażę, która z bliska nie wy dawała się wcale
taka mała.
- Poza tym piasek jest jeszcze ciepły - dodał po chwili wskazując swoje bose stopy.
Uśmiechnęła się.
- Nocny marek z ciebie.
- Można tak powiedzieć. Kiedy miałem koncerty, nie spałem do drugiej, trzeciej w nocy. Pewnie stąd to
przyzwyczajenie.
Szli tuż nad brzegiem oceanu po wilgotnym piasku. Fale leniwie lizały im stopy. Kilka słonych kropel osiadło na
spódnicy Maren.
- Powinienem ci coś wyjaśnić - zaczął poważnie.
- Słucham.
Pochylił się i patrzył na leżące na piasku, wygładzone przez wodę kamienie.
- Wiem, że słyszałaś fragment rozmowy z Rose...
- Niechcący - przerwała mu.
- Oczywiście - uśmiechnął się smutno. - Zresztą, to nie ma znaczenia. Chodzi o to, że powinienem ci wyjaśnić,
jak w tej chwili wyglądają nasze stosunki.
Maren zarumieniła się. Z ulgą pomyślała, że na szczęście jest dosyć ciemno. Przez chwilę zastanawiała się, czy
rzeczywiście chce to wiedzieć. I co w ogóle chce wiedzieć o Kyle u.
- Nie musisz niczego wyjaśniać - szepnęła. - Nie przyjechałam tutaj, żeby wtrącać się w twoje sprawy.
31
- A po co przyjechałaś?
Pytanie wydało jej się bardzo obcesowe. Nie było jednak sensu powtarzać starych wykrętów o interesach i
Festival Productions.
Wziął ją za rękę. Maren poczuła miły dreszcz. Spuściła głowę nie wiedząc, co powiedzieć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl